W czasie rekolekcji RRN diecezji warszawsko-praskiej w Małym Cichym zostały wygłoszone poniższe konferencje. Zapisane treści pochodzą z prywatnych notatek i nie stanowią całości wypowiedzi.
Elżbieta Myśliwiec
Konferencja I – 4 lipca 2020 (sobota)
ks. Andrzej Mazański
Odkryć miłującą Obecność
W dzisiejszym I czytaniu odkrywamy Boga, który odradza swój lud. O bogactwie łask spływających na wybranych świadczą takie słowa, jak obfitość niezwykłych plonów czy wielokrotne dojrzewanie roślin w jednym roku. To pokazuje, co może uczynić Bóg, gdy człowiek zwraca się do Niego i modli.
Dlaczego modlitwa jest tak bardzo ważna? Modlitwa jest podstawą osobistej relacji człowieka z Panem i Zbawicielem. W niej Jezus oddaje się nam całkowicie, a my Go przyjmując, jednoczymy się z Nim. Pogłębianie tej relacji jest procesem dokonującym się przez całe życie i doprowadza człowieka do dojrzałej modlitwy. Modlitwa może dynamicznie rozwijać się i mieć różne fazy lub zamierać, jeśli człowiek marnuje ten dar. Należy się popatrzyć na siebie, na swoją modlitwę, jaka ona jest. Warto zdiagnozować swoją relację z Panem Jezusem, by odnowić, pogłębić i ukierunkować własną modlitwę.
Wstępnym warunkiem modlitwy jest odkrycie obecności Jezusa, który jest przy mnie, gdy podejmuję obowiązki i otacza mnie swoją miłującą obecnością. Jest to bardzo ważne, ponieważ życie wymusza na człowieku pośpiech. Zatrzymując się, by skierować swoją duszę ku Bogu, zaczynamy odkrywać nie tylko piękno otaczającego świata, ale też miłującą obecność Pana Boga.
Co należy zmienić wokół siebie, aby dostrzec obecność Boga? We własnym mieszkaniu spędzamy wiele godzin, czy tam odnajdujemy spokój, możliwość odpoczynku? Czy może jest w nim bałagan, atmosfera niepokoju, tak że chcemy z domu uciec?
Odkrywanie miłującej obecności Boga w naszym otoczeniu, w codziennych zajęciach, to przejaw naszej wiary. Przekonanie, że Bóg otacza mnie swoją troską, że nie jestem sam - jest modlitwą wiary. Nasza praca, a szczególnie wtedy, kiedy jest trudem, powinna być przeniknięta modlitwą, wołaniem o pomoc do Jezusa. On nas do tego zachęcił, mówiąc: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie.” (Mt 11, 28-30) Kierowanie myśli do Boga w trudzie wypełnianych zadań życiowych i obowiązków z prośbą, by stać się podobnym do Jezusa „cichym i pokornym sercem” jest modlitwą postawy. Modlitwa wiary i modlitwa postawy powinny się przenikać.
Aby modlitwa stała się zroszonym ogrodem przynoszącym obfity owoc potrzebna jest wierność, ufność, pokora i wytrwałość. One właśnie decydują, że modlitwa daje widoczne owoce. Owoców modlitwy nie należy oczekiwać w trakcie modlitwy. Bóg daje takie łaski człowiekowi modlącemu się, które są widoczne w całym jego życiu, w jego postawie, w tym jaki jest. Owoce są widoczne po modlitwie. Każdy człowiek, kiedy widzi, jakie korzyści może osiągnąć mobilizuje się do wysiłku. W modlitwie jest odwrotnie, dopiero kiedy ją podejmiemy zobaczymy owoce. Bóg ryzykuje dając ukryte owoce dopiero po włożonym trudzie podjętej modlitwy. On może ukryć przed daną osobą owoce modlitwy, a dopiero inni je zauważą i mogą one stać się dla nich zachętą do podjęcia modlitwy.
Konferencja II – 5 lipca 2020 (niedziela)
ks. Kazimierz Sztajerwald
Trud codziennej modlitwy
Człowiek został stworzony do relacji z Bogiem i nikt, nawet człowiek upośledzony nie może się wymówić tym, że nie może się modlić. Modlitwa osobista jest relacją z Bogiem i dokonuje się przez wiarę przygotowując do komunii z Nim. Modlitwa jest przygotowaniem do zbawienia. Tu chodzi o nasze być albo nie być. Jeśli się teraz nie przygotujemy, to możemy nie być gotowymi do komunii przeobrażającej.
Zły duch chce nam utrudniać modlitwę, przeszkadzać w jej rozpoczęciu, albo uniemożliwiać rozproszeniami. Dlatego można powiedzieć, że modlitwa jest walką z mocami zła. Sprytny przeciwnik robi wszystko, by nam przeszkodzić, a jeśli do tego nasza wiara i miłość są słabe, to przegrywamy. Niekiedy wystarczy nam, jak dziecku pokazać „zabawkę” i już przerywamy modlitwę.
Z modlitwą związane jest wyrzeczenie. Spójrzmy na Jezusa. On pomimo swojego utrudzenia modlił się nawet w nocy lub wczesnym rankiem. Podejmował trud trwania przy sercu Boga i nas zachęca do podejmowania modlitwy, jako wypełnienia woli Bożej – mówiąc, że jest to „brzemię lekkie i jarzmo słodkie”. Podejmując modlitwę pamiętajmy, że jest przy nas Jezus, który nas kocha i pomaga nam w naszych zmaganiach.
Kiedy brakuje czasu, to można skrócić modlitwę, ale jej nie opuszczać. Gdy sobie pozwalamy na zaniechanie modlitwy, to szybko okazuje się, że usprawiedliwiać się będziemy z coraz mniej poważnego powodu. Jeśli się modlisz, to dobrą drogą idziesz, więc nie zniechęcaj się. Trud modlitwy można porównać do trudów rodzicielskich i kapłańskich. Wolą Pana jest byś pełnił zadania życiowe – i to właśnie jest trud.
Co nam pomaga w trudzie codziennej modlitwy?
Pomocą jest ustalenie sobie czasu, miejsca na modlitwę. Na rekolekcjach mamy grafik pozwalający skorzystać z zaplanowanego czasu i miejsca. Modlić się mamy w postawie celnika, prosząc: „Panie, ulituj się nade mną. Pozwól bym nie zmarnował łask, jakie mi na modlitwie przygotowałeś”. W domu potrzebny będzie budzik, by nie przespać czasu na modlitwę poranną, na której mamy pytać Boga, jak wypełnić Jego wolę. Wieczorem jest czas na rachunek sumienia, wyciszenie, refleksję. Mamy się wsłuchać, jaki jest komentarz duchowy Boga dla nas w świetle przeżytych wydarzeń. Dzieciom w czasie modlitwy wieczornej też należy zinterpretować wydarzenia z ich dnia i pomagać w nawiązywaniu relacji z Bogiem. Jeśli ich nie nauczymy tej relacji, to odejdą od wiary.
W modlitwie istotna jest intencja. Jeśli nam na czymś bardzo zależy, to dłużej się modlimy. Modląc się w naszych sprawach spodziewamy się zazwyczaj natychmiastowych efektów. Ale są takie sprawy czy Kościoła, czy rodziny, które wymagają dłuższej modlitwy. Więc nie bądźmy niecierpliwi, przecież niektóre sprawy wymagać mogą dłuższej modlitwy, postu, albo wyrzeczenia. Nawet, jeśli nie widzimy efektów modlitwy, to dalej cierpliwie się módlmy. Są takie intencje, które są miłe Bogu, np.: modlitwa o zbawienie. Prosząc w różnych intencjach ważne jest byśmy wyrazili miłość do Boga i do człowieka , za którego się modlimy. Za siebie też powinniśmy się modlić. Ważna jest modlitwa indywidualna, ale też wspólna w rodzinie.
Żyjemy w pędzie, w pośpiechu. Nowy dzień chce nas porwać do swoich spraw. Potrzebujemy już na początku dnia wyciszenia, zatrzymania się przed Panem, który jest blisko nas. Dlatego ważne jest, by na wyciszenie poświęcić więcej czasu, może nawet więcej niż na samą modlitwę, ponieważ usłyszenie Pana jest ważne.
Co nam przeszkadza w trudzie codziennej modlitwy?
Największą przeszkodą jest pycha, która chce szybkich owoców i nie ma czasu. Czujemy, że bycie pokornym na modlitwie jest trudem. Pójście do spowiedzi jest trudem. Bóg walczy, by nasze serca były pokorne i dyspozycyjne, uznające swoją nicość i gotowe na przyjęcie Jego. Trud modlitwy może być naszą ofiarą złożoną Bogu. Tym trudem może być odrywanie się od przywiązań, czy wyrzeczenia. Jezus będzie przed nami odkrywał, co nam przeszkadza na modlitwie. Pół godziny adoracji jest odrywaniem się od naszych spraw, dopiero drugie pół godziny jest poświęcone dla Pana.
Jeśli modlitwa jest dla nas trudem możemy modlić się do Ducha Świętego, zaprosić Matkę Bożą. Człowiekowi modlącemu się Bóg daje wiele łask. Może się nam wydawać, że sprawy nasze w naturalny sposób się udają, nie widzimy, że to była Boża interwencja. Bóg słucha każdej modlitwy. Nie ma modlitwy nie wysłuchanej. Kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony.
Konferencja III – 6 lipca 2020 (poniedziałek)
ks. Andrzej Mazański
Rozmyślanie – fundament modlitwy wewnętrznej
Ojcowie Kościoła podkreślali ważność modlitwy myślnej. Rozmyślanie jest pracą naszego umysłu, przejawem naszej wiary i wsłuchiwaniem się w Słowo Boże. Celem rozmyślania nie jest praca umysłowa, ale przybliżenie się do Boga, by bardziej z Nim żyć i dla Niego żyć.
Modlitwa myślna powinna mieć szczególne miejsce w życiu wierzącego. Można ją praktykować stosując proste wskazówki, jakie są podane w rekolekcyjnej książeczce dla rodziców. Oto one:
- przeczytanie fragmentu Pisma Świętego,
- zastanowienie się o czym jest mowa w przeczytanym tekście,
- zastanowienie się, jak ja bym postąpił w danej sytuacji,
- co Bóg mi chce powiedzieć przez to Słowo,
- podjęcie postanowienia.
W formacji RRN polecana jest medytacja według metody sulpicjańskiej (sformułowanej i praktykowanej w seminarium duchownym św. Sulpicjusza we Francji). Schemat takiego rozmyślania jest oparty na trzech wezwaniach z modlitwy Ojcze Nasz:
Święć się imię Twoje – mieć Chrystusa przed oczami,
przyjdź królestwo Twoje – mieć Chrystusa w sercu,
bądź wola Twoja – mieć Chrystusa w rękach.
Mieć Chrystusa przed oczami,
to zobaczyć, jak wielki jest Bóg, uwielbiać Jego imię. Jezus uczy stawania przed Bogiem w postawie uwielbienia i adoracji. Moja postawa na modlitwie powinna być podobna do postawy celnika. Mając Chrystusa przed oczami, czytając Jego Słowo, które rozważam, stoję przed Tym, który umarł za mnie grzesznika na krzyżu. Jezus wielbi Boga, oddaje chwałę Ojcu, oddał za mnie swoje życie i patrzy na mnie, jak na swoje dziecko.
Mieć Chrystusa w sercu,
to pragnąć przyjścia królestwa Boga, pragnąć, by Jezus jednoczył się ze mną, by Jego Słowo do mnie przemawiało. Tu ma się dokonać zjednoczenie z Jezusem i przylgnięcie do Niego. Moje serce jest świątynią Ducha Świętego. Chrystus w nim mieszka, jest moim skarbem, a ja jestem naczyniem glinianym, które jest kruche Ja, grzesznik trwonię dary otrzymane od Pana. Mój skarb, który marnuję.
Jezus w moich rękach,
to moje współdziałanie z Jezusem, oddanie Mu swojej pracy, by pełnić Jego wolę. Chrystus jest w moich rękach, jak hostia. On się powierza moim dłoniom, często brudnym. Wiem, że moje ręce są brudne, ale mimo to, chcę odpowiedzieć swoim życiem na Jego Słowo. Chcę swoje życie oddać dziełu Chrystusa. Choć jestem grzesznikiem, to jestem gotowy, by pójść tam, gdzie mnie wzywa. Jezus sam dokonuje otwarcia mojego serca na swoje Słowo, mimo że często je lekceważę.
Zakończeniem rozmyślania powinno być przyjęcie postanowienia. Jest ono przedłużeniem rozmyślania na cały dzień.
Św. Alfons de Liguori w swojej książce „Modlitwa, jako środek dla zbawienia konieczny” pisze, że niektóre dusze dużo rozmyślają, ale mało starają się modlić. Rozważanie jest pożyteczne, ale o wiele pożyteczniejsza jest modlitwa. Co to znaczy modlić się? Kiedy czytamy i rozmyślamy, to zastanawiamy się, do czego Bóg nas wzywa. Modląc się otrzymujemy łaskę wykonania tego, co było przedmiotem rozmyślania. Modlitwa jest natarczywym wołaniem o łaski pozwalające urzeczywistnić w życiu przyjęte wskazania Boże. Praktykując rozmyślanie przeżywamy więź z Jezusem, odkrywamy nasze powołanie, otrzymujemy odpowiedź, co czynić. Czymś innym jest realizacja. Gdy po rozmyślaniu nie wołamy natarczywie o umiejętność życia według usłyszanych zaleceń, to po pewnym czasie wkrada się zniechęcenie.
Niektórzy zauważają: rozmyślam, a moje życie niewiele się zmienia. Niekiedy ci, co rozważają Słowo Boże nie dostrzegają potrzeb zwykłego człowieka. Kiedy stajemy przed Bogiem, medytacja staje się źródłem, z którego można wiele czerpać, ale potrzebne jest natarczywe wołanie. Wołanie o zbawienie. Dzięki modlitwie myślnej wiemy o co błagać Boga, by nasze życie stało się życiem ucznia i świadka Jezusa.
Ojcowie Kościoła zastanawiali się, jakie ćwiczenie duchowe jest najbardziej potrzebne do zbawienia. Uznali, że słowa zaczerpnięte z psalmu 70: „Boże, wejrzyj ku wspomożeniu memu. Panie pośpiesz ku ratunkowi memu” są właściwą prośbą, by Bóg wszedł ze swoją łaską w nasze życie i w nim działał, by ratował i rozwiązywał nasze problemy. Kto się modli, to już otrzymuje. Nie ma potężniejszego człowieka nad człowieka modlącego się. Modlitwą wypraszamy to, czego potrzebujemy. Rozmyślanie jest dla nas niezbędne, ponieważ dzięki niemu wiemy o co prosić, o co zabiegać i dlaczego mamy wołać.
Konferencja IV – 7 lipca 2020 (wtorek)
ks. Arkadiusz Wójtowicz
Prostsze formy modlitwy wewnętrznej
Żadna modlitwa dłuższa czy krótsza nie jest lepszą, ani gorszą. Kiedy jest nam trudno się modlić Bóg podsuwa nam krótsze formy modlitwy. Modlitwa może być modlitwą prostoty jeśli chodzi o środki. Modlitwą może być milczenie, gestem, którym wyrażamy swoje oddanie Bogu. Kościół podaje nam również modlitwę serca. Są to słowa niewidomego Bartymeusza, który wołał: „Jezusie, Synu Dawida ulituj się nade mną.”
Najlepszy przykład prostej modlitwy daje nam Pan Jezus zwracając się do Boga Ojca: „Wysławiam Cię Ojcze, Panie nieba i ziemi, że tajemnice królestwa zakryłeś przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś prostaczkom. ” Można prosić Matkę Bożą: „Maryjo, pozwól mi się modlić, jak Jezus.”
Najlepiej mogą nauczyć modlitwy dzieci. Jak się czujesz? – to modlitwa serca – bardzo dobrze, że tu jesteśmy.
Konferencja V – 8 lipca 2020 (środa)
ks. Dariusz Kowalczyk
(Na modlitwie) człowiek jest żebrakiem wobec Boga
Człowiek jest żebrakiem wobec Boga i jako żebrak przezwyciężać będzie trudności na modlitwie. Z trudnościami będzie się zmagał przez całe życie, dlatego należy pamiętać, że podstawą modlitwy jest pokora.
W Ewangelii św. Mateusza czytamy, że kiedy uczniowie wrócili z misji, na którą wysłał ich Jezus, byli pełni radości i przemęczeni. Jezus wysłał ich na odpoczynek. Jednak ludzie dowiedziawszy się o miejscu pobytu Jezusa i uczniów przybyli, aby Go słuchać. Potrzebowali Go, może do Niego mówili: „Panie, potrzebujemy Ciebie, bo nie umiemy żyć”. Widząc i słysząc to Jezus ulitował się nad nimi, bo byli, jak owce nie mające pasterza.
Ulitować się, to mieć poruszone serce, współczuć, odczuwać miłosierdzie i przyjść z pomocą. Nasza pustka przyzywa Boga i tu tkwi sekret modlitwy. Kiedy nie umiemy się modlić, wtedy na nowo zaczynajmy się modlić. W tym tkwi sens modlitwy myślnej. Gdy pojawiają się trudności, należy mimo wszystko podejmować wielokrotne wysiłki, a szczególnie, jeśli pojawia się pokusa porzucenia modlitwy. Często jest tak, że podejmując wysiłek modlitwy myślnej, a nie widzimy natychmiastowego efektu, zaczynamy mieć pokusy: aby przesuwać czas jej rozpoczęcia, usprawiedliwiać się zmęczeniem, złym samopoczuciem, koniecznością wykonania jakiejś pracy. Tego typu wymówki są dość powszechne. Gdzie szukać motywacji, aby podjąć trud modlitwy?
Pewien grajek grał dla króla. Czuł się doceniony, bo król lubił jego sposób wykonywania utworów. Pewnego dnia grajek stracił słuch i nie sprawiała już mu radości gra na instrumencie. Ale król dalej chciał go słuchać. Więc grajek dalej grał, choć już nic z tego nie słyszał i nie odczuwał przyjemności z grania.
Na modlitwie często oczekujemy, że zawsze będziemy widzieli jej owoce. Owca nie mająca pasterza wie, że bez niego nie da sobie rady. Trzeba trwać przy Pasterzu, bo bez Niego zginiemy. Wtedy ulituje się nad nami i przyjdzie.
Jezus zrezygnował z odpoczynku i zaczął nauczać, a gdy było późno rozmnożył chleb. Jezus zmienia swoje plany, czuje się przymuszony, by okazać miłosierdzie ludziom wyciągającym do niego puste dłonie.
Maryja swoją pokorą ściągnęła Boga na ziemię. Bóg z wysokości nieba zstąpił do Jej doliny pokory. Bóg czuje się przyciągany przez ludzką bezradność. Nie musimy odczuwać, że Bóg przychodzi, nie musimy odczuwać efektów modlitwy. Wystarczy, że mamy taką postawę, a już Bóg odpowiada.
Rozproszenia na modlitwie pokazują, co jest naszym bożkiem. Mamy tak wiele obowiązków, może jesteśmy zmęczeni, albo nie mamy sił. Jednak, kiedy serce ucieka ku jakimś sprawom, to te sprawy staja się bożkiem uniemożliwiającym modlitwę. Zajmujemy się tymi „ważnymi” sprawami sami, jakby Bóg nie interesował się nimi. Co jest naszym bożkiem? Co nas zniewala? Dostrzeżenie tych spraw wskazuje, o co mamay się modlić.
Nie możemy dziwić się słabościom, ani temu, że serce lgnie do tego, co nie jest Bogiem. Przeszkodą nie są rozproszenia, ale stan w którym czujemy, że nie potrzebujemy Boga i poczucie, że nie potrzebujemy Go, bo wszystko potrafimy sami kontrolować.
W czasie pandemii Bóg obnażył wiele naszych słabości, prawdę o nas i o naszej modlitwie. Zawiedzeni sobą i innymi staliśmy się mniej zaangażowani i z modlitwą też jest gorzej. Teraz na rekolekcjach chodzi o to, by odkryć, że nie umiemy, nie potrafimy się modlić. Możemy zadać sobie pytanie: dlaczego Jezus nam to pokazuje? Pokazuje, żebyśmy zdali sobie sprawę, że jesteśmy bezradnymi owcami, które potrzebują Pasterza. Gdyby nie było wspólnoty, to odeszlibyśmy od wiary. Potrzebujemy łaski modlitwy. Dlatego prosiliśmy na rozpoczęciu rekolekcji św. Józefa, aby wstawiał się za nami, bo potrzebujemy łaski modlitwy. Doświadczyliśmy trudności, które pokazały, jak bardzo potrzebujemy Jezusa i nie umiemy żyć bez modlitwy.
Kiedy Jan Paweł II był na pielgrzymce w Polsce, miał przybyć do Zakopanego na nocleg do Księżowki. Na spotkanie z Papieżem czekało wielu kapłanów. Papież spóźniał się, ale kiedy przyjechał, to został niemal wywleczony z samochodu, ponieważ nie mógł już o własnych siłach dotrzeć do pokoju. Kapłani byli zawiedzeni, że nie mogli z nim się spotkać, porozmawiać, przecież czekali cały wieczór. Wczesnym rankiem Jan Paweł II już był w kaplicy, modlił się i przygotowywał do Mszy świętej. Pomimo wyczerpania wiedział, skąd ma czerpać siły. Nie szukał ich w ludziach, ale u źródła. Im bardziej jesteśmy słabsi, przygnieceni obowiązkami, zestresowani tym bardziej potrzebujemy pomocy Jezusa i potrzebujemy modlitwy. Wtedy Bóg nas poprowadzi i wypełnimy Jego plany.
Nie rozproszenia, nie trudności są przeszkodą w modlitwie, ale brak postawy żebraka. Można określić taki stan – ateizmem praktycznym. Jakby Bóg nie był potrzebny.
Co robi owca, która ma trudności i wydaje się jej, że się cofa? Taka owca tym bardziej potrzebuje pasterza i prosi, zabiega, choć owoce jej starań wydają się marne. Sensem modlitwy jest przedzieranie się ku Bogu. Choć owca może jest zgorszeniem, ledwo idzie do przodu, ale Jezus dobrze widzi „galop” owcy pełzającej. Nagrodą będzie to, że jest z Jezusem. On jest nagrodą. On nie zostawi owcy, czeka na nią. Ten trud, asceza na modlitwie, wysiłek, by wszystko zaczynać od nowa przypomina starania małego, nieporadnego dziecka wdrapującego się na schody. Taki trud, to postawa owcy szukającej.
Jeśli ktoś w sytuacji trudności będzie rezygnował z modlitwy, to szybko takim postępowaniem dojdzie do oziębłości. Stanie się, jak lód albo kamień. Zły duch kusi wtedy: nie módl się, może później, jesteś zmęczony, to nie ma sensu. Jeśli się tych myśli posłuchamy, to możemy szybko stracić wszystko, co wcześniej osiągnęliśmy. Wtedy jest to przez nas zawinione. Właściwa postawa w takiej sytuacji, to postawa owcy bezradnej.
Trudności na modlitwie mogą wynikać też z łaski Bożej, kiedy Bóg chce się udzielać duszy w sposób sobie znany. W prefacji na Boże Narodzenie modlimy się: „Panie, Ojcze święty, wszechmogący, wieczny Boże... przez tajemnicę Wcielonego Słowa zajaśniał oczom naszej duszy nowy blask Twojej światłości; abyśmy poznając Boga w widzialnej postaci, zostali przezeń porwani do umiłowania rzeczy niewidzialnych.” Duch Święty w sposób niewyrażalny w słowach wstawia się za nami, abyśmy mogli wejść na poziom dzieci Bożych. Bóg chce nam dać udział w Bożym życiu i w Bożej naturze. Taka gorąca modlitwa ulega oczyszczeniom i staje się modlitwą wiary. Kiedy Duch Święty prowadzi, to Bóg wprowadza nas w trudności wynikające z Jego działania. O takim działaniu Boga świadczą następujące znaki:
- sprawy duchowe i sprawy świata już nam nie smakują, nie cieszą,
- nie potrafimy przeprowadzić rozmyślania, nic do nas nie dociera, choć się staramy i znajdujemy się jakby w ciemności,
- ma się poczucie, jakby się odchodziło od Boga.
Kiedy człowiek przeżywa taki stan oschłości może mu pomóc kierownik duchowy, który go pocieszy i umocni na drodze do Boga. Odsunie obawy, że odchodzi od Boga.
Każdy ochrzczony jest powołany do modlitwy i do żywej wiary. To jest to łaska. Bóg każdego z nas na tej drodze będzie prowadził. A w momencie oschłości danych przez Ducha Świętego warto być owcą bezradną, która uznaje, że nic jej się nie należy. Jeśli wiemy, że Bóg nam daje trudności, to też wiemy, że możemy żebrać o łaskę bycia przy Nim i On przyjdzie. Sprawi, że taką modlitwą zostaniemy umocnieni, że będziemy zdolni podjąć zadania, które nie chcieliśmy, albo nie potrafiliśmy wykonać. Pan da nam światło, jak mamy je spełnić.
Konferencja VI – 9 lipca 2020 (czwartek)
ks. Mieczysław Jerzak
Modlitwa wewnętrzna w doświadczeniach ubóstwa duchowego
Obecnie wielu ludzi żyje w pośpiechu, napięciu i lęku martwiąc się czy uda się im zrealizować wszystko, co zaplanowali. Czas kwarantanny, jaki przeszliśmy w tym roku uświadomił niektórym: co się w życiu liczy, czy mamy zabiegać o zbawienie, czy potrzebujemy modlitwy? Tym bardziej, że dostrzegliśmy, jak kruche jest życie, że musimy w krótkim czasie zaakceptować nieoczekiwane zmiany. Podjęto modlitwę o zakończenie pandemii. Wiele osób na modlitwie odczuło, że Bóg daje ukojenie i spokój. Jakie znaczenie duchowe miała kwarantanna? Wiele osób marzyło, że jak się ona skończy, to wrócą nareszcie do swojego dawnego sposobu życia w którym pomijali to, co duchowe. .
Jesteśmy na rekolekcjach nie pierwszy już raz. Dostrzegamy prawdę o sobie w zmieniających się okolicznościach i zmienia się nasze podejście do zadań i obowiązków. Nasz wiek, zadania życiowe i wydarzenia mają wpływ na nasz sposób myślenia i modlitwę. Poznajemy podobnie jak św. Paweł prawdę, że jesteśmy cieleśni i zaprzedani w niewolę grzechu i trudno jest nam z tego stanu wydobyć o własnych siłach. Cielesny człowiek lgnie do tego, co podsuwają mu zmysły. Dostrzega aspekt materialny, a pomija duchowy.
W modlitwie człowiek szuka bliskości Boga i chce odczuć Jego obecność. Bóg dostosowuje się do naszych możliwości. Nie nawiązalibyśmy wcale więzi z Bogiem, gdybyśmy wcześniej nie odczuli Jego bliskości, którą odczuwamy, jako bliskość kochającej osoby. Początki drogi do świętości mają charakter odczuć emocjonalnych i duchowych. Tak Bóg się objawia, ponieważ nasza wiara jest znikoma. W miarę wzrastania więzi, Bóg objawia się w inny sposób dostosowując się do naszej natury. Boża obecność dostosowuje się do naszej sytuacji i jest to przejaw Jego troski o nas.
Kiedyś modlitwa dawała poczucie bliskości Boga, a teraz mamy problem. Nasza natura odczuwa coraz mniej Boga i wraz z upływem czasu powinniśmy się liczyć z poczuciem pustki. W tym okresie można odczuwać niechęć do Kościoła, opuszczać Mszę świętą, modlitwę, odczuwać niepokój. Można uciekać myślą do spraw bieżących, doczesnych, zamiast przybliżać się do Boga. Rozproszenia na modlitwie mogą trwać wiele lat i narzucać się mimowolnie. Wielu świętych miało podobne doświadczenia, ale mimo wszystko nie rezygnowali z modlitwy.
Kiedy na modlitwie zanikają uczucia myślimy, że nie umiemy się modlić. Wówczas wielu odchodzi od gorliwej modlitwy, ponieważ nie odczuwają wewnętrznej satysfakcji. Pojawia się smutek i napięcie. Nie podejmują wysiłku trwania na modlitwie. Pustkę wewnętrzną wypełniać zaczynają rozproszenia. Chcemy wybierać, to co najłatwiejsze posuwając się do zarzucenia modlitwy. Nie walczymy, aby w tej sytuacji zaufać Bogu. Jeśli podejmujemy modlitwę, przychodzimy na Mszę świętą, to nie daje nam to już dawnej satysfakcji i łatwo popadamy w rutynę.
W takiej sytuacji poznajemy, że jesteśmy żebrakami przed Bogiem. Pozostają tylko puste dłonie i poczucie, że wszystko zależy od Niego. Pomimo poczucia pustki możemy zwracać się do Boga i żebrać o dar przebywania w Jego obecności - Boże, w moim życiu, w mojej pracy potrzebuję Twojego prowadzenia.
Konferencja VII – 10 lipca 2020 (piątek)
ks. Andrzej Mazański
Modlitwa, a etapy życia wewnętrznego
Relację człowieka z Jezusem obrazuje przykład krzewu winnego i zaszczepionej w nim latorośli. Jeśli latorośl trwa w krzewie winnym, to przynosi owoc. Jednak samo trwanie nie jest wystarczające. Potrzebne są zabiegi pielęgnacyjne, które wykonuje gospodarz, przycinając i oczyszczając latorośl ze zdziczałych pędów, aby owoce były słodsze i obfitsze. Podobnie i w życiu duchowym potrzebne są oczyszczenia, abyśmy mogli dojść do zjednoczenia z Bogiem.
Zaproszeni jesteśmy, by przejść tę drogę na ziemi. Perspektywa jest taka, że jeśli nie wejdziemy w etapy życia życia wewnętrznego tutaj na ziemi, to przejdziemy je boleśniej po śmierci.
Życie duchowe ma miejsce wtedy, gdy trwamy w Chrystusie poprzez sakramenty i prowadzimy życie modlitwy. Przechodzenie etapów modlitwy świadczy o życiu duchowym, że modlitwa nie jest statyczna. Życie modlitwy danego człowieka można określić na osi czasu, i ma kilka etapów. Etapów życia wewnętrznego nie da się prosto oddzielić. Możliwe jest też, że ktoś będący nawet na przedostatnim etapie może zaczynać od nowa.
Życie duchowe zaczyna się od tego, że odkryjemy, że jesteśmy kochani przez Boga i przyjmiemy miłość Chrystusa. Zaproszenie do życia duchowego następuje w różnym wieku, ale zapłata jest jedna i Jezus tego nie tłumaczy, dlaczego tak się dzieje. To my się oburzamy, kiedy widzimy innych, co mało się trudzili, a otrzymują taką samą nagrodę, jak ci, którzy odpowiedzieli na wezwanie Chrystusa w młodości i całe życie wiernie trwali w jedności z Nim. Warto jednak się odnaleźć na drodze życia wewnętrznego. Warto odkryć, że więź z Chrystusem jest możliwa, warto żyć miłością do Niego w zdrowiu i w chorobie, w młodości i w podeszłym wieku, w pełni życia i w samotności. W każdym etapie życia możliwe jest żywe spotkanie z Jezusem.
Etapy życia wewnętrznego
Etap pierwszy
odkrycia miłości Boga jest przeżywany emocjonalnie. Jesteśmy poruszeni, czujemy się obdarowani, wyróżnieni, jest w nas entuzjazm, radość, czujemy się kochani przez Boga. Modlitwa jest przeżywana w sposób bardzo emocjonalny. To jest piękny czas, za którym będziemy później tęsknić, a może nawet na siłę wywoływać przeżycia emocjonalne z tego okresu, będąc na dalszych etapach. Doświadczenia te są dla na nas ważne. Daje je nam Bóg, abyśmy mieli perspektywę, jaką drogę duchową podjęliśmy, abyśmy mieli entuzjazm i chęci, by iść w tym kierunku. Przeżycia i uczucia mają mimo wszystko charakter egoistyczny, bo idziemy za tym, co nas pobudza ze względu na nasze samopoczucie. Szatan na tym etapie może próbować zniszczyć, co zasiał Bóg. O takim człowieku, co odrzuca Boże zaproszenie mówi Jezus: „Ktokolwiek przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie nadaje się do królestwa niebieskiego” (Łk 9, 62). Poznanie Boga na tym etapie jest niewielkie. Nawet jeśli Bóg chciałby nam więcej nam dać swoich darów, to nie bylibyśmy w stanie ich przyjąć. Dostajemy wystarczająco, by podjąć decyzję i pójść za Jezusem. Aby dojść do wiary głębokiej i żywej potrzebne są dalsze etapy.
Etap drugi
może rozpocząć się nagle lub delikatnie, płynnie lub prawie niezauważalnie. To jest tak, jakbyśmy z pięknej polany nagle przekroczyli linię gęstego lasu, albo z polany wchodzili przez obszar pojedynczych drzew, aż do w pełni zalesionego miejsca. Zaczynają się wstępne oczyszczenia. Aspekt obfitszego obdarowania jest jakby zaciemniony przez trudniejsze doświadczenia. Przeżywamy oschłości, brak poczucia obecności Boga na modlitwie czy w czasie komunii świętej. Przestają nam towarzyszyć doświadczenia emocjonalne. Sukcesy przeplatają się z porażkami. Rozpoczynają się wstępne próby wiary. Jednak Bóg nie pozbawia nas całkiem zadowolenia z wiary i emocjonalnych doświadczeń. Kiedy kontakt z Bogiem słabnie doświadczamy samotności i poczucia małości. Ważne jest by ten etap przejść nie zatrzymując się. Ważna jest też ufność, pokora i wiara w miłość Jezusa nawet, jeśli jej nie czujemy. Jeśli zawsze czulibyśmy miłość Jezusa, to wiara nie byłaby potrzebna. W tym okresie pojawiają się trudności w relacjach z najbliższymi. Inni nas nie rozumieją, pojawiają się napięcia. Osoba przeżywająca ten etap łatwo popada w niedoskonałości, gniew, niezadowolenie. Staje się nieznośna dla otoczenia. Przeżywa wahania emocjonalne od radości do niezadowolenia. Pocieszające jest, że ten etap nie trwa zbyt długo.
Etap trzeci
niesie ulgę od wcześniejszych doświadczeń. Znikają trudności, wszystko układa się dobrze, wiele potrafimy, modlitwa znowu staje się łatwiejsza. Wiemy jak się modlić, świętość wydaje się być w zasięgu możliwości. Czujemy się tak pewnie, że zaczynamy krytykować innych, którzy nie potrafią, nie wiedzą tego, co my potrafimy i wiemy. Zapominamy o doświadczeniu słabości i potrzebie zależności od Boga. Nawet chcemy zapomnieć o czasie, kiedy czuliśmy się słabi. Jednak Bóg będzie nam powoli uświadamiał, że jesteśmy na etapie faryzeusza, który zamiast dziękować, że coś mu się udaje dzięki Bogu, pogardza innymi. W pełnych zapału ćwiczeniach duchowych pojawia się pycha wynikająca z rzeczy świętych. Na tym etapie ujawniają się wielcy ewangelizatorzy, co nawracają cały świat. Nasza ukryta pycha rodzi się w chęci rozmów duchowych, by innych pouczać, a nie dostrzegamy, że sami moglibyśmy się od innych wiele nauczyć. Spotykając się z odmiennymi rodzajami pobożności nie rozumiemy ich, a nawet potępiamy czy pogardzamy innymi grzesznikami. O sobie myślimy, że jesteśmy doskonali. W tym mniemaniu utwierdza nas to, że potrafimy w sobie przezwyciężać widoczne formy pychy, a nawet praktykować cnoty, np.: cierpliwość. Dla innych stajemy się autorytetem, wzorem godnym zaufania, który może pouczać, udzielać rad. Pojawia się niebezpieczeństwo iluzji życia duchowego, ponieważ inni chcą nas naśladować. To staje się katastrofą, kiedy sprawy duchowe sprawujemy dla swojej czci i chwały. Szatan może działać poprzez wielkie uczynki, zbytnią gorliwość, by wzbudzić coraz większą pychę. Niejednokrotnie wielkie dzieła dają duszy ogromną szkodę. Działania są podejmowane nie z woli Bożej ukształtowanej przez łaskę, ale z pragnienia własnej chwały. Sygnałami, że jesteśmy w wielkim niebezpieczeństwie są: pośpiech, niepokój i smutek:
- pośpiech przejawia się w tym, że dzieła apostolskie podejmowane są od razu, bez przemyślenia, gorączkowo. Plany jeszcze nie przedstawione Bogu na modlitwie, a już się je rozpoczyna.
- niepokój wynika z tego, że chcemy i wierzymy Bogu, ale przeżywamy obawę, by niczego nie stracić i nie przeżywać niepowodzenia. Boimy się tego, co chce Bóg, a jednocześnie nie odmawiamy, by czegoś nie utracić.
- smutek jest spowodowany niepowodzeniami, poczuciem klęski. Radość dają tylko sukcesy. Tu widać nieroztropność, pychę i subtelną zmysłowość. W takich okolicznościach powstaje wiele dzieł, które się wspaniale rozwijają, a potem się nagle rozsypują. Stają się nietrwałe, kiedy potrzebne są głębsze oczyszczenia.
Etap czwarty
nazywany nocą zmysłów dotyczy władz duszy, rozumu, woli i pamięci, które oczyszczane tracą swoje doznania, będące dla nich oparciem. W etapie trzecim nas umysł znajduje oparcie np.: w słowach Jezusa. Mamy wiedzę, doświadczenie, nawet sukcesy. Rozum ma oparcie w tym, co wiem i umiem zastosować. Wola ma oparcie w tym co dobrze zrealizowaliśmy i mamy z tego powodu satysfakcję. W nocy zmysłów Bóg odbiera rozumowi oparcie na tym, co wie, pamięta i doświadczył, traci się możliwość właściwego analizowania, szybkiego kojarzenia. Wola nie ma zadowolenia, poczucia sukcesu, pewnej słodyczy. Pamięć nie może skorzystać z poprzednich doświadczeń, np.: w czasie medytacji. W czasie rozważania zazwyczaj pamiętamy o czym myśleliśmy, co zrozumieliśmy. W nocy zmysłów Bóg odbiera możliwość rozważania i korzystania z jego owoców. Tracimy oparcie w rozumie, w woli i w pamięci. Nie mamy żadnego gruntu pod nogami. Wtedy może i powinna rozwijać się wiara. Zaczynamy żyć z wiary. Pojawia się modlitwa aktów prostego wejrzenia i zaczyna być budowana nowa więź z Bogiem. Staje się On jedynym oparciem.
Etap piąty
jest owocny w życiu duchowym. Bóg może odsłaniać różne prawdy, bo żyjemy w wielkiej zażyłości z Nim. Wtedy powierzane są nam różne zadania.
Etap szósty
nazywany nocą ducha, charakteryzuje się najgłębszymi oczyszczeniami. W ogniu oczyszczane są cnoty nadprzyrodzone: wiara, nadzieja i miłość. Są to najtrudniejsze doświadczenia. Człowiek widzi, że nie ma wiary, a nawet, że wcale nie wierzy. Oczyszczenie dokonuje się przez doświadczenie przekonania, że nie wierzymy, nie mamy nadziei i nie miłujemy. A nawet czujemy, że nawet możemy zostać potępieni. Nikt nie może pomóc w tym doświadczeniu. Na tym etapie Bóg może najwięcej dokonać. Bóg dokonuje oczyszczenia latorośli, by winogrona były szlachetniejsze, słodsze i miały swój udział w życiu Kościoła.
Homilia – 11 lipca 2020 (sobota)
Zakończenie rekolekcji
ks. Andrzej Mazański
O pierwszej wspólnocie Kościoła mówiono, że jedno serce i jeden duch ożywiało wszystkich wierzących. Żyli oni w przekonaniu, że Jezus wkrótce przyjdzie. Byli przekonani, że nie muszą zabiegać o dobra materialne, ale i nie muszą zabezpieczać dorobku duchowego (spisywano Ewangelie nie od razu, ale po pewnym czasie). Po czterdziestu latach Jerozolima została doszczętnie zniszczona, a świat istniał nadal.
Wspólnota św. Benedykta, którego święto obchodzimy dzisiaj, była założona na regule życia opartego na dwóch wartościach: modlitwie i pracy. Modlitwa i praca dały owoce tej wspólnocie i Kościołowi. Benedyktyni budowali kościoły, bazyliki, katedry, a także przepisywali starożytne dzieła, bezcenne dla cywilizacji chrześcijańskiej. Hasło benedyktyńskie: „módl się i pracuj”, wskazywało na harmonię życia, jakimi się kierowali. Preferowali stabilizację, mieszkali w jednym miejscu, ustalali sobie godziny pracy, modlitwy i odpoczynku. Owocem tej harmonii było życie wspólnoty i utrwalenie dzieł ważnych dla cywilizacji łacińskiej.
Nasze tegoroczne rekolekcje dały nam możliwość przemyślenia daru modlitwy, jaki otrzymaliśmy od Boga. Przemyśleliśmy modlitwę i wspólnie przebyliśmy drogę duchową, ponieważ z modlitwą łączy się droga duchowa z naciskiem na ducha pokory i życia we wspólnocie.
Każda wspólnota zmaga się ze Słowem Bożym. My również odkrywając znaczenie modlitwy odkrywamy pracę i wszelkie rodzaje służby. Modlitwa musi być w pełnej harmonii z pracą. Sposobem pracy jest służba i podejmowanie posług dla wspólnoty. Wiele osób podejmując dyżur liturgiczny czy muzyczny dało innym przeżyć Mszę świętą w owocny sposób. Także podejmowanie posług w domach dało innym przeżyć właściwie rekolekcje. Każdy, kto składa ofiarę dla wspólnoty składa część swojej pracy.
Modlitwa jest wspólnym dziełem Boga i człowieka i podąża w dwóch kierunkach, czyli jest: na chwałę Bożą i ubogaca człowieka. Wspólnym dobrem jest praca księży, animatorów domowych, animatorów muzycznych, animatorów dziecięcych. Przyjmując ich wysiłek, dajemy również coś z siebie. Przepływ jest w dwóch kierunkach. Gdyby przepływ był tylko w jednym kierunku, to wspólnota byłaby słabsza.
Budowanie benedyktyńskiej wspólnoty opartej na modlitwie, wspólnej pracy, tworzeniu dzieł, które pozostały na wieki nie było utopią lecz stało się wartością, którą do tej pory możemy podziwiać.