ŻYCIORYS ŚW.JOANNY BERRETY MOLLA (1922 - 1962)
Pedro! Jeśli będziecie musieli wybierać miedzy mną a dzieckiem, nie wahajcie się: wybierzcie dziecko, żądam, ocalcie je! Czynię wolę Boga, i Bóg roztoczy opiekę nad moimi dziećmi.
Mediolan – kiedy wypowiadała ta słowa, Joanna Beretta Molla miała 39 lat i była matką trójki dzieci – sześcio-, pięcio- i trzyletniego. Uznana lekarz pediatra, miała przed sobą pełną sukcesów karierę zawodową. Była żoną wspaniałego człowieka, zamożnego inżyniera przemysłowego i dyrektora przedsiębiorstwa.
Obdarzona wielką radością życia, spędzała wakacje w bell’Italia i za granicą. Regularnie uczęszczała do znakomitego mediolańskiego teatru Scala. Uwielbiała grać na fortepianie, malować piękne olejne obrazy, ubierała się elegancko i gustownie – jednym słowem osoba, której niczego w życiu nie brakowało.
Co sprawiło, że ta szczęśliwa matka rodziny i wzorowa żona, niedawno kanonizowana przez Jana Pawła II, nie wahała się poświęcić siebie samej – jak zaświadcza wyżej przywołane zdanie – i wyruszyć na spotkanie doskonałości w Boskiej chwale?
Jak kształtowała się ta szlachetna dusza? Jakie zasady przyświecały jej działaniom?
Aborcja: grzech, który zabija więcej ludzi niż wszystkie wojny
Bezkarnie praktykuje się dziś największe ludobójstwo w dziejach historii ludzkości: aborcję, eufemistycznie określaną jako przerwanie ciąży na żądanie, dzięki której legalnie morduje się miliony i miliony stworzeń ludzkich. Prawdziwa i apokaliptyczna rzeź niewiniątek.
Żeby uświadomić sobie wagę tej straszliwej tragedii, wystarczy przeanalizować niektóre statystyki. W Stanach Zjednoczonych rocznie wykonuje się 1,3 miliona aborcji, w Rosji: 2 miliony, we Włoszech: 140.000, w Hiszpanii: 77.000. Za pośrednictwem prasy, dowiadujemy się, iż to samo ma miejsce, proporcjonalnie, we Francji, Niemczech, Portugalii, Chinach, Kubie, Brazylii itd. A zatem jest to światowa plaga, która zabija więcej ludzi niż wszystkie wojny i AIDS.
Temu uderzającemu, najwyższemu pogwałceniu najbardziej fundamentalnego z praw człowieka, jakim jest prawo do życia, przeciwstawić możemy budujące świadectwo życia Joanny Beretty Molli, matki odwagi, jak jest ona określana we Włoszech.
Rodzice „prości, sprawiedliwi i bogobojni”
Ta nieustraszona włoska matka urodziła się w Magencie, włoskim mieście w pobliżu Mediolanu, 4 października 1922 roku, w dzień święta Patrona Włoch, świętego Franciszka z Asyżu. Odwiedźmy dom rodzinny Joanny, żeby poznać jej rodziców, państwa Alberta Berettę i Marię De Micheli in Beretta. Ojciec pełnił funkcję kasjera w jednym z mediolańskich przedsiębiorstw, a matka zajmowała się domem i wychowaniem licznego potomstwa, którym obdarzył ją Bóg: dwunastką dzieci, z których piątka zmarła w dzieciństwie.
José, brat Joanny, a w przyszłości misjonarz w Brazylii, tak opisuje wspólnych rodziców: Mamusia była obdarzona dużą inteligencją i wielką siłą woli. Wymagająca w stosunku do samej siebie, ale bardzo łagodna wobec dzieci. Wpajała nam przekonanie, że Bóg Nasz Pan jest zawsze blisko nas ze swoją niezmierzoną dobrocią. Tatuś też był bardzo religijny, wstawał codziennie o 5 rano żeby móc uczestniczyć we mszy. […] Dzień kończyliśmy odmawianiem Świętego Różańca i tatuś poświęcał całą rodzinę Najświętszemu Sercu Jezusowemu i Świętemu Józefowi.
Przyjaciele wiedzieli, że nie była to rodzina skupiona na samej sobie, zamknięta dla innych. Wszyscy byli mile widziani:Powaga i hojność w stosunku do bliźnich były podstawowymi zasadami mamusi i tatusia, zauważa Virgínia, jedna z córek pary.
Sama Joanna, przed swoim ślubem, tak ich określiła: Moi święci rodzice: prości, sprawiedliwi i bogobojni.
W dzieciństwie, cnotliwa, łagodna i stateczna
Przygotowana i ukształtowana przez rodziców prawdziwie katolickich, duchowo prowadzona przez swoją siostrę Amálię, Joanna w wieku pięciu lat, dnia 14 kwietnia 1928 roku, przystąpiła do Pierwszej Komunii Świętej. Od tego momentu, regularnie, dzień w dzień, wraz z matką uczestniczy we Mszy Świętej, a Najświętszy Sakrament staje się jej codziennym pokarmem duchowym.
Do szkoły podstawowej uczęszczała w Bergamo, a po ukończeniu ósmego roku życia otrzymała w katedrze tego miasta sakrament bierzmowania.
Jedna z jej przyjaciółek mówi: Joanna miała usposobienie łagodne, a oblicze promienne, ale była bardzo spokojna, duszę miała czystą, a serce hojne. Roztaczała wokół siebie wielki spokój, miała wiarę, którą zarażała innych – wszystkie osoby, które się z nią widywały, czuły się przywoływane przez Kościół.
Decydujące doświadczenie i dobre postanowienia
W wieku piętnastu lat, uczęszczając do Liceum Klasycznego, przeżywa, zgodnie z zaleceniami Świętego Ignacego de Loyoli, duchowe skupienie. Później powie, że otrzymane dzięki temu doświadczeniu łaski ukierunkowały całe jej życie. Nauczyła się wówczas, jak ważna i fundamentalna jest w życiu systematyczna medytacja i modlitwa.
W swoim dzienniku zapisuje: Jezusie, przyrzekam poddać się wszystkiemu, co dla mnie przeznaczysz. Spraw, abym zawsze potrafiła odczytać Twoją wolę.
-
Aby służyć Bogu, postanawiam nigdy więcej nie chodzić do kina bez upewnienia się wcześniej czy film, który jest wyświetlany, można obejrzeć bez grzechu, czy jest skromny i czy nie jest skandaliczny albo niemoralny;
-
Postanawiam, że wolę umrzeć niż popełnić grzech śmiertelny;
-
Chcę się bać grzechu śmiertelnego tak, jakby to był wąż, i, powtarzam: prędzej sto razy umrzeć niż obrazić Pana;
-
Błagam Pana, aby pomógł mi nie iść do piekła i uniknąć wszystkiego, co może zaszkodzić mojej duszy;
-
Odmawiać „Zdrowaś Maryjo” codziennie, tak, aby Pan dał mi świętą śmierć;
-
Proszę Pana, aby sprawił, że zrozumiem jego wielkie miłosierdzie;
-
Chcę już zawsze, począwszy od dnia dzisiejszego, na kolanach odmawiać modlitwy, tak rano, w Kościele, jak i wieczorem, w moim pokoju, w nogach mego łóżka.
Religijność maryjna: znak wybranych
Joanna wiedziała, że te dobre postanowienia nie wystarczą. Wszystkie były bardzo szczytne i ważne, ale skąd wziąć siły do ich wypełniania? Dzięki swojej inteligencji i wewnętrznej równowadze wiedziała czym jest ludzka słabość.
W swoim testamencie jej matka wzywała dzieci: Proszę was, byście kochali swojego ojca, byście nie zostawili go samego, żebyście trwali zjednoczeni w rodzinie. I, przede wszystkim, żebyście byli wierni Jezusowi i żebyście oddawali cześć Najświętszej Dziewicy.
Joanna zwróciła się więc do Tej, którą Jezus, z wysokości Krzyża, uczynił naszą Matką: Maryjo! Jesteś, o Pani, moją „dolce Mamma”, ufam Ci i mam pewność, że nigdy mnie nie opuścisz. Wychwalam Cię jako „Madre mia, Fiducia Mia” [Matkę Moją, Ufność Moją] i poświęcam się Tobie całkowicie. Pamiętaj zawsze, że należę do Ciebie, i w każdym momencie mojego życia polecaj mnie Swojemu Synowi, Jezusowi.
Misja lekarska, zdrowie ciała, zdrowie duszy
W 1942 roku, po ukończeniu Liceum Klasycznego, Joanna podjęła studia na Wydziale Medycznym. Posiadała konkretną i wzniosłą wizję tego zawodu: dla niej medycyna bardziej niż profesją, była misją. Poświęciła znaczeniu i głębokiej wartości misji medycznej kilka fragmentów swoich pism.
Nie zapominajmy, że w ciele naszego pacjenta istnieje nieśmiertelna dusza. I my, którzy jesteśmy uprawnieni do słuchania różnych prywatnych zwierzeń, uważajmy, aby duszy nie skalać. To byłaby zdrada. Bądźmy uczciwi i bądźmy lekarzami pełnymi wiary. Dane jest nam doświadczać sytuacji, które nie przydarzają się księżom: nasz misja nie kończy się wtedy, gdy lekarstwa już nie przynoszą poprawy, jest jeszcze dusza, która musi być zaprowadzona do Boga. Słowa lekarza są dla tych ludzi ważne.
Doktor Joanna zapewniała swoim chorym nie tylko opiekę medyczną, ale i autentyczne wsparcie duchowe, wielokrotnie pomagając im i prowadząc ich do przyjęcia sakramentu spowiedzi.
Niezliczoną ilość razy dodawała odwagi matkom przed rozwiązaniem, potrafiąc przekazać im radość z przyjęcia dziecka jako Bożego daru. Z tym przekonaniem udało jej się odwieść od decyzji o aborcji wiele młodych kobiet.
Chciała zostać misjonarką w Brazylii
Od dzieciństwa żywiła podziw i uwielbienie dla misji. Jej matka wielokrotnie naprawiała ubrania swoich dzieci, tak by przeznaczyć zaoszczędzone w ten sposób pieniądze na wspieranie misji. W ramach swojej aktywności w Akcji Katolickiejwielokrotnie podkreślała wagę apostolatu.
Nawet jeśli pierwszym jej życiowym wyborem był wybór zawodu lekarza, nie ukrywała podsycanego we wnętrzu pragnienia, aby zostać świecką misjonarką pomocniczą i poświęcić się Bogu w służbie ewangelizacji.
Miała zamiar zrealizować to pragnienie służby jako lekarka misyjna u boku swojego brata, Ojca Alberta Barrety, kapucyńskiego misjonarza w Grajaú, w stanie Maranhão.
Napisała do niego: Jestem w trakcie szukania lekarza, który mnie zastąpi, i proszę Pana, aby sprawił, że go znajdę. Uczę się portugalskiego i, jeśli Bóg zechce, będę bardzo szczęśliwa wyjeżdżając. Módl się, aby wszystko się powiodło.
Odkrycie powołania do małżeństwa
Kilka lat żyła w niepewności co do swojego życiowego powołania. Żeby dobrze wybrać, dużo się modliła, prosiła innych o modlitwy i rady, cierpiała. Próbując odgadnąć drogę, jaką Bóg jej przeznaczył, doświadczyła wielkich wewnętrznych rozterek – niezwiązanych z wiarą, lecz z budowaniem planów na życie.
Wydawało się, że sam Bóg komplikował i utrudniał jej realizację planów, pragnień i marzeń. Czuła się przez Boga wezwana, ale w momencie, w którym zaczynała podążać za tym głosem, wszystko się rozmywało w powietrzu. Nieodgadniony sposób działania tego, który wyznacza ścieżki odmienne od naszych.
W swoich notatkach Joanna wskazywała trzy drogi wiodące do odkrycia swojego powołania:
1. pytać Niebiosa za pomocą modlitwy;
2. pytać przewodnika duchowego
3. pytać samą siebie, ze znajomością swoich skłonności;
To właśnie zrobiła. Zamiast zrezygnować, modliła się jeszcze więcej, tak aby lepiej poznać wolę Pana. Dlatego też wybrała się z pielgrzymką do Lourdes, aby się tam modlić.
Kiedy zrozumiała, że zgodnie z wolą Bożą powinna założyć rodzinę, skierowała się w stronę powołania małżeńskiego ze świadomością, że takiej drogi pragnął dla niej Bóg.
Napisała w swoim dzienniku: Problemu naszego powołania nie powinniśmy rozwiązywać mając zaledwie 15 lat, lepiej jest prowadzić nasze życie w stronę, w którą kieruje nas Pan, ponieważ nasze szczęście, tak doczesne, jak wieczne, zależy od dobrego wypełnienia naszego powołania.
Nieprzypadkowe spotkanie, pobłogosławione przez Boga
Z okazji święta Niepokalanego Poczęcia, 8 grudnia 1954 roku, zorganizowano w mieście Mesero uroczystości pod przewodnictwem Ojca Lino Garavaglii, obecnego biskupa diecezji Ceseny i Sarsiny (Włochy).
Tak Piotr (Pedro), przyszły pan młody, jak i Joanna, zaproszeni byli na Mszę oraz obiad. I tak oto Piotr Molla napisał do Joanny następnego dnia:
Wspominam Cię, kiedy z tym Twoim szerokim i miłym uśmiechem, pozdrawiałaś Ojca Lino i jego krewnych; wspominam Cię, kiedy pobożnie czyniłaś Znak Krzyża przed śniadaniem; wspominam Cię, kiedy byłaś zatopiona w modlitwie podczas adoracji Najświętszego Sakramentu.
W czerwcu 1954 roku, u stóp Matko Bożej z Lourdes, Joanna odkryła i przyjęła swoje powołanie, a podczas tych obchodów święta Dziewicy Niepokalanej Piotr zrozumiał, jaki był Boży plan. Nazajutrz zapisał w swoim dzienniku: Czuję błogi spokój, który napełnia mnie pewnością, że wczoraj przydarzyło mi się wspaniałe spotkanie. Niepokalane Poczęcie pobłogosławiło mnie.
Podczas narzeczeństwa, Piotr zanotował: Im lepiej poznaję Joannę, tym większa jest moja pewność, że lepszego spotkania Bóg nie mógł mi podarować.
Joanna odpowiedziała: Pragnę uczynić Cię szczęśliwym i być dobrą żoną, której pragniesz: wyrozumiałą i gotową do poświęceń, których będzie od nas wymagało życie. Myślę o tym, aby poświęcić się całkowicie rodzinie, którą założymy, tak aby była ona prawdziwie chrześcijańska. Prawdą jest, że będziemy musieli stawić czoła cierpieniu i poświęceniom, ale jeśli będziemy pragnąć zawsze dobra drugiej osoby, z Bożą pomocą zwyciężymy wszystkie trudności.
Wzorowa matka, oddana żona
Joanna i Piotr przyjęli sakrament małżeństwa 25 września 1955 roku. Duchowo przygotowali się do tego wydarzenia uczestnicząc przez trzy dni w Mszy i przyjmując Komunię Świętą.
Wzajemna miłość, oparta na wierze a nie na uczuciowości, dała młodym małżonkom siłę do pokornego znoszenia życiowych trudów. Joanna nie zrezygnowała z wykonywania zawodu lekarza, wypełniając jednocześnie przykładnie obowiązki gospodyni domowej – objawiła się jako doskonała kucharka. Nadal zajmowała się swoimi pacjentami, udzielając im darmowej pomocy medycznej w przedszkolu i szkole podstawowej.
Głęboko odczuwała miłość do macierzyństwa. Z pomocą i błogosławieństwem Bożym zrobimy wszystko, aby nasza rodzina była małym Wieczernikiem, w którym Jezus sprawuje pieczę nad naszymi uczuciami, pragnieniami i działaniami.
Przyjęła nieuniknione, związane z życiem rodzinnym poświęcenia nie tracąc ani na chwilę swojego dobrotliwego uśmiechu, cierpliwości i hojności. Wszyscy, którzy ją znali, zaświadczają, że wytrwałość, świadomość swoich obowiązków oraz harmonia były jej cechami podstawowymi, które przejawiały się z najwyższym natężeniem w środowisku domowym, zawodowym i parafialnym, z wielkim umiarkowaniem i prostotą.
Dla niej, podstawowym celem małżeństwa było stworzenie licznej i świętej rodziny. W liście do swojej siostry pisała: Proś Pana, aby jak najszybciej zesłał mi dzieci dobre i święte.
Czternaście miesięcy po ślubie, 19 listopada 1956 roku, przychodzi na świat pierwszy syn, Pierluigi. Później rodzą się, 11 listopada 1957, Maria Zita i, 15 czerwca 1959, Laura. W czasie niecałych czterech lat małżeństwa Joanna wydaje na świat trójkę dzieci, wszystkie po ciążach z poważnymi komplikacjami.
Dla Joanny kobieta była przede wszystkim katolicką matką, przeżywała ona swoje macierzyństwo jako poświęcenie: być matką to składać z siebie „ofiarę”, to dwie rzeczywistości, których nie sposób rozdzielić. Jednakże, trzeba to podkreślić, wszystko to przeżywała z radością, nawet jeśli cena, którą musiała płacić, była bardzo wysoka.
W tym właśnie znaczeniu pisała w wieku osiemnastu lat w swoim dzienniku: Każde powołanie jest powołaniem do macierzyństwa, duchowego i moralnego, a przygotować się do niego oznacza być gotowym do dawania życia, i jeślibyśmy musieli wypełnieniu tego powołania poświęcić nasze życie i umrzeć, byłby to najpiękniejszy dzień naszego życia.
Bohaterska miłość matczyna z miłości do Boga
Po trzech bolesnych ciążach, na początku czwartej konieczna okazała się operacja spowodowana włókniakiem macicy (rodzaj guza macicy). Absolutnie wierna swoim zasadom moralnym i religijnym, zdecydowała, bez wahania, że lekarz powinien przede wszystkim zająć się nie operacją, która miała ocalić jej życie, ale ratowaniem życia dziecka.
Jej mąż napisał wówczas: Z nieporównywalną siłą woli i niezmiennym uporem pełniła swoją misję matki aż do ostatnich dni swojej aktywności. Modliła się albo medytowała. Uśmiech i błogość otaczały piękno, żywe usposobienie i zdrowie trójki jej „skarbów”, zawsze chronionych z wewnętrznym niepokojem. Bała się, że jej dziecko narodzi się w cierpieniu. Modliła się, aby tak nie było. Raz po raz prosiła mnie o wybaczenie z powodu obaw, jakie z jej powodu żywiłem. Mówiła mi, że nigdy wcześniej nie odczuwała tek silnej potrzeby czułości i wyrozumiałości. Kiedy zbliżał się termin porodu, stwierdziła otwarcie, tonem zdecydowanym i jednocześnie spokojnym, głęboko patrząc mi w oczy – nigdy nie zapomnę tego spojrzenia – „Jeśli będziecie musieli wybierać miedzy mną a dzieckiem, nie wahajcie się: wybierzcie dziecko, żądam, ocalcie je! Czynię wolę Boga, i Bóg roztoczy opiekę nad moimi dziećmi”.
Zabrano ją do szpitala w Wielki Piątek, 20 kwietnia 1962 roku. W Wielką Sobotę Joanna i cała jej rodzina obdarzona została nieopisaną radością boskiego cudu: córka, którą nosiła w swoim łonie, urodziła się piękna i silna.
Błogosławiony owoc tego bohaterskiego gestu miłości do Boga otrzymał na Świętym Chrzcie imię Joanna Emanuela.
Po przykładnym życiu święta śmierć
W tym czasie Piotr nie opuścił swojej żony ani na minutę. Lekarze próbowali ocalić ją za wszelką cenę: antybiotyki, osocze, sondy… wszystko na darmo.
Jej ostatnim wyznaniem, skierowanym do męża, były słowa: Piotrze! Już jestem uleczona. Byłam po drugiej stronie, i gdybyś tylko wiedział, co zobaczyłam… Pewnego dnia Ci opowiem. Ale, jako że byliśmy bardzo szczęśliwi, było nam tak dobrze z naszymi wspaniałymi dziećmi, pełnymi zdrowia i wdzięku, ze wszystkimi błogosławieństwami Niebios, przysłali mnie tu z powrotem na ziemię, żebym jeszcze trochę pocierpiała, ponieważ nie godzi się stawać przed Bogiem uprzednio nie wycierpiawszy zbyt wiele.
Całkowicie świadoma, Joanna prosi o i przyjmuje Namaszczenie Chorych i Komunię Świętą po raz ostatni. W tym momencie przybyła z Indii jej siostra Virgínia, pełniąca w tym kraju posługę misjonarską. Joanna, zobaczywszy na jej piersi Krzyż, poprosiła o możliwość ucałowania go, mówiąc: Jezu, kocham Ciebie.
To był dzień 28 kwietnia 1962 roku – właściwym byłoby umieścić w jej ustach słowa Świętej Tereski od Dzieciątka Jezus: Ja nie umieram, ale rozpoczynam życie.
Źródło: Catolicismo, nr 642, czerwiec 2004