Kiedy po raz pierwszy zetknęłam się z Ruchem Rodzin Nazaretańskich miałam 34 lata, małe dzieci i poważne kłopoty rodzinne, z którymi nie potrafiłam sobie poradzić. Czułam się gorsza od innych i wydawało mi się, że Bóg nie błogosławi mi tak, jak małżeństwom moich koleżanek i kolegów. Poza tym za swoje trudności czułam się współwinna i uważałam, że słusznie mnie spotykają przeciwności. Duchowo czułam się daleko od Boga, chociaż nie zaniedbywałam przychodzenia na Msze święte niedzielne. Z dawnych czasów oazowych miałam zwyczaj rozważania czytań niedzielnych i czytania psalmów. Szczególnie przemawiały do mnie psalmy tęsknoty za Bogiem. Przygnębienie i smutek na przeplatały się z nadzieją i tęsknotą za Bogiem.
Pewnego dnia przeczytałam w gazecie artykuł o Edycie Stein, która w młodości intensywnie szukała prawdy absolutnej, sensu swojego życia. Pewnego razu Edyta nocując w domu swoich przyjaciół, sięgnęła po książkę z ich biblioteki. Czytała ją przez całą noc. Rano stwierdziła, że wreszcie znalazła prawdę. Była to książka napisana przez św. Teresę z Avila. Chciałam i ja przeczytać tę książkę, aby też się nawrócić i stać się świętą jak Edyta. W tym celu udałam się do jednego z księży pracujących w mojej parafii z prośbą o pożyczenie książki napisanej przez św. Teresę z Avila. Chyba niezbyt precyzyjnie się wyraziłam, bo ksiądz pożyczył mi „Dzieje duszy” św. Teresy z Lisieux i jednocześnie zaprosił na spotkanie grupy RRN. Pamiętam, że podczas dzielenia na tym spotkaniu czytany był tekst, w którym była mowa o tym, jak trudności życiowe mogą przyprowadzić człowieka do Boga.
Spotkania prowadzone przez księdza Tomasza były dla mnie odkryciem życia duchowego, którego ja wcześniej mało znałam. Przez pierwsze pół roku nie odzywałam się, ale chętnie słuchałam, co inni mieli do powiedzenia. Słuchając świadectw miałam okazję do zrewidowania mojego stosunku do Pana Boga i przemyśleń. Modliłam się gorąco, abym i ja mogła się przybliżyć do Niego tak, jak inni uczestnicy spotkań.
Przyjeżdżałam na spotkania diecezjalne w Warszawie. Konferencje były ciekawe i zachęcające do przemiany wewnętrznej. Jednak we mnie samej ta przemiana długo nie następowała. Mimo wszystko pozostawał we mnie duchowo „stary człowiek”. Nie potrafiłam zaufać do końca Bogu, nie byłam wytrwała w modlitwie, a nawet ją lekceważyłam. Trudności życiowe powodowały zniechęcenie i rezygnację. Ale mimo to Bóg nie rezygnował ze mnie, posyłał do mnie osoby, które podnosiły mnie na duchu. Były we mnie jakby dwie osoby, całkowicie różne. Jedna chciała wierzyć Bogu, druga odwracała się od Niego. Teraz widzę, że mój proces powrotu do Boga i leczenia mojej duszy potrzebował czasu i mojej dojrzałości. Bóg mi okazywał cierpliwość, której ja wobec siebie nie miałam.
Ogłoszenie przez papieża Jana Pawła II roku 2004 Rokiem Eucharystii stało się dla mnie impulsem do codziennego uczestniczenia we Mszy świętej. Z pomocą Bożą postanowienie zostało zrealizowane, a nawet pozostałam temu wierna do dziś. Doświadczałam jak na Eucharystii Jezus sam leczył moją duszę i ciało od wszelkich zranień i zagrożeń. Możliwość uczestniczenia we Mszy św., przyjmowanie komunii św. dało mi siłę, aby treści, które tak chętnie słuchałam w czasie konferencji, mogły realizować się w moim życiu. Od tego czasu podjęłam praktykę codziennego rozmyślania nad Słowem Bożym, przyjęłam akt oddania się Matce Bożej, prosiłam Maryję aby sama prowadziła moje życie duchowe, gdyż ja nie jestem do tego zdolna. Prosiłam, aby wstawiała się za mną do swojego Syna, prowadziła moją modlitwę i pozwoliła mi rozumnieć Jego słowa, tak jak Ona sama je rozumie.
Zauważyłam, że Bóg sam pomaga, gdy naprawdę tego chcę. Jeśli naprawdę chcę uczestniczyć we Mszy św., to On ułatwia uczestnictwo w niej. Gdy naprawdę chcę się modlić, to Bóg sam znajduje czas na modlitwę, nawet podpowiada kiedy. Gdy nie korzystałam z tych podpowiedzi, to okazywało się, że modlitwa później była utrudniona. Te podpowiedzi są subtelne i trzeba być wrażliwym, by z nich skorzystać. Czas, który wybiera Bóg dla mnie jest najlepszy.
Złożenie aktu oddania się Maryi zapoczątkowało zmiany we mnie samej i w mojej sytuacji życiowej. Problemy rodzinne powoli ustępowały, a w moim domu zapanował pokój.
Szczególnie ważną modlitwą stał się dla mnie różaniec. Ta modlitwa, wcześniej przeze mnie lekceważona, stała się najciekawszym punktem dnia. Rozważając tajemnice różańcowe w kontekście czytań z Ewangelii z bieżącego dnia, mogę zrozumieć Słowo Boże w nowym znaczeniu, którego bym sama nie wymyśliła. Jestem przekonana, że to Matka Boża pomaga mi zrozumieć słowa Jezusa. Nieraz podstawą do rozważania różańcowego są dla mnie słowa tekstu z Aktu oddania się Maryi.
W wielu sytuacjach życiowych doświadczam Jej interwencji w domu, w pracy, we wspólnocie Ruchu. Pracuję jako pielęgniarka w szpitalu. Proszę Maryję, abym mogła wykonywać swoje obowiązki, tak by to się podobało Jej i Jezusowi. Szczególnie przy zabiegach wiążących się z bólem, by zaoszczędzić go cierpiącemu człowiekowi. Gdy mam trudności z wykonaniem zabiegu proszę Maryję o pomoc, a nieraz też pacjenta, by pomodlił się do Maryi, by się udało. Jeżeli pacjent mi mówi, że nie bolała go injekcja, to w duchu dziękuję Maryi za to,że poprowadziła moją rękę. Gdy obmywam skórę pacjenta z krwi, przypomina mi się ewangeliczna scena wytarcia twarzy Jezusa przez Weronikę i dziękuję Bogu, że mam swój udział w trosce o najbardziej potrzebujących pomocy. W ogóle dziękuję Bogu, że mam taką pracę, gdzie mogę służyć Bogu i człowiekowi.
Chcę podzielić się doświadczeniem szczególnej interwencji Matki Bożej w mojej rodzinie. Moja córka i przyszły zięć mieli zamiar przyjąć sakrament małżeństwa. Cieszyłam się, że mają zamiar założyć rodzinę, ale też martwiłam, jak zorganizuję wesele, kiedy moja pensja ledwie starczała na podstawowe potrzeby pięcioosobowej rodziny. Pytałam się Matki Bożej, co mam robić. Czy wolą Bożą jest, by odbyło się wesele, kiedy nie mam na nie środków. Nie mówiąc o tym, że samo ubranie dla panny młodej, dla wszystkich dzieci jest zbyt dużym kosztem. Modliłam się do Maryi, aby pomogła mi rozwiązać ten problem. W kilka tygodni po zaręczynach młodych w moim szpitalu zmienił się dyrektor, którego jedną z pierwszych decyzji było podniesienie pensji dla pielęgniarek. Powyżka nie była o kilka procent, tylko trzy razy większa niż dotychczas zarabiałam. Byliśmy przyzwyczajeni do skromnego życia, więc w kilka miesięcy udało się odłożyć odpowiednią kwotę na ślub i wesele córki. Dziękując Bogu za ten cud, śmiałam się w duchu, że dzięki interwencji Maryi dla mojej rodziny skorzystały wszystkie pielęgniarki w moim szpitalu.
Dziękuję Bogu za wszystkie cuda, którymi mnie doświadcza, a przede wszystkim za dar Maryi, która kształtuje moją duszę dla Jezusa.
Elżbieta Myśliwiec