mozaika ZAPRASZAMY

do kościoła Świętej Rodziny w Warszawie ul. Rozwadowska 9/11

29 kwietnia 2025 (wtorek)

19.00 Msza święta
20.00 konferencja

Dyżur liturgiczny pełni grupa parafii św. ojca Pio z Grochowa

Zbawienie świata nie pochodzi od człowieka. Spotkanie nauczycieli grudzień 2016

Stary Testament zna cały szereg cudownych narodzin w decydujących, przełomowych chwilach historii zbawienia. Sara, matka Izaaka (Rdz 12, 18), matka Samuela (1 Sam 1-3) i nieznana matka Samsona (Sdz 13) są niepłodne i nie mają żadnej, po ludzku mówiąc, nadziei na potomstwo.

U wszystkich trzech przychodzi na świat dziecko, które staje się wyswobodzicielem Izraela mocą zmiłowania Bożego, Bóg bowiem czyni możliwym to, co niemożliwe (Rdz 18, 14; Łk 1, 37), wywyższa uniżonych (Sam 2, 7; 1, 2; Łk 1, 51; 1, 48), a władców składa z tronu (Łk 1, 52). Kontynuacją tego szeregu jest Elżbieta, matka Jana Chrzciciela (Łk 1, 7-25, 36); punktem szczytowym zaś i ukoronowaniem - Maryja. Sens zaś tego, co się dokonało, jest zawsze ten sam: zbawienie świata nie pochodzi od człowieka i jego własnej mocy; człowiek musi pozwolić, by mu to zostało darowane i tylko jako dar może je przyjąć. Narodzenie z Dziewicy nie jest ani rozdziałem ascetyki, ani też nie należy bezpośrednio do nauki o synostwie Bożym Jezusa; jest ono przede wszystkim i ostatecznie teologią łaski, wieścią o tym, w jaki sposób przychodzi do nas zbawienie, mianowicie w prostocie przyjęcia go jako nie wymuszonego daru miłości, która zbawia świat. W Księdze Izajasza ta myśl o zbawieniu wyłącznie mocą Boga jest wspaniale wyrażona w słowach: "Śpiewaj z radości niepłodna, któraś nie rodziła, wybuchaj weselem i wykrzykuj, któraś nie doznała bólów porodu. Bo liczniejsi są synowie porzuconej niż synowie mającej męża, mówi Jahwe" (Iz 54, 1; por. Gal 4, 27; Rz 4, 17-22). W Jezusie ustanowił Bóg pośród niepłodnej i pozbawionej nadziei ludzkości nowy początek, który nie jest wynikiem własnej historii ludzkości, tylko darem. Jeśli już każdy człowiek przedstawia coś niewypowiedzianie nowego, większego niż suma chromosomów i większego niż produkt danego środowiska, mianowicie niepowtarzalne stworzenie Boże, to Jezus jest prawdziwie czymś nowym, co nie pochodzi z tego, co właściwe ludzkości, lecz z Ducha Bożego. Dlatego jest On Adamem po raz drugi (1 Kor 15, 47), wraz z Nim rozpoczyna się nowe stawanie się człowieka. W przeciwieństwie do wszystkich wybranych, którzy go poprzedzają, nie tylko otrzymuje On Ducha Bożego, lecz także, nawet w swej ziemskiej egzystencji, jest tylko dzięki Duchowi, i dlatego jest ziszczeniem wszystkich proroctw: jest prawdziwym prorokiem.

Właściwie nie potrzeba wspominać, że wszystkie te wypowiedzi mają znaczenie tylko wówczas, gdy się przyjmuje, że to, czego sens staramy się wyjaśnić, zdarzyło się rzeczywiście. (...) Lecz wiara chrześcijańska naprawdę oznacza właśnie wyznanie, że Bóg nie jest więźniem swej wieczności i nie jest ograniczony do tego, co duchowe, tylko tutaj i dzisiaj, pośród tego świata, może działać i działał w nim przez Jezusa, nowego Adama, narodzonego z Maryi Dziewicy stwórczą mocą Boga, którego Duch na początku unosił się nad wodami i który z niczego stworzył byt.

Nasuwa się tu jeszcze jedna uwaga. Należyte zrozumienie znaczenia znaku Bożego w narodzeniu z Dziewicy wskazuje zarazem miejsce, jakie zajmuje w teologii nabożeństwo do Najświętszej Maryi Panny, które można wyprowadzić z wiary Nowego Testamentu. Nie może ono się opierać na jakiejś mariologii, będącej rodzajem pomniejszonego, drugiego wydania chrystologii. Takie zdwojenie jest bezprawne i bezpodstawne. Jeżeli chcielibyśmy wskazać, do jakiego traktatu teologicznego należy mariologia jako jego konkretyzacja, to byłaby nim najprędzej nauka o łasce, która oczywiście stanowi całość z eklezjologią i antropologią. Jako prawdziwa "córka Syjonu" jest Maryja obrazem Kościoła, obrazem człowieka wierzącego, który nie inaczej, niż tylko przez dar miłości - przez łaskę - może dojść do zbawienia i stać się sobą samym. Owe słowa, którymi Bernanos kończy Pamiętnik wiejskiego proboszcza: "wszystko jest łaską" - owe słowa, w których żywot pozornie słaby i niepotrzebny okazuje się pełny bogactwa i pełni, stały się w Maryi, "łaski pełnej", (Łk 1, 28) rzeczywistym zdarzeniem. Maryja nie jest zaprzeczeniem czy zagrożeniem wyłączności zbawienia przez Chrystusa. Ona tylko na nie wskazuje. Maryja przedstawia ludzkość, która cała jest oczekiwaniem i tym bardziej potrzebuje jej obrazu, im bardziej grozi jej niebezpieczeństwo, że porzuci oczekiwanie i powierzy się wyłącznie wytwarzaniu; to zaś - chociaż konieczne - nigdy nie może wypełnić pustki, jaka grozi człowiekowi, jeśli nie znajdzie owej absolutnej miłości, która mu nadaje sens, zbawienie, to, co naprawdę konieczne do życia.

(Joseph Ratzinger, Wprowadzenie w chrześcijaństwo, część druga – Jezus Chrystus, Znak 2006,  s.291-294)

„Gdy nadeszła pełnia czasu, zesłał Bóg Syna swego, zrodzonego z niewiasty” (Ga 4, 4). Jednak historia nam mówi, że kiedy nadeszła owa „pełnia czasu”, czyli kiedy Bóg stał się człowiekiem, ludzkość nie była szczególnie dobrze nastawiona, nie był to też okres stabilności i pokoju: nie było „złotego wieku”. Scena tego świata nie zasłużyła sobie zatem na przyjście Boga, a wręcz „swoi Go nie przyjęli” (J 1, 11). Pełnia czasu była zatem darem łaski: Bóg wypełnił nasz czas obfitością swego miłosierdzia, jedynie z miłości zainaugurował pełnię czasu. Uderza przede wszystkim to, jak się dokonuje przyjście Boga w historii: „zrodzony z niewiasty”. Nie ma mowy o wejściu triumfalnym, jakiejkolwiek imponującej manifestacji Wszechmogącego: nie ukazuje się jako oślepiające słońce, ale przychodzi na świat w sposób najprostszy – jako dziecko zrodzone przez matkę, w tym stylu, o jakim mówi nam Pismo Święte: jak deszcz spadający na ziemię (por. Iz 55, 10), jako najmniejsze z nasion, które kiełkują i rosną (por. Mk 4, 31-32). Zatem wbrew temu, czego moglibyśmy się spodziewać, a może chcielibyśmy – zarówno wówczas, jak i dziś – „Królestwo Boże nie przychodzi dostrzegalnie” (por. Łk 17, 20), ale przychodzi w małości, w pokorze.

(...) Pan nie utrzymuje dystansu, ale jest bliski i konkretny, jest między nami i troszczy się o nas, nie decydując za nas i nie zajmując się kwestiami władzy. Woli On bowiem pozwolić się ogarnąć przez to, co jest małe, w przeciwieństwie do człowieka, który dąży, by posiadać wciąż coś większego. Pragnienie władzy, wielkości i sławy jest rzeczą tragicznie ludzką i jest wielką pokusą, która stara się wkraść wszędzie; dawać siebie innym, eliminując dystanse, pozostając w małości i konkretnie wypełniając codzienność – to subtelnie Boskie. Bóg zatem nas zbawia, stając się małym, bliskim i konkretnym. Przede wszystkim, Bóg czyni się małym. Pan, „cichy i pokornego serca” (Mt 11, 29), woli prostaczków, którym objawione jest królestwo Boże (por. Mt 11, 25); oni są wielcy w Jego oczach i na nich patrzy (por. Iz 66, 2). Otacza ich szczególną miłością, ponieważ sprzeciwiają się „pysze tego życia”, która pochodzi ze świata (por. 1 J 2, 16). Maluczcy mówią Jego językiem – językiem pokornej miłości, która wyzwala.

(Papież Franciszek, homilia na Jasnej Górze, 28.07.2016)

Być pocieszanym i pocieszać - spotkanie nauczycieli listopad 2016

 

(...)Jak kogo pociesza własna matka, tak Ja was pocieszać będę(Iz 66,13). Tak jak matka bierze na siebie ciężary i trudy swoich dzieci, tak też i Bóg lubi wziąć na siebie nasze grzechy i nasze niepokoje. On, który nas zna i nieskończenie miłuje, jest wrażliwy na naszą modlitwę i potrafi otrzeć nasze łzy. Patrząc na nas, za każdym razem się wzrusza i lituje miłością dogłębną, ponieważ jesteśmy nie tylko zdolni do zła, ale jesteśmy także Jego dziećmi. Bóg pragnie nas wziąć w ramiona, chronić nas, wyzwolić od zagrożeń i od zła. Pozwólmy, aby w naszym sercu zabrzmiały te słowa, które kieruje dziś do nas:Jak matka będę was pocieszać.

Pocieszenie, jakiego potrzebujemy pośród burzliwych wydarzeń życia, to właśnie obecność Boga w sercu. Jego obecność w nas jest bowiem źródłem prawdziwego pocieszenia, które trwa, które wyzwala od zła, niesie pokój i powiększa radość. Dlatego, jeśli chcemy żyć jako ludzie pocieszeni musimy w swym życiu uczynić miejsce dla Pana. A żeby Pan stale w nas przebywał trzeba Jemu otworzyć drzwi, a nie trzymać Go na zewnątrz. Istnieją bramy pocieszenia, które zawsze muszą być otwarte, ponieważ Jezus lubi przez nie wchodzić: Ewangelia czytana codziennie i zawsze noszona ze sobą, milcząca i adorująca modlitwa, spowiedź, Eucharystia. Przez te bramy Pan przychodzi i nadaje rzeczom nowy smak. Ale kiedy brama serca się zamyka, wówczas Jego światło nie dociera i pozostajemy w ciemności. Wtedy przyzwyczajamy się do pesymizmu, do tego, co nie funkcjonuje, do rzeczywistości, które nigdy się nie zmienią. W końcu zamykamy się w smutku, w otchłaniach udręki, sami w sobie. Jeśli natomiast otworzymy na oścież drzwi pociechy, wówczas wkracza światło Pana!

Ale Bóg pociesza nas nie tylko na sercu; przez proroka Izajasza faktycznie dodaje:w Jerozolimie doznacie pociechy(66,13). W Jerozolimie, czyli w mieście Boga, we wspólnocie: kiedy jesteśmy zjednoczeni, kiedy jest między nami komunia, to wówczas działa pocieszenie Boga. W Kościele znajdujemy pocieszenie, Kościół jest domem pocieszenia: w tym miejscu Bóg chce pocieszyć. Możemy zadać sobie pytanie: czy ja, który jestem w Kościele, niosę pocieszenie Boga? Czy potrafię przyjąć drugiego jako gościa oraz pocieszyć tych, których postrzegam jako zmęczonych i rozczarowanych? Chrześcijanin, nawet wtedy, gdy znosi utrapienia i zamknięcia jest zawsze wezwany by rozbudzać nadzieję w ludziach zrezygnowanych, ożywiać zniechęconych, by nieść światło Chrystusa, ciepło Jego obecności, pokrzepienie Jego przebaczenia. Wiele osób cierpi, doświadcza prób i niesprawiedliwości, przeżywa niepokój. Potrzeba namaszczenia serca, tej pociechy Pana, która nie usuwa problemów, ale daje moc miłości, która potrafi znosić cierpienie w pokoju. Przyjmować i nieść pocieszenie Bogata misja Kościoła jest pilna. Drodzy bracia i siostry, poczujmy się powołani do tego, byśmy nie byli zasklepieni, na to co nam się wokół nas nie podoba, czy też zasmucali się pewnym brakiem zgody, jaki dostrzegamy między nami. Niedobrze, gdy przyzwyczajamy się do zamkniętegomikroklimatukościelnego. Dobrze, jeśli podzielamy szerokie i otwarte perspektywy nadziei, żyjąc pokorną odwagą otwierania drzwi i wychodzenia z naszych ograniczeń.

Istnieje jednak zasadniczy warunek, by zyskać pocieszenie Boga, o którym przypomina nam dzisiaj Jego Słowo: stać się maluczkimi, jak dzieci (por. Mt 18,3-4), byćjak dziecko na łonie swej matki(Ps 130.2). Aby przyjąć miłość Boga, konieczna jest ta maluczkość serca: tylko jako maluczcy możemy być bowiem trzymanymi przez matkę w ramionach.

Jezus nam mówi, że kto sięuniży jak dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim(Mt18,4). Prawdziwa wielkość człowieka polega na uniżeniu się przed Bogiem. Boga bowiem nie poznaje się za pomocą wzniosłych myśli i wielkiego studium, ale małością serca pokornego i ufnego. Aby być wielkimi wobec Najwyższego nie trzeba gromadzić zaszczytów i prestiżu, dóbr i sukcesów światowych, ale ogołocić się z siebie. Dziecko jest właśnie tym, które nie ma nic do dania, a wszystko do otrzymania. Jest kruche, zależne od ojca i matki. Kto się umniejsza, jak dziecko staje się ubogim w siebie, ale bogatym w Boga.

Dzieci, które nie mają problemów ze zrozumieniem Boga, mogą nas wiele nauczyć: mówią nam, że czyni On wielkie rzeczy z tymi, którzy się Jemu nie opierają, z ludźmi prostymi i szczerymi, wolnymi od obłudy. Ukazuje to Ewangelia, gdzie dokonują się wielkie cuda za pomocą z małych rzeczy: kilku chlebów i dwóch ryb (por. Mt 14,15-20), nasionka gorczycy (por. Mk 4,30-32), ziarnka pszenicy, które umiera w ziemi (por. J 12,24), jednej podanej szklanki wody (por. Mt 10,42), dwóch pieniążków ubogiej wdowy (por. Łk 21,1-4), pokory Maryi, służebnicy Pańskiej (por. Łk 1,46-55).

Oto zadziwiająca wspaniałość Boga, pełnego niespodzianek, lubiącego niespodzianki: nigdy nie utraćmy pragnienia i zaufania do niespodzianek Boga. Warto abyśmy też pamiętali, że jesteśmy zawsze i przede wszystkim Jego dziećmi: nie jesteśmy panami życia, ale dziećmi Ojca; nie autonomicznymi i samowystarczalnymi dorosłymi, ale dziećmi zawsze potrzebującymi, żeby je wziąć w ramiona, aby zyskać miłość i przebaczenie. ()

Chciałbym podsumować te myśli kilkoma słowami wspominanej dziś św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Ona ukazuje nam swojąmałą drogęku Bogu,ufność małego dziecka, co bez obawy zasypia w ramionach Ojca(Rękopisy, Kraków 1997, s. 191), boJezus nie domaga się wielkich czynów, lecz jedynie tego, by zdać się na Niego i być wdzięcznym(tamże, s. 192). Niestety jednakpisała wówczas, ale jest to prawdą również dzisiaj – „Bóg mało znajduje serc, które oddają Mu się bez reszty, które poujmują jak czuła jest jego nieskończona Miłość” – (tamże s. 192). Natomiast młoda święta i doktor Kościoła była ekspertem wiedzy Miłości(tamże), i uczy nas, żemiłość doskonała polega na tym, by znosić wady innych, by nie dziwić się wcale ich słabościom, by budować się najdrobniejszym dobrym czynem, który się u nich dostrzeże- (tamże s. 242). Przypomina nam również, żemiłości nie można chować(tamże). Prośmy dzisiaj wszyscy razem o łaskę prostego serca, które wierzy i żyje w łagodnej mocy miłości; prośmy, abyśmy żyli ze spokojną i całkowitą ufnością w miłosierdzie Boże.

Papież Franciszek, homilia w Tbilisi, 1.10.2016

Dlatego Bóg powołuje ludzi prostych i gotowych, by byli Jego rzecznikami i im powierza objawienie swojego imienia i tajemnic swego Serca. Pomyślmy o wielu synach i córkach waszego narodu: męczennikach, którzy sprawili, że zajaśniała bezbronna moc Ewangelii; o ludziach prostych a jednak niezwykłych, którzy potrafili świadczyć o umiłowaniu Boga pośród wielkich prób; o łagodnych a zdecydowanych głosicielach Miłosierdzia, jak święty Jan Paweł II i święta Faustyna. Poprzez tekanałyswojej miłości Pan sprawił, że owe bezcenne dary dotarły do całego Kościoła i całej ludzkości. Znamienne jest, że obecna rocznica chrztu waszego narodu zbiega się dokładnie z Jubileuszem Miłosierdzia. Ponadto Bóg jest blisko, przybliżyło się Jego Królestwo (por. Mk 1, 15): Pan nie chce, żeby się Go lękano jako możnego i dalekiego władcy, nie chce przebywać na tronie w niebie czy w podręcznikach historii, ale pragnie schodzić w nasze codzienne wydarzenia, aby iść z nami.

Papież Franciszek, homilia na Jasnej Górze, 28.07.2016

Wiara powiązana ze służbą daje sercu pokój - spotkanie nauczycieli październik 2016

„… aby moje serce było miłosierne...(s. Faustyna)

 

Jezus w swoich słowach i czynach jest ucieleśnieniem Miłosierdzia Bożego. Nauczał On z kolei swoich uczniów:Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny(Łk 6,36). Jest to zaangażowanie będące wyzwaniem dla sumienia i działania każdego chrześcijanina. Nie wystarczy bowiem doświadczenie miłosierdzia Bożego w swoim życiu; trzeba, aby każdy, kto je przyjmuje stawał się także jego znakiem i narzędziem dla innych. (Audiencja Generalna Papieża Franciszka, 12.10.2016)

Dokądże, Panie, wzywać Cię będęa Ty nie wysłuchujesz?(Ha 1, 2)pyta prorok. Bóg, odpowiadając, nie interweniuje wprost, nie rozwiązuje gwałtownie sytuacji, nie staje się obecny przy użyciu siły. Wręcz przeciwnie zachęca, aby cierpliwie czekać i nigdy nie tracić nadziei; szczególnie podkreśla znaczenie wiary. Bowiem dzięki swej wierze człowiek będzie żył (por. Ha 2,4). Podobnie Bóg czyni też i z nami: nie spełnia naszych pragnień, które chciałyby natychmiast i nieustannie zmieniać świat i innych, ale dąży przede wszystkim do uzdrowienia serca, mojego, twojego, serca każdego człowieka. Pan bowiem pragnie, abyśmy otworzyli Jemu bramę serca, aby mógł wejść w nasze życie. Ta otwartość na Niego, to zaufanie do Niego jest właśniezwycięstwem, które zwyciężyło świat: naszą wiarą(por. 1 J 5,4). Bo kiedy Bóg znajduje serce otwarte i ufne, może zdziałać cuda.

Ale nie łatwo mieć wiarę, żywą wiarę. W ten sposób pojawia się druga prośba, jaką w Ewangelii Apostołowie skierowali do Pana: „Przymnóż nam wiary!” (Łk 17,5). Jest to piękna prośba, modlitwa, którą również my możemy codziennie kierować do Boga. Ale Boża odpowiedź jest zaskakująca i także w tym przypadku odwraca prośbę do góry nogami: „Gdybyście mieli wiarę ….” . To On domaga się od nas, byśmy mieli wiarę. Wiara bowiem, jest darem Boga i zawsze trzeba o nią prosić, musi też być przez nas pielęgnowana. Nie jest to magiczna moc zstępująca z nieba, nie jest „talentem” otrzymywanym raz na zawsze, ani nawet super-mocą, służącą do rozwiązywania problemów życiowych. Taka bowiem wiara, która byłaby przydatna do zaspokojenia naszych potrzeb, byłaby wiarą egoistyczną, całkowicie skoncentrowaną na nas samych. Wiary nie należy mylić z powodzeniem lub dobrym samopoczuciem, z pocieszeniem duchowym, byśmy mieli trochę pokoju w sercu. Wiara jest złotą nicią, która wiąże nas z Panem, czystą radością przebywania z Nim, bycia z Nim zjednoczonymi. Jest to dar, który jest wart całego życia, ale przynosi owoce, jeśli wypełnimy naszą rolę.

A jaka jest nasza rola? Jezus daje nam do zrozumienia, że jest nią służba. W Ewangelii Pan bowiem sprawia, że natychmiast za Jego słowami o mocy wiary idą słowa o posługiwaniu. Nie można oddzielać wiary i posługiwania, są wręcz ściśle ze sobą połączone, powiązane ze sobą. Aby wytłumaczyć o co mi chodzi, chciałbym posłużyć się obrazem bardzo wam znanym – pięknego dywanu: wasze dywany są prawdziwymi dziełami sztuki, i mają bardzo starą historię. Również życie chrześcijańskie każdego człowieka przychodzi z daleka, to dar który otrzymaliśmy w Kościele, pochodzący z serca Boga, naszego Ojca, który pragnie uczynić każdego z nas arcydziełem stworzenia i historii. Dobrze wiecie, że każdy dywan musi być utkany zgodnie z wątkiem i osnową; tylko z tą strukturą całość będzie dobrze skomponowana i harmonijna. Tak samo jest z życiem chrześcijańskim: musi być codziennie cierpliwie tkane, splatając ze sobą ściśle określone wątek i osnowę: wątek wiary i osnowę służby. Kiedy wiara powiązana jest ze służbą, to serce pozostaje otwarte i młode, poszerzając się w czynieniu dobra. Wówczas wiara, jak mówi Jezus w Ewangelii, staje się potężna i czyni cuda. Jeśli wiara podąża na tej drodze, to dojrzewa i staje się silną, pod warunkiem, że zawsze pozostają połączona ze służbą.

Ale co to jest służba? Możemy pomyśleć, że polega jedynie na byciu wiernymi wobec swoich obowiązków lub na wypełnieniu jakiegoś dobrego uczynku. Jezusowi chodzi o wiele więcej. () Dlaczego jest tak wymagający? Ponieważ On nas tak umiłował, stając się naszym sługą do końca(J 13,1), przychodzącżeby służyć i dać swoje życie(Mk 10,45). Tak się dzieje wciąż za każdym razem, gdy sprawujemy Eucharystię: Pan przychodzi między nas i chociaż możemy zaofiarować siebie, aby Jemu służyć i miłować Go, to On zawsze nas uprzedza, służąc nam i miłując znaczenie bardziej niż to sobie wyobrażamy i zasługujemy. Daje nam swoje własne życie. I zachęca nas, byśmy Go naśladowali, mówiąc nam:kto by chciał Mi służyć, niech idzie za Mną(J 12,26).

Nie jesteśmy zatem wezwani, aby służyć tylko dla nagrody, ale aby naśladować Boga, który stał się sługą ze względu na miłość do nas. I nie jesteśmy wezwani by służyć od czasu do czasu, ale aby żyć służąc. Tak więc służba jest stylem życia, co więcej streszcza w sobie cały styl życia chrześcijańskiego: służyć Bogu w uwielbieniu i modlitwie; być otwartym i dyspozycyjnym; konkretnie miłować bliźniego; pracować z entuzjazmem dla dobra wspólnego.

Również wierzącym nie brakuje pokus, które oddalają od stylu służby i w ostateczności prowadzą do czynienia życia niezdolnym do służby. Także tutaj możemy wyróżnić dwie. Jedną jest dopuszczenie, by serce stało się letnim. Serce letnie zamyka się w życiu leniwym i gasi ogień miłości. Człowiek letni żyje, aby zaspokoić swoje wygody, których nigdy nie jest dosyć, a więc nigdy nie jest zadowolony. Krok po kroku zadowala się ostatecznie życiem przeciętnym. Człowiek letni przeznacza dla Boga i dla innychprocentyswego czasu i serca, nigdy nie przesadzając, a wręcz zawsze starając się coś zaoszczędzić dla siebie. W ten sposób jego życie traci smak: staje się jak herbata, która była bardzo dobra, ale kiedy ostygnie nie da się już jej pić. (...)

Istnieje druga pokusa, w którą można popaść nie ze wzglądu na bierność, ale „zbytnią aktywność”: to znaczy myślenia jako szefowie, podejmowania działalności jedynie po to, aby zyskać zaufanie i stać się kimś. Wówczas służba staje się środkiem a nie celem, ponieważ celem stał się prestiż. Potem przychodzi władza, chęć bycia wielkimi. Jezus przypomina nam wszystkim: „Nie tak będzie u was. Lecz kto by między wami chciał stać się wielkim, niech będzie waszym sługą” (Mt 20,26). W ten sposób buduje się i upiększa Kościół. Powracam do obrazu dywanu, odnosząc go do waszej pięknej wspólnoty: każdy z was jest jak piękna jedwabna nić, ale różne nici jeśli są dobrze splecione ze sobą, tworzą piękną kompozycję; same w sobie niczemu nie służą. Bądźcie zawsze zjednoczeni, żyjąc pokornie w miłości i radości. Będzie was strzegł Pan, który tworzy harmonię w różnicy.

Niech nas wspomaga wstawiennictwo Niepokalanej Dziewicy i świętych, a zwłaszcza świętej Teresy z Kalkuty, której owoce wiary i służby pośród was. Przyjmijmy pewne jej piękne słowa, które podsumowują dzisiejsze przesłanie:Owocem modlitwy jest wiara. Owocem wiary jest miłość. Owocem miłości jest służba. Owocem służby jest pokój. (Homilia papieża Franciszka, Azerbejdżan, Baku, 2.10.2016)

Ogniem i mieczem czy poprzez most pokoju - spotkanie nauczycieli RRN, maj 2016

Ogniem i mieczem czy poprzez most pokoju

W dniu Pięćdziesiątnicy Duch Święty, którego znakiem są wicher i ogień, zstępuje na trwającą na modlitwie wspólnotę uczniów Jezusa, dając początek Kościołowi. Pięćdziesiątnica, która była świętem żniwa, stała się dla Izraela świętem upamiętniającym zawarcie przymierza na Synaju. Bóg dał ludowi znak swojej obecności w postaci wichru i ognia, a następnie przekazał mu w darze swoje prawo, Dziesięć Przykazań. Tylko w ten sposób dzieło wyzwolenia, zapoczątkowane przez wyjście z Egiptu, dokonało się w całej pełni: ludzka wolność jest zawsze wolnością dzieloną z innymi, jest wspólnotą wolności.

Wspólna wolność może się ostać jedynie w uporządkowanej harmonii wielu wolności, dostępnej dla każdego. Dlatego też dar prawa na Synaju nie był ograniczeniem ani zniesieniem wolności, ale fundamentem prawdziwej wolności. A ponieważ sprawiedliwy porządek ludzki może utrzymać się tylko wtedy, gdy pochodzi od Boga i łączy ludzi w odniesieniu do Boga, w uporządkowanym systemie wolności ludzkich nie może zabraknąć przykazań, które są darem samego Boga. I tak Izrael stał się narodem w całej pełni właśnie poprzez przymierze z Bogiem na Synaju. Spotkanie z Bogiem na Synaju można by uważać za podstawę i gwarancję jego istnienia jako narodu. Wicher i ogień, które zstąpiły na wspólnotę uczniów Chrystusa zgromadzoną w Wieczerniku, stanowiły dalszy rozwój wydarzenia na Synaju i nadały mu nowy, szerszy zasięg. Jak mówią Dzieje Apostolskie, w Jeruzalem przebywali w owym dniu «pobożni Żydzi ze wszystkich narodów pod słońcem» (Dz 2, 5). I oto objawia się charakterystyczny dar Ducha Świętego — wszyscy rozumieją słowa apostołów: «każdy słyszał, jak [tamci] przemawiali w jego własnym języku» (Dz 3, 6). Darem Ducha Świętego jest zrozumienie. Duch przezwycięża podział zapoczątkowany pod wieżą Babel — zamęt w sercach, który rodzi wrogość między nami — i otwiera granice. Lud Boży, który uformował się po raz pierwszy na Synaju, teraz rozprzestrzenia się tak dalece, że nie zna już żadnych granic.

Wicher i ogień Ducha Świętego muszą nieustannie otwierać granice, które my, ludzie, stale tworzymy między sobą. Musimy zawsze na nowo od doświadczenia wieży Babel, od zamknięcia się w samych sobie, przechodzić do Pięćdziesiątnicy. Dlatego musimy stale się modlić, aby Duch Święty nas otworzył, obdarzył nas łaską zrozumienia, byśmy stali się Ludem Bożym, wywodzącym się ze wszystkich narodów; więcej, jak mówi św. Paweł: w Chrystusie, który jako jedyny Chleb karmi nas wszystkich w Eucharystii i pociąga nas do siebie w swoim ciele umęczonym na krzyżu, winniśmy stać się jednym ciałem i jednym duchem.

Drugi obraz związany z zesłaniem Ducha Świętego, który znajdujemy w Ewangelii, jest o wiele bardziej subtelny. Ale właśnie przez to pozwala on dostrzec ogrom wydarzenia Pięćdziesiątnicy. Zmartwychwstały Pan wchodzi przez zamknięte drzwi do pomieszczenia, w którym znajdowali się uczniowie, i pozdrawia ich, mówiąc dwa razy: pokój niech będzie z wami! My nieustannie zamykamy nasze drzwi. Zawsze chcemy znaleźć się w bezpiecznym miejscu, gdzie nie będą nam przeszkadzali inni i Bóg. Dlatego też możemy nieustannie błagać Pana jedynie o to, by On przyszedł do nas, otworzył nasze zamknięte serca i przyniósł nam swoje pozdrowienie. «Pokój wam!» — to pozdrowienie Pana jest mostem, który On przerzuca między niebem i ziemią. On schodzi po tym moście do nas, a my możemy wejść po tym moście pokoju aż do Niego. Po tym moście — zawsze z Nim — możemy dotrzeć do bliźniego, do tego, który nas potrzebuje. Właśnie wtedy, gdy uniżamy się razem z Chrystusem, zostajemy wywyższeni do Niego i do Boga: Bóg jest Miłością, i dlatego zstąpienie z góry, uniżenie się, jakiego wymaga miłość, stanowi jednocześnie prawdziwe wywyższenie. Tak właśnie, uniżając się, przekraczając samych siebie, wchodzimy na wyżyny Jezusa Chrystusa, prawdziwe wyżyny człowieka.

Jeśli zestawimy dwa wydarzenia związane z zesłaniem Ducha Świętego, potężny wicher Pięćdziesiątnicy i delikatne tchnienie Jezusa w wieczór Paschy, mogą one przywodzić nam na myśl ostro uwydatniającą się różnicę między dwoma epizodami, które, jak opisuje Stary Testament, miały miejsce na Synaju. W pierwszym mówi się o ogniu, grzmotach i wichrze, które poprzedzają ogłoszenie Dziesięciu Przykazań i zawarcie przymierza (Wj 19 nn.). Drugim jest tajemnicza historia Eliasza na górze Horeb. Po dramatycznych wydarzeniach na górze Karmel Eliasz uszedł gniewu Achaba i Izebel. Następnie, posłuszny poleceniu Boga, udał się aż na górę Horeb. Wydawało się, że w Izraelu zapomniano o darze przymierza Bożego, o wierze w jedynego Boga. Eliasz musi niejako rozpalić na nowo płomień wiary na górze Boga i zanieść go Izraelowi. W tym miejscu rozpętuje się wokół niego wichura, następuje trzęsienie ziemi i pojawia się ogień. Jednakże nie ma w tym wszystkim Boga. I wtedy słyszy szmer łagodnego powiewu. I pośród tego łagodnego powiewu przemawia do niego Bóg (1 Krl 19, 11-18). Czyż właśnie to, co wydarzyło się w wieczór Paschy, gdy Jezus stanął przed swoimi apostołami, nie poucza nas, o czym tu mowa? Czyż nie możemy dopatrywać się w tym zapowiedzi sługi Jahwe, o którym Izajasz mówi: «Nie będzie wołał ni podnosił głosu, nie da słyszeć krzyku swego na dworze» (42, 2)? Czyż pokorna postać Jezusa nie jawi się nam tu jako prawdziwe objawienie, w którym Bóg ukazuje się nam i do nas przemawia? Czyż prawdziwym objawieniem Boga nie jest pokora i dobroć Jezusa? Na górze Karmel Eliasz próbował ogniem i mieczem walczyć z oddaleniem się od Boga i zabił proroków Baala. W ten sposób nie przywrócił jednak wiary. Na górze Horeb musi zrozumieć, że Boga nie ma w wichurze, w trzęsieniu ziemi i ogniu; Eliasz musi się nauczyć wsłuchiwać w cichy głos Boga i w ten sposób już teraz rozpoznać Tego, który przezwyciężył grzech nie siłą, lecz swoją Męką; Tego, który cierpiał, by obdarzyć nas władzą przebaczania. W taki oto sposób zwycięża Bóg.

Benedykt XVI,  15 V 2005 — Msza św. w uroczystość Zesłania Ducha Świętego

(...) Z jednej strony istnieje lęk uczniów, którzy zamykają drzwi domu; z drugiej strony jest misja powierzona im przez Jezusa, który posyła ich na świat, aby nieśli orędzie przebaczenia. Podobny kontrast może istnieć także i w nas, wewnętrzna walka pomiędzy zamknięciem serca a wezwaniem miłości, aby otworzyć zamknięte drzwi i wyjść poza własne ograniczenia. Chrystus, który z miłości wszedł w zamknięte drzwi grzechu, śmierci i otchłani pragnie także wejść do każdego, aby otworzyć na oścież zamknięte drzwi serca. On, który zmartwychwstając przezwyciężył zamykające nas w więzieniu strach i lęk, pragnie otworzyć na oścież nasze zamknięte bramy i posłać nas. Droga, którą wskazuje nam zmartwychwstały Mistrz jest jednokierunkowa, prowadzi w jednym jedynym kierunku: wyjścia z nas samych, aby zaświadczyć o odradzającej mocy miłości, która nas pozyskała. Widzimy przed sobą ludzkość często poranioną i zalęknioną, niosącą blizny bólu i niepewności. W obliczu wołania spragnionego miłosierdzia i pokoju, odczuwamy dziś skierowaną do każdego ufną zachętę Jezusa: „Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam” (w. 21).

 (...) „Pokój wam!” (w. 21) - to pozdrowienie Chrystus kieruje do swoich uczniów. Jest to ten sam pokój, jakiego oczekują ludzie naszych czasów. Nie jest to pokój wynegocjowany, nie jest to wstrzymanie czegoś niedobrego. To Jego pokój, pokój wypływający z serca Zmartwychwstałego, pokój, który pokonał grzech, śmierć i strach. Jest to pokój, który nie dzieli, lecz łączy; jest to pokój, który nie pozostawia nas samych, ale sprawia, że czujemy się akceptowani i miłowani; jest to pokój, który trwa nadal w cierpieniu i sprawia, że rozkwita nadzieja. Ten pokój, podobnie jak w dzień Wielkanocy, zawsze rodzi się i odradza z przebaczenia Boga, które usuwa z serca niepokój. W dzień Wielkanocy Kościołowi powierzono misję niesienia Jego pokoju. Być nosicielem Jego pokoju: taka misja została powierzona Kościołowi w dniu Wielkanocy. Rodzimy się w Chrystusie jako narzędzia pojednania, aby nieść wszystkim przebaczenie Ojca, aby objawić Jego oblicze jedynie miłości w znakach miłosierdzia.

(...)  Prośmy o łaskę, byśmy niestrudzenie czerpali Boże miłosierdzie i nieśli je w świat: prośmy, abyśmy sami byli miłosierni, abyśmy szerzyli wszędzie moc Ewangelii. Abyśmy pisali te strony Ewangelii, których Apostoł Jan nie napisał.

Homilia Papieża Franciszka wygłoszona podczas Mszy św. w Niedzielę Miłosierdzia Bożego 2016 r.