Przepaść grzeszności. Konf.13.04.2021

Konferencja ks. Kazimierza Sztajerwalda

Zacisze, 13 kwietnia 2021

Dwóch ludzi przyszło do świątyni, żeby się modlić, jeden faryzeusz a drugi  celnik.

Określenie „przepaść grzeszności” może kojarzyć się ze smutkiem, przygnębieniem, rozdrażnieniem. Kto chciałby zaglądać w ciemność swojej duszy po grzechu, a co mówić po wielu grzechach. Ten smutek wynika z tego, że jesteśmy źli, bo okazaliśmy się słabi we własnych oczach, albo co gorsze skompromitowani w oczach innych. Jak w takiej sytuacji mamy się zagłębić w prawdę o sobie? Przecież nie jesteśmy masochistami. Jednak nie możemy uciekać od poznania własnej słabości. Unikać spojrzenia w głąb siebie.

Grzech pierwszych ludzi nazywa się „szczęśliwą winą”, czyli można na grzeszność patrzeć inaczej. Przeciwieństwem przepaści grzeszności jest szczyt doskonałości. Jezus zwrócił się do siostry Faustyny słowami: „Zrób mi przyjemność i oddaj mi swoją grzeszność, a Ja ci dam skarby łask.” Bóg ukochał grzesznika. „Uniżonego serca nigdy nie odrzucę” On zachwycił się Dobrym Łotrem, który miał trudne doświadczenie własnej grzeszności. Czuł się bankrutem nie tylko życiowym, ale i duchowym. Zgadzał się, że słusznie ponosi konsekwencje swojego postępowania i słusznie umiera, a jednocześnie zrodziło się w nim pragnienie świętości. Bóg ulitował się nad człowiekiem, który przyniósł Mu swoje grzechy. Największą biedą jest być przekonanym o własnej doskonałości.

Ewangeliczni celnik i faryzeusz mieli różne spojrzenie na własną grzeszność. Celnik znał siebie i nic przed Bogiem nie ukrywał. Prosił tylko o Boże miłosierdzie i został usprawiedliwiony. Był skupiony na Bogu, z Nim prowadził dialog. Faryzeusz był przekonany o swojej doskonałości i sam siebie usprawiedliwiał. Faryzeusz był skupiony na sobie. Nie miał relacji ani z Bogiem, ani z drugim człowiekiem.

Niewłaściwość postawy faryzeusza można zrozumieć przez przykład męża, który jest pracowity, utrzymuje cały dom, ale nie ma serca dla rodziny. Co z tego, że jest dobrym gospodarzem, kiedy nie kocha żony. Jeśli nie mamy serca dla Boga zagrożone jest nasze zbawienie. Wysiłek, by wypełnić obowiązki religijne nie jest zły, ale co z tego, kiedy nie ma relacji z Bogiem. Jeśli ta relacja jest żywa, to nie ma rozproszeń na modlitwie. Takiemu człowiekowi nic nie przeszkadza. Bije się w piersi, woła, szuka, pragnie i nie zawiedzie się, bo pamięta, że Bóg uniżonego serca nigdy nie odrzuci. Powinniśmy się cieszyć, że Bóg pozwala nam poznać prawdę o nas samych. Jeśli użalamy się nad sobą, to znaczy, że nie chcemy poznawać siebie. Także trudni bliźni pozwalają nam poznać prawdę o sobie.

Z naszych serc powinna wyrywać się modlitwa do Boga: dziękuję Ci, że jestem taki sam jak inni – pełen wad. Egoiści szukają korzyści – ja także. Inni są tchórzami – ja także. Lękają się trudności – ja też. Inni są kapryśni, obiecują, a nie dotrzymują słowa – ja też. Inni są ociężali, mają słomiany zapał, nudzą się i są do wszystkiego zniechęceni – ja też. Dobrze by było, żeby taka modlitwa odzwierciedlała rzeczywistość, a nie była rutynowa.

Nie traćmy z oczu Jezusa. Bóg widzi grzesznika przez rany i miłość Jezusa. „Boże, jak bardzo mnie kochasz, choć tyle grzeszę”. Widząc coraz wyraźniej prawdę o sobie nie wątpmy w miłość Chrystusa. Kiedy zbliżymy się do punktu „0”, czyli do naszej śmierci, będziemy mieli świadomość, że zbliżamy się do Boga, zobaczymy Jego świętość i własną nicość. Do tego „nic” zstępuje Bóg, tak jak wejrzał na niskość swojej Służebnicy. Bóg przychodzi do słabych, co nie dają sobie rady. Gdybyśmy czuli się doskonałymi, przekonani o własnej samowystarczalności, Bóg pozostawiłby nas samych sobie, bo nie potrzebowalibyśmy Jego działania.

Człowiek nie wierzący w Boże miłosierdzie będzie się zamartwiał samym sobą. Wierzący w Miłosierdzie Boga będzie zachwycony, że Bóg kocha go takim, jakim jest. On jest szczęśliwy, że może siebie zobaczyć w prawdzie. Przechodzi wtedy do „plus nieskończoności”. Bóg nie chce grzechu, ale jeszcze bardziej samowystarczalności grzesznika i jego zamknięcia na Boże miłosierdzie. Zwykły grzesznik świadomy swojej słabości wystarczy, że okaże się mu serce, powie o miłości Boga i to mu wystarcza, by się nawrócić. Zaś faryzeusz – nad nim trzeba się napracować, aby zobaczył swój faryzeizm, swoją pychę i grzeszne postępowanie. Gdy faryzeusz odkryje swój faryzeizm, to jest to wielkie święto.

Cały świat nas formuje w taki sposób, żebyśmy byli doskonałymi. Nikt nas nie uczy przeżywać porażek. Trzeba się natrudzić, żeby inaczej spojrzeć na swoją grzeszność. Wiemy, że Jezus nas odkupił, zbawił i podnosi do życia. Zaś szatan najpierw kusi do grzechu, a kiedy go popełnimy mówi: zobacz, jak się zachowałeś, jesteś do niczego, ile zmarnowałeś łask i przychodzi smutek, że nie okazaliśmy się doskonałymi, jak byśmy chcieli. Nasza postawa powinna być inna: jestem dzieckiem Boga, jestem odkupiony. Jeśli zgrzeszę, uciekam się do Boga, widzę Jego dobroć i miłość. On na mnie czeka, On mnie kocha i chce mi przebaczyć, bym na nowo stał się Jego dzieckiem. W ten sposób spełniam marzenia Boga, który chce przytulić z miłością swoje dziecko, które się zgubiło, ale teraz powraca. Ci, którzy skupieni są na sobie, grzech przeżywają jako klęskę, nie wierzą w moc Boga, w Jego miłość i prawdomówność. Nie powinniśmy się zatrzymywać, kontemplować grzechu, bo to jest niechrześcijańskie. Ostatnie słowo należy do Boga. Nie można stracić z oczu Jezusa.

Przyglądajmy się swoim czynom, uczuciom i myślom. Z jakiego źródła pochodzą. „Wiem, że zgrzeszyłem i Ciebie zraniłem. Dziękuję Boże, że mi przebaczasz. Pomóż mi, zajmij się tym, z czym sobie nie radzę”. Grzechów nie widzimy, ale nasze uczucia dużo mówią o nas. Pokazują, że nie kochamy Boga, że Go lekceważymy. Nawet jesteśmy gorsi od szatanów, bo oni przed Bogiem drżą, a my nie drżymy przed Nim.

Jezus chce nas podnieść i odrodzić. Czeka na nas Ukochany naszej duszy. Tym bardzie zbliżmy się do Niego. Takiej odwagi trzeba sobie życzyć.