Kościół kochałam od dziecka. Mama uczyła mnie modlitwy, stryjek - ksiądz zabierał mnie na msze święte. Kiedy dorosłam mogłam sama chodzić do kościoła, nie opuszczałam żadnej mszy świętej, ani żadnego nabożeństwa. Od kiedy rozpoczęłam naukę w gimnazjum kościół stał się moim domem, tym lepszym domem, bo w moim rodzinnym domu działo się źle. Chodziłam do kościoła, modliłam się, ale tak naprawdę z Bogiem spotkałam się później.
W gimnazjum religii uczył mnie ksiądz proboszcz. Wtedy nie miałam pieniędzy na podręczniki, więc ksiądz dał mi książkę do religii i poprosił, abym mu pomogła w kościele, a ja zgodziłam się. Ze szkoły szłam prosto do kościoła. Dekorowałam ołtarz, zapalałam świece, robiłam porządki, przygotowywałam dzieci do pierwszej komuni, śpiewałam w chórze. Do domu wracałam aby coś zjeść i przespać się.
Pewnego dnia ksiądz proboszcz został przeniesiony do inne parafii. Wokół mnie zaczęły się dziać złe rzeczy. Byłam harcerką i już pracowałam. Wtedy zwolniono mnie dyscyplinarnie z pracy za to, że nie chciałam należeć do ZMP (Związek Młodzieży Polskiej). W tym czasie załamałam się i zagubiłam w wierze. Obwiniałam wszystkich o moje niepowodzenia. Przestałam chodzić do kościoła. Poczułam się jak zagubiona owca na rozdrożach, było mi źle. Mój znajomy organista po przyjacielsku ze mną porozmawiał, poradził, abym poszła do spowiedzi . Wiele mi ta rozmowa dała, podniosła mnie na duchu. Niedługo, bo w ciągu pół roku umarli moi rodzice, a ja o to miałam żal do Boga. Pytałam, dlaczego, tak mnie karze. Teraz wiem, że Boga nie należy pytać, dlaczego? Bóg wie co robi. Bóg nie opuścił mnie, odnalazł swoją zagubioną owieczkę, obdarzył swoim miłosierdziem i przyjął do „stada”. Czułam się szczęśliwa.
Po pewnym czasie wyszłam za mąż. Co gorsze za rozwodnika, a ponieważ pierwsza żona żyła, nie mogłam wziąć ślubu kościelnego, tylko cywilny. Z tego powodu czułam się źle. Oprócz tego okazało się, że mąż ma problem z alkoholem. Od pewnego księdza usłyszczałam, że jestem grzesznicą i nie powinnam przychodzić do świątyni. Załamałam się całkowicie. Niemożność chodzenia do kościoła i alkoholizm męża, to były wiekie dla mnie ciężary. Obraziłam się na Boga, a jednocześnie tęskniłam za Nim. Dlatego Bóg mnie jednak nie opuścił, pomagał mi żyć, obdarzył swoim miłosierdziem i dotarł do mojego sreca.
Pierwsza żona mojego męża umarła i w tym czasie na kolędę przyszedł do nas ksiądz proboszcz mojej obecnej parafi. Porozmawiał z nami i poradził, abyśmy przyjęli sakrament małżeństwa. Zaprosił nas do siebie i pomógł nam przygotować się do ślubu kościelnego. Z radością wróciłam do Kościoła. Spotkałam też księdza, który był moim spowiednikiem. Od kilku lat należę do Ruchu Rodzin Nazartańskich. To Bóg swoim miłosierdziem sprawił, że czuję się szczęśliwa. Mój mąż nie pije. Uwierzyłam w miłosierdzie Boże. To jest moje najpiękniejsze spotkanie z Panem Bogiem.
Krystyna G.
16-05-2012