mozaika ZAPRASZAMY

do kościoła Świętej Rodziny w Warszawie ul. Rozwadowska 9/11

29 kwietnia 2025 (wtorek)

19.00 Msza święta
20.00 konferencja

Dyżur liturgiczny pełni grupa parafii św. ojca Pio z Grochowa

Św. Stanisław Kostka

INAUGURACJA ROKU FORMACYJNEGO RRN 2018/2019

Opowieść o życiu Stanisława Kostki

Znalezione obrazy dla zapytania św. stanisław kostka

(fragment książki Giulio Fazio Męka i Chwała)

https://jezuici.pl/2018/02/opowiesc-o-zyciu-stanislawa-kostki/

 

MIĘDZY WARSZAWĄ A BAŁTYKIEM

Rostkowo jest dziś małą wioską, która uniknęła industrializacji, położoną w odległości czterech kilometrów od Przasnysza, między Warszawą a wybrzeżem Bałtyku. Mały kościół parafialny zajmuje miejsce dawnego drewnianego oratorium rodziny Kostków. Obok niego pusty teren – tam niegdyś stał rodzinny dom Stanisława Kostki.

Stanisław na chrzcie w grudniu 1550 r. otrzymał imię po swym dziadku ze strony ojca. Ceremonia miała miejsce w kościele parafialnym św. Wojciecha w Przasnyszu, chociaż Rostkowo należało do parafii Węgra. Po chrzcie Andrzej Radzanowski, chrzestny, wziął chłopca w ramiona i w otoczeniu całej rodziny złożył u stóp ołtarza z Najświętszym Sakramentem. Wszyscy obecni odmówili modlitwę, ofiarując dziecko Bogu. Była to tradycja, a nie jakiś szczególny gest, jak sądzono później.

Ojcem dziecka był Jan Kostka. Nie tylko on nosił to nazwisko. Było wielu innych pośród szlachty i niemal wszyscy oni nosili tytuł wojewody. Pierwotnie nazwisko brzmiało Rostkowski i wywodziło się od Rostkowa. Zmiana nastąpiła przy dziadku, Jakubie Rostkowskim.

Drugi syn hrabiego Jakuba Kostki, Stanisław, rozsławił rodzinę Kostków w tamtych czasach. Nie miał wyższego wykształcenia, ale doszedł do pełnienia ważnych stanowisk. Jan Kostka był jego synem i miał tytuł kasztelana zakroczymskiego. Był senatorem królestwa i wydaje się, że nie tylko zajmował się zarządzaniem posiadłością w Rostkowie, lecz również eksportem produktów regionalnych przez port gdański. Nie należał do najbogatszych, ale miał wystarczające środki, by zapewnić rodzinie wygodne życie, odpowiadające randze jej stanu. Mógł na przykład godnie przyjąć w swoim domu kardynała Hozjusza i miał liczną służbę. Przy tym wszystkim życie w tej odległej wiosce było proste.

Matką Stanisława była Małgorzata z Kryskich. Jej ojciec, dziadek i pradziadek byli wojewodami płockimi, a brat Wojciech podkomorzym płockim, starostą dobrzyńskim, sekretarzem króla Zygmunta II i jego wysłannikiem do papieża, do cesarza austriackiego Ferdynanda I i do królów Hiszpanii i Anglii.

DZIECIŃSTWO

Para miała czterech synów i córkę. Najstarszy był Paweł, a drugi z kolei młodszy o dwa lata Stanisław. Pisząc 12 lipca 1606 r., trzydzieści osiem lat po śmierci Świętego, Paweł stwierdzał, że jego młodszy brat była bardziej bystry i silniejszy niż on i pozostali bracia, „którzy wszyscy umarli oprócz mnie”. Relacje Stanisława ze starszym bratem nie były wcale łatwe, przynajmniej podczas lat spędzonych w Wiedniu. Stanisław był od brata silniejszy fizycznie, ale Paweł posiadał dominujący charakter. Zawsze chciał narzucać swoje zdanie.

Od Pawła wiemy, że atmosfera w domu była dosyć surowa. „Nasi rodzice wychowali nas w wierze chrześcijańskiej, pouczali o dogmatach katolickich i nie chcieli, byśmy oddawali się przyjemnościom. Byli bardzo wymagający wobec nas. Osobiście lub przez służbę nakłaniali nas, byśmy byli skromni, pobożni i uczciwi, by nikt nam nie mógł niczego zarzucić. Wszyscy mogli nas napominać, a my szanowaliśmy ich jak naszych nauczycieli”.

Nie było bez znaczenia, że Kostkowie trwali mocno w wierze katolickiej i wychowali w niej swoje dzieci. W kraju protestantyzm szerzył się w sposób alarmujący. Liczono już na setki zbory protestanckie, do tej pory nieznane. Jedna szósta szlachty, wcześniej bardzo katolickiej, przeszła na protestantyzm. Pośród posłów do sejmu pięćdziesięciu ośmiu zajmowało pozycje antykatolickie, a jedynie pięćdziesięciu pięciu było katolikami. W tamtych latach kardynał Hozjusz nazwał swoją ojczyznę „azylem heretyków”.

Nie podając jednak w wątpliwość, że rodzice św. Stanisława wychowali religijnie swoje dzieci, fakty przemawiają za tym, że nie była to religijność zbyt głęboka. Sugerują to szczegóły: to, że Stanisław nie przypominał sobie, czy otrzymał bierzmowanie, także jego przekonanie, że rodzice nie pozwolą mu wstąpić do Towarzystwa, a ponadto gwałtowna reakcja ojca, sprzeciwiającego się jego powołaniu. Ta sama racja przemawia za podważeniem prawdziwości nadzwyczajnego faktu, który prawdopodobnie wymyślono, aby wypełnić – zgodnie z gustami tamtej epoki – brak takich wydarzeń w dzieciństwie świętego, że jeszcze przed porodem mama Stanisława widziała na swym łonie wyryte litery IHS. Gdyby tak było i gdyby te cudowne znaki miały miejsce – co zakładało wielką religijność protagonistów – czy aż tak gwałtownie by się sprzeciwili jego zakonnemu powołaniu?

Niewątpliwie z punktu widzenia moralnego środowisko rodzinne było nienaganne, co nie przeszkadzało, że goście zgodnie z tradycją pili nieźle i okraszali swoje rozmowy niewybrednymi żartami i opowiadaniami. Paweł wspominał po latach, co działo się przy tych okazjach:

„Gdy przy stole opowiadano coś niestosownego, mój braciszek wznosił oczy ku niebu i mdlał. Nie padał na podłogę i nie robił sobie krzywdy, ponieważ zawsze ktoś spieszył mu z pomocą. Wszyscy o tym wiedzieli i dziwili się”. Niewątpliwie jest przesada w tym świadectwie i jeszcze jeden dowód skłonności do idealizowania faktów.

Świadectwo Stanisława o własnym dzieciństwie jest bardziej cenne niż te wszystkie historie. Nie uciekając się do spektakularnych znaków, Bóg przemawiał do Stanisława, a on odpowiadał na otrzymaną łaskę. „W pierwszej modlitwie, jaką sobie przypominam, ofiarowałem się bez reszty na służbę Bogu” – tak powiedział po latach w Rzymie. Czyż to nie wystarczy?

PIERWSZY PORTRET

W roku 1560, gdy miał dziesięć lat, zrobiono mu portret, który się zachował. Nie znamy malarza, ale autentyczność obrazu nie ulega wątpliwości. Restauratorzy Muzeum w Luwrze usunęli warstwę dodaną w tym celu, by ubrać Stanisława w jezuicką szatę, a renowacja odsłoniła harmonię między strojem i twarzą. Pod egzotyczną czerwoną czapką ukazuje się okrągła twarz z ostrym podbródkiem, wydatnymi kośćmi policzkowymi, wielkimi i inteligentnymi oczami, nieco płaskim nosem, szerokimi ustami i grubymi wargami.

Paweł i Stanisław pobierali razem pierwsze nauki. Wydaje się, że mieli utytułowanych nauczycieli z Krakowa, chociaż nie znamy ich nazwisk. Tak było do roku 1562, w którym Stanisław skończył dwanaście lat. Wtedy na scenę wkracza nieco problematyczna postać, z którą będzie miał do czynienia w następnych czterech latach: chodzi o Jana Bilińskiego (Bielińskiego, jak pisze), absolwenta Akademii Krakowskiej, który był institutor seu inspector morum et doctrinae – odpowiedzialny za wychowanie i naukę dwóch braci. Był nim przez rok w Rostkowie i trzy lata w Wiedniu.

Znamy niektóre książki, jakimi Stanisław wówczas się posługiwał, ponieważ zachowały się ich egzemplarze. Są to: Hortulus animae – pobożna książka; Heptalogus in VII festivitates Beatae Mariae Virginis – zawierał siedem krótkich traktatów o siedmiu głównych świętach maryjnych, oraz – co najbardziej zaskakujące – Moriae encomium (Pochwala głupoty) Erazma z Rotterdamu. Egzemplarz tej książki nosi własnoręczny podpis Stanislaus Kostka, co stwierdziło wielu grafologów.

Na wiosnę 1564 r., gdy Stanisław skończył trzynaście lat, a jego brat piętnaście, wszystko było gotowe do wyjazdu dwóch braci wraz z wychowawcą do Wiednia, by kontynuować naukę.

UCZEŃ JEZUITÓW W WIEDNIU

Dotarli na miejsce 26 lipca. Poprzedniego dnia zmarł cesarz i król rzymski Ferdynand I, wielki protektor jezuitów. Już sam Wiedeń musiał wywrzeć wrażenie na przyjezdnych, a co dopiero uroczystości pogrzebowe cesarza.

Nie przybyli sami. Towarzyszył im mały orszak odpowiadający ich pozycji społecznej. Oprócz Bilińskiego, który miał nad nimi władzę jako wychowawca, przybyli dwaj służący, a jeden z nich, Lorenzo Pacifici, zasiądzie z nimi w klasie i będzie się uczył. Orszak uzupełniał kamerdyner. Chociaż grono studentów było międzynarodowe – kolegium i konwikt przyciągały uczniów z ościennych krajów – czuli się jak u siebie w domu od pierwszego dnia. Rok 1564 zapisał się w kronikach instytucji ze względu na inwazję Polaków – przyjęto czterdziestu uczniów z Polski.

Program nauki Stanisława obejmował gramatykę, humaniora i retorykę. Personel jezuicki liczył czterdziestu dwóch członków: szesnastu kapłanów, czternastu scholastyków służących również jako prefekci i dwunastu braci spełniających funkcje domowe. Ojciec Nicholas Doni był prefektem studiów i kierownikiem duchowym przyszłego świętego. Ojciec Albert Tobolski, Polak, był profesorem humaniorów i miał bliski kontakt ze Stanisławem. Theodor Buys uczył go retoryki, a Bartholomeus Willer był prefektem konwiktu.

Wszystko układało się dobrze przez pierwszych osiem miesięcy, gdy konwikt lub internat funkcjonował w pięknym budynku, przekazanym na ten cel przez Ferdynanda I. Panowała w nim dyscyplina, a środowisko było poważne. Stanisław przystosował się bez problemów, chłonął wiedzę zarówno szkolną, jak i pouczenia duchowe, przekazywane w osobistych rozmowach i publicznych konferencjach, a także zaprzyjaźnił się z wieloma uczniami.

POCZĄTEK BURZY

Jednak w marcu 1565 r. Maksymilian II, syn króla fundatora, zażądał zwrotu budynku, w którym mieścił się konwikt, i trzeba go było rozwiązać. Część uczniów mogła szukać mieszkania w Wiedniu. Inni musieli powrócić do swych krajów. Paweł otrzymał znakomitą ofertę: dom położony w centrum, bardzo blisko kolegium, do którego mieli nadal uczęszczać. Było miejsce dla dwóch braci, Bilińskiego, dwóch służących i kamerdynera oraz dla czterech innych uczniów z Polski, z których dwaj byli kuzynami Kostków. Właścicielem był senator Kimberker, zajadły luteranin.

Stanisław wyraził sprzeciw. Wolałby skromniejszy dom, w spokojniejszym miejscu, bardziej odpowiadającym nauce. Paweł przerwał mu ostro:

– Braciszku, pójdziesz tam, gdzie ja zadecyduję.

Tak więc w sytuacji Stanisława wszystko uległo zmianie. Teraz rządził brat, który zaczął zachowywać się jak dyktator. Biografie świętego mogły przesadzić, ukazując Pawła jako groźną postać. Jednakże on sam pod koniec życia wyznał, że prześladował brata, i bardzo tego żałował.

Walka rozegrała się w trzech fazach: pierwsza trwała dwadzieścia jeden miesięcy, od marca 1565 do grudnia 1566 r.; druga to krótki rozejm, trwający dwa lub trzy tygodnie, poczynając od 18 grudnia 1566 r.; trzecia trwała od uzdrowienia Stanisława aż do jego ucieczki z Wiednia w niedzielę 10 sierpnia 1567 r.

DRAMAT W TRZECH AKTACH

Akt 1: Otwarta wrogość. Według relacji Pacificiego codziennie dochodziło do nieporozumień między braćmi. Stanisław wyrażał stale sprzeciw sumienia, nie podporządkowując się dyktatom starszego brata. Ten wpadał w gniew i wypowiadał obelżywe słowa. Biliński, zamiast bronić Stanisława, stawał całkowicie po stronie hulaków.

Towarzysze mieszkania hulali również w nocy. Jeden z nich, kuzyn Rozrarzewski, opowiada, że Stanisław wstawał o północy i klękał do modlitwy. Pozostali udawali, że śpią, a gdy już widzieli go klęczącego, wstawali, potykali się o niego, udając, że go nie zauważyli, depcząc go i kopiąc. To była ich ulubiona zabawa, a Rozrarzewski wspomina, że czynił to wielokrotnie. Stanisław nigdy się nie poskarżył.

Przyszedł dzień 4 grudnia 1566 r., święto św. Barbary, drugiej patronki Sodalicji Mariańskiej, do której należał Stanisław. Nie była to polska święta, ale żywił do niej szczególne nabożeństwo, bo była patronką dobrej śmierci. Święto poprzedziło triduum duchowego przygotowania i skupienia, panegiryk, akademia szkolna i dzieła miłosierdzia.

Akt 2: Rozejm. Rano 18 grudnia 1566 r. Stanisław zachorował. Wszyscy wstali, a on pozostał w łóżku. Według Bilińskiego chodziło o epidemię, ale wydaje się, że nie było jej wówczas. Lorenzo Pacifici uważał, że przyczyną choroby były jego praktyki pokutne oraz intensywna nauka. Mogło mieć na to również wpływ napięcie, w jakim żył.

Zaczął majaczyć. Widział wielkiego, czarnego i rozwścieczonego psa, rzucającego się mu do szyi. Przeżegnał się jednak i pies zniknął.

Paweł przestraszył się, podobnie jak kuzyni i towarzysze, a także Biliński. Zmienili swoją postawę, zapomnieli o urazach i zaczęli go pielęgnować. Biliński czuwał przy nim siedem nocy pod rząd.

Chory miał jednak – i wyraził – pragnienie, którego nikt nie odważył się spełnić: chciał przyjąć komunię świętą. Z pewnością senator Kimberker nie pozwoliłby, by do jego domu przyniesiono Najświętszy Sakrament. Stanisław zaczął się modlić i spełniło się jego pragnienie. On sam opowiedział o tym swojemu współnowicjuszowi w Rzymie Stefanowi Augustiemu, który często namawiał go, by nauczył się języka włoskiego.

Zbliżało się święto św. Barbary i Stanisław powiedział do niego:

– Bracie Stefanie, ileż zawdzięczam Bogu i tej męczennicy!

– Wszyscy jesteśmy winni wdzięczność Bogu. Chciałbym jednak wiedzieć, dlaczego świętej Barbarze.

Po chwili wahania Stanisław powiedział w końcu:

– Pewnego razu byłem chory w domu heretyka i chciałem przyjąć komunię. Poleciłem się tej świętej i pokazała się w moim pokoju z dwoma aniołami, którzy przynieśli mi Najświętszy Sakrament, a ja przyjąłem go z wielką radością.

Biliński podaje więcej szczegółów. Wydawało się, że tamta noc będzie ostatnia w życiu chorego. Wszyscy się wycofali oprócz Bilińskiego, który czuwał przy chorym. Stanisław był spokojny, przytomny i sprawiał wrażenie zajętego sprawą nieba, gdy nagle zerwał się z nieludzką siłą, wyprostował na łóżku i powiedział mocnym głosem:

– Proszę uklęknąć, święta dziewica Barbara nadchodzi z nieba z dwoma aniołami, a jeden z nich przynosi mi Ciało mojego Pana, Jezusa Chrystusa.

Głęboko się skłonił, uklęknął na łóżku, wypowiedział trzy razy: Domine, non sum dignus – Panie, nie jestem godzien, otworzył usta i wyciągnął język, aby przyjąć komunię.

Stanisław nadal ciężko chorował, bez nadziei na wyzdrowienie. Biliński czuwał przy nim nocami, ale pewnego razu był już tak zmęczony, że poprosił służących, by go zastąpili. Przespał całą noc. Obudziwszy się nad ranem, udał się do pokoju chorego. Drzwi były uchylone, a służący spali głęboko. Lampa oświetlała drzwi, chory zauważył Bilińskiego i poprosił go, by wszedł.

– Dzięki świętej Barbarze odzyskałem zdrowie.

Biliński myślał, że majaczy. Ale gdy się zbliżył, stwierdził, że jest w pełni zdrowy. Stanisław chciał pójść do kościoła, by podziękować Bogu, ale Biliński oznajmił, że nie może na to zezwolić bez zgody lekarzy. Lekarze przyszli wcześnie rano, przebadali go i stwierdzili, że wbrew oczekiwaniom cieszy się doskonałym zdrowiem. Jedynie z ostrożności poradzili, by pozostał w łóżku jeszcze kilka dni.

Akt 3: Rewanż. Skoro tylko mógł opuścić dom, Stanisław poszedł na rozmowę ze swoim kierownikiem duchowym, ojcem Nicholasem Donim, i przekazał mu coś, czego nie powiedział Bilińskiemu. Gdy środki przepisane przez lekarzy okazały się nieskuteczne, ukazała mu się Najświętsza Maryja Panna i położyła Dziecię Jezus w jego ramionach. Po tym widzeniu miało miejsce natychmiastowe uzdrowienie. Ponadto Maryja mu powiedziała: „Pragnę, byś wstąpił do Towarzystwa Jezusowego”. Co miał zrobić, aby odpowiedzieć na tak oczywiste powołanie?

Doni skierował go do prowincjała austriackiego Lorenza Maggiego, który odmówił przyjęcia bez zgody rodziców. Stanisław się nie poddał i zwrócił się do kardynała Commendone, przedstawiciela papieskiego na dworze cesarskim. Kardynał, wytrawny dyplomata, odpowiedział, że nie może interweniować, biorąc pod uwagę niemal pewne negatywne stanowisko jego ojca. Te drzwi zostały zamknięte, ale Stanisław zapukał do następnych: do ojca Francisca Antonia, portugalskiego jezuity, który był w Wiedniu spowiednikiem cesarzowej. Owoc starań nie był całkowicie negatywny. Ojciec Antonio bez wahania zaaprobował plan Stanisława, by udać się do innych jezuickich prowincji, skoro austriacka go nie przyjęła. Uzgodnili, że wyruszy na zachód lub południe, w zależności od sytuacji. Zacznie od Prowincji Niemieckiej, której prowincjałem był ojciec Piotr Kanizjusz.

Tymczasem po odzyskaniu zdrowia przez młodszego brata Paweł powrócił do złych nawyków, a jego wrogość stała się jeszcze bardziej zacięta. Karcił go za skupienie, posty, modlitwy, surowy tryb życia, a zwłaszcza za chodzenie do kościoła i przebywanie w towarzystwie jezuitów. Nie powinien unikać wysoko urodzonego towarzystwa, bo przecież nie był mnichem.

Biliński podzielał tę opinię. Rodzice wysłali syna do Wiednia, by nauczył się odpowiednich manier i zachowania w towarzystwie. Powinien się dostosować do światowych zasad.

Sprawy zaszły tak daleko, że biedny chłopiec nie mógł się pokazać przy swoim bracie, który go znieważał. Nazywał go egzaltowanym, nieokrzesanym, fanatykiem oraz – to była najgorsza zniewaga – jezuitą! Od słów przechodził do przemocy fizycznej. Rzucał go na ziemię, bił i kopał. Potem go zostawiał, znieważając słowami:

– Wstydzę się, że jestem twoim bratem; wypieram się ciebie, nędzniku.

DRASTYCZNA DECYZJA

Stanisław nie narzekał, ale przygotował strategię. Czekał na okazję, aby uciec z tego piekła i osiągnąć cel, jakim było wstąpienie do Towarzystwa. Chciał udać się do Augsburga na południu Niemiec, by spotkać się z ojcem Kanizjuszem, prowincjałem niemieckim. Opuści Wiedeń w niedzielę, 10 sierpnia. Dni były długie. Miałby 14 godzin na marsz, a ponieważ była to niedziela, jego nieobecność mogła pozostać niezauważona.

Poczynił przygotowania: kupił siermiężną szatę, kapelusz z szerokim rondem i pielgrzymi kij. Postarał się również o dwa listy polecające: jeden do ojca prowincjała Kanizjusza, a drugi – na wszelki wypadek – do ojca generała Franciszka Borgiasza.

Okazja nadarzyła się sama. Doszło do kolejnej sceny znieważania. Ale tym razem Stanisław się postawił. Pokazał, że ma wszystkiego dość, i stając przed Pawłem, powiedział spokojnie, ale zdecydowanie:

– Jeśli nadal będziesz mnie tak traktował, będę zmuszony odejść. Ty zaś będziesz musiał wytłumaczyć rodzicom, dlaczego odszedłem.

Jeśli Pawła zaskoczyła taka nagła zmiana postępowania brata, nie dał tego po sobie poznać. Krzyknął:

– Idź sobie, zniknij mi z oczu.

Stanisław miał pretekst, by zniknąć. Następnego dnia, 10 sierpnia, wcześnie rano obudził Lorenza Pacificiego. Powiedział mu, że spędzi cały dzień poza domem, a więc nie powinni czekać na niego z obiadem. I wyruszył.

NA PIECHOTĘ PO DROGACH EUROPY

Najpierw uczestniczył w Mszy odprawionej przez ojca Antonia i przyjął komunię. Pierwsze promienie słońca zastały go dosyć daleko od bram miasta. Maszerował żwawo w stroju pielgrzyma. Punktem docelowym był Augsburg, więc musiał przemierzyć całą Austrię, od wschodu do zachodu. Opuszczona stodoła posłużyła mu za schronienie.

Dokładnie, jak przewidział, brat i towarzysze nie byli świadomi jego zniknięcia przed zapadnięciem nocy, a on miał już za sobą cały dzień drogi. Paweł i Biliński podnieśli alarm i zaczęli poszukiwania. Wcześnie rano w poniedziałek udali się do kolegium i pytali o brata. Nikt nie mógł im udzielić informacji.

Gdy stało się jasne, że uciekł i w jakim kierunku, chcieli do niego dotrzeć, ale okazało się to niemożliwe. Stanisław był już daleko, a idąc pieszo, mógł zejść z głównej drogi i zmierzać na skróty, unikając ścigających go.

Po piętnastu dniach intensywnego marszu dotarł zmęczony do Augsburga. Jezuici przyjęli go bardzo życzliwie, ale powiadomili, że ojciec prowincjał przebywa w Dylindze. Prosili go gorąco, by pozostał kilka dni i odpoczął, ale on wolał kontynuować podróż, chcąc osiągnąć cel. Czekały go jeszcze dwa dni drogi.

Dylinga stanowiła rezydencję biskupa elekta Augsburga, kardynała Ottona von Truchsessa, który nie potrafił się obejść bez ojca Kanizjusza. Wznoszono mury nowego budynku uniwersytetu i kościoła, powierzonych Towarzystwu, i nierzadko widziano Kanizjusza na placu budowy dyskutującego plany. Nie było mu trudno oderwać się od swoich zajęć i skupić uwagę na problemie, z jakim przybył młody piechur. Zorientował się w sytuacji i poprosił go, by pozostał kilka dni. W tym czasie będą mogli spokojnie porozmawiać, a Stanisław jako kandydat do Towarzystwa zostanie przeegzaminowany.

Stanisław bez żadnych trudności przystosował się do programu, jaki mu zaproponowano, podejmując się prac domowych, a także zachowując porządek dnia wspólnoty, godziny przeznaczone na modlitwę. Po stwierdzeniu jego zdatności pozostawał do rozwiązania najtrudniejszy problem: czy rzeczywiście go przyjąć, czy też czekać na pozwolenie rodziny, a jeżeli przyjąć zaraz, to gdzie. Kanizjusz zdecydował się go przyjąć, ale zgodził się na propozycję samego kandydata, by posłać go do Rzymu. Niemcy leżały zbyt blisko Polski. Uzgodniono, że najpierw uda się do Monachium, a stamtąd podejmie podróż z dwoma innymi jezuitami – z Giacomo Levancio z Genui i Fabricio Reynerem z Liege.

Wyruszyli 25 września, a podróż zajęła im cały miesiąc. Dotarli 25 października. Droga Stanisława – Wiedeń-Augsburg-Dylinga-Monachium-Rzym – przekraczała tysiąc pięćset kilometrów. Całą przeszedł piechotą.

RZYM

Borgiasz został już powiadomiony. Ojciec Kanizjusz napisał do niego 18 września, zapowiadając przybycie dwóch jezuitów i dodając: „Możliwe, że dołączy do nich Stanisław Kostka, młody Polak, dobry i szlachetny, który chce przyjąć nasz Instytut, chociaż wbrew woli rodziców”.

List polecający, jaki miał ze sobą i wręczył Borgiaszowi, brzmiał:

„List ten posyłam Wielebnemu Ojcu przez Stanisława Kostkę, Polaka, szlachcica z krwi, a jeszcze bardziej dzięki cnotom; niewielkiego wzrostu, ale wielkiego duchem; młodzieńczego wieku, ale dojrzałego roztropnością; kochanego przez wszystkich, niebędącego przykrym dla nikogo. Pragnął wstąpić tutaj do Towarzystwa, ale przełożeni nie zgodzili się go przyjąć z obawy przed rodzicami i ponieważ uczył się u nas, chociaż był najlepszym ze współuczniów i dzień i noc prosił o przyjęcie do Towarzystwa. A widząc zamknięte drzwi, daje taki przykład wytrwałości i pobożności, że udaje się do innych prowincji z tym zamiarem, by dotrzeć do stóp Wielebnego Ojca, gdyby go gdzie indziej nie przyjęto, oczekując, że spełnią się jego wielkie pragnienia, jak na to zasługuje, a ja proszę i błagam Waszą Wielebność, ufając Bożej Dobroci, że będzie on szczególną ozdobą Towarzystwa, a zapowiadają to tak chwalebne początki.

Wiedeń, 10 sierpnia 1567.

Pokorny syn Waszej Wielebności Francisco Antonio”

Ponieważ młody przybysz był wyczerpany, na prośbę Borgiasza zaopiekował się nim Stefano Augusti, który ponadto zaczął go uczyć włoskiego.

Stanisław został przyjęty do Domu Profesów del Gesú i tam rozpoczął nowicjat 28 października, trzy dni po przybyciu do Rzymu. W tym dniu został wpisany do rejestru. Na stronie 182 „Księgi Nowicjuszów przyjętych do domu profesów w Rzymie od 1556 do 1569 roku” widnieje notka: „Przyniósł ze sobą krótki płaszcz z aksamitnym kołnierzem”. W innej księdze kandydat deklarował, że od dwóch i pół roku miał zamiar wstąpić do Towarzystwa, a więc zdecydował się sześć miesięcy po przybyciu do Wiednia.

Podobnie jak w Wiedniu, i tu znalazł się w międzynarodowej wspólnocie, w której było również sporo Polaków. Z ośmiu nowicjuszów, którzy wstąpili wtedy w październiku i listopadzie, oprócz Stanisława było pięciu Polaków. Wśród nowicjuszów był już od trzech miesięcy przyszły generał Claudio Acquaviva oraz przyszły męczennik Rudolf Acquaviva, który wstąpił do Towarzystwa nieco wcześniej, 2 kwietnia.

Po jakimś czasie spędzonym w domu del Gesú Stanisław został tymczasowo posłany do Collegio Romano. Zgodnie ze swoją polityką Borgiasz założył nowicjat u Świętego Andrzeja na Kwirynale, gdzie nowicjusze stanowili oddzielną wspólnotę i lepiej można im było towarzyszyć. Tam też Stanisław przeniósł się na początku 1568 r.

NOWICJUSZ – DZIEWIĘĆ I PÓŁ MIESIĄCA

Magistrem nowicjuszów był ojciec Giulio Fazio, który napisał wspomnienie pośmiertne w duchu swojej epoki. Styl i wyrażenia mogą być anachroniczne, ale fakty niewątpliwie miały miejsce i trzeba je przyjąć.

„Postępował [Stanisław Kostka] jak anioł z nieba. Był wyjątkowo pokorny, gardził honorami, światem i samym sobą, spełniając z wielkim oddaniem najniższe posługi domowe, ukrywając swoje szlachectwo i talenty, które otrzymał od Boga. Jego skromność była podziwu godna, jego posłuszeństwo najbardziej dokładne, a zawsze był radosny i miły. Dla innych był łagodny, tylko wobec siebie wymagający i surowy. Nie wypowiedział nigdy żadnego słowa nierozważnego, niepotrzebnego i niewłaściwego, dostosowując całe swoje postępowanie do reguły. Modlił się nieustannie, łączył pracę z kontemplacją, mając przed oczyma Boga we wszystkim, co robił. Jego rozmowy dotyczyły szczególnie dwóch tematów. Pierwszy: Najświętsza Maryja Panna; zawsze nazywał Ją Matką i Panią. Drugim tematem było jego powołanie do Towarzystwa, które tak bardzo sobie cenił, że brakowało mu słów, aby wszystko wypowiedzieć”.

WSPÓŁNOWICJUSZE

W nowicjacie zaprzyjaźnił się bardzo ze Stanisławem Warszewickim, który znał jego rodzinę i któremu zwierzył się z wielu swoich duchowych doświadczeń. Podziwiał go Rudolf Acquaviva, który w 1576 r. wyruszył na Wschód z przyszłym męczennikiem japońskim Karolem Spinolą, Matteo Riccim i innymi jedenastoma jezuitami. Uwielbienie, jakie okazywał Rudolf dla swojego dawnego towarzysza, było tak wielkie, że doprowadził do ekshumacji jego ciała. Znaleziono je nietknięte.

Claudio Acquaviva miał za zadanie dawać mu puncta do medytacji, a niekiedy towarzyszył mu w pracy w kuchni, w której podlegali rozkazom brata zakonnego kucharza. Brat kazał im nanosić drewna na opał, ale nie brać za dużo naraz. Acquaviva brał więcej, niż wynikało z polecenia, i skończył wcześniej. Potem rządził jako generał ponad trzydzieści cztery lata, „zanim otrzymał nagrodę” w niebie, i był to najdłuższy generalat w historii Towarzystwa. Stanisław otrzymał nagrodę po niewielu miesiącach.

Pewnego dnia pomagał w kuchni, gdy zawołano go z portierni. Miał wizytę samego kardynała Commendone, którego poznał w Wiedniu. Już zmierzał do rozmównicy, ale zatrzymano go i zwrócono uwagę, że byłoby dobrze zostawić fartuch i ubrać się odpowiednio, aby przyjąć tak godnego gościa.

WIADOMOŚĆ DOCIERA DO ROSTKOWA

W tym czasie dotarły do Rostkowa wieści o jego ucieczce i wstąpieniu do Towarzystwa. Reakcja kasztelana zakroczymskiego była niezwykle gwałtowna. „Lekkomyślnie – pisał – przyniosłeś wstyd rodzinie, plamiąc znakomity ród Kostków Odważyłeś się przemierzyć Niemcy oraz Italię jak zwykły żebrak. Jeśli będziesz trwał w tym szaleństwie, nie odważ się postawić stopy w Polsce, ponieważ wydobędę cię z każdego zakątka, a zamiast złotych łańcuchów, jakie ci przygotowałem, znajdziesz żelazne łańcuchy i będziesz zamknięty tam, gdzie nie zobaczysz słońca”.

Jak można było pisać do syna z taką zaciekłością? Czytając ten list, Stanisław gorzko płakał. Odpowiedział ze smutkiem, ale spokojnie: „Mam nadzieję, że po upływie czasu spotkam się z ojcowskim uczuciem, jakie do mnie żywiłeś dotychczas”.

Jan Kostka nie poddał się. Gotów był na wszystko. Wysłał Pawła do Rzymu z poleceniem, by zabrał Stanisława i powrócił z nim do domu. Tymczasem jego młodszy brat odszedł do nieba.

DO NIEBA Z MARYJĄ

Nadszedł sierpień. W tym czasie przebywał w Rzymie ojciec Kanizjusz i poproszono go, by wygłosił konferencję w nowicjacie Świętego Andrzeja na Kwirynale. Słuchało go ponad trzystu jezuitów z domów rzymskich. W swoim przemówieniu wspomniał, że trzeba być zawsze przygotowanym, i podsunął myśl, żeby na początku miesiąca każdy uświadomił sobie, że to może być ostatni miesiąc w jego życiu. Stanisław był przekonany, że tak będzie w jego przypadku.

Przystąpiono do losowania patrona miesiąca. Taki zwyczaj – według relacji Borgiasza – zapożyczono od domu w Gandii. Stanisławowi przypadł 10 sierpnia, św. Wawrzyniec, męczennik. Ciekawa zbieżność: dokładnie rok wcześniej opuszczał Wiedeń i zaczynała się jego długa pielgrzymka, która doprowadziła go do Rzymu. Ileż się wydarzyło w tym czasie!

W wigilię, 9 sierpnia, napisał list do Matki Bożej, prosząc, by go zabrała do nieba w najbliższe święto Wniebowzięcia, i powierzył tę sprawę swojemu patronowi miesiąca. Podczas Mszy św. 10 sierpnia przyjął pobożnie komunię, mając pod sutanną starannie złożony list do Maryi. Do południa pomagał w „niskich posługach” w kuchni. Po południu poczuł się źle. Kładąc się do łóżka na polecenie brata infirmarza, powiedział, że umrze za kilka dni. Nikt mu nie uwierzył.

Pojawiła się gorączka, najpierw niewielka, potem wysoka, w rytmie typowym dla malarii. (Rzym znajdował się w regionie występowania moskitów. Malaria nie należała w nim do rzadkości).

13 sierpnia przeniesiono go do infirmerii, a zanim poszedł do łóżka, ponownie stwierdził, że już nie wstanie.

Nadszedł dzień 14 sierpnia. Zauważono nieznaczną poprawę. Niemniej Stanisław powtórzył, że to będzie ostatni dzień w jego życiu. I rzeczywiście, stan jego zaczął się pogarszać. Po zapadnięciu nocy lekarze stracili nadzieję i podsunęli myśl, by udzielić mu ostatnich sakramentów.

Chory przyjął wiadomość z radością i poprosił, by mu pozwolono umrzeć na podłodze. Nie zgodzono się na to, a chory nie nalegał. Ale po chwili tak spojrzał na rektora, że tenże wyraził zgodę, by rozłożono materac na podłodze i położono go na nim. Była to niejako powtórka tematu w symfonii jego życia, w tym wypadku nawiązanie do sceny, gdy po chrzcie położono go przed ołtarzem Najświętszego Sakramentu w kościele parafialnym w Przasnyszu. W tej pozycji otrzymał wiatyk. Towarzyszyły mu modlitwy za umierających, na które odpowiadał z całą świadomością, dodając do odmawianej Litanii do Wszystkich Świętych imiona tych, do których miał szczególne nabożeństwo. Czuwającego przy nim brata zapytał, co robią teraz pozostali nowicjusze.

– Już udali się na spoczynek.

– Proszę ich pożegnać w moim imieniu i przeprosić za mój zły przykład i popełnione przeze mnie błędy.

W nocy 14 sierpnia, koło 22.30, twarz jego znieruchomiała i przestał oddychać. Ktoś zbliżył do jego otwartych oczu obrazek Maryi. Nie zauważono żadnej reakcji. Umarł.

Dlaczego nie nazywasz Mnie Królową Polski?

http://www.ksawerow.archidiecezja.lodz.pl/wp-content/uploads/2014/05/nmp_krolowa_polski.jpg

Maryjo, Królowo Polski, jestem przy Tobie, pamiętam, czuwam.

W słowach Apelu Jasnogórskiego zawarta jest prawda, że Maryja, Matka Jezusa jest Królową Polski. Kiedy zrodziło się to pragnienie uczynienia Maryi swoją Królową przez Polaków? Okazuje się, że to nie Polacy byli inicjatorami uznania Maryi za Królową, lecz sama Maryja prosiła, aby Ją nazywać Królową Polski. Z taką prośbą zwróciła się osobiście do włoskiego jezuity Juliusza Mancinelli z Neapolu w 1608 roku. Świadectwo zakonnika stało się znane w Polsce i zapadło w swiadomość Polaków. Maryja sama chce być Królową Polski i chce, by Polska była jej Królestwem. Jest to jedyny przypadek, że Maryja ogłasza się sama Królową konkretnego państwa.

Oficjalnie tytuł Królowej Polski został nadany Maryi 1 kwietnia 1656 roku przez króla Jana Kazimierza po cudownej obronie Jasnej Góry w czasie potopu szweckiego. Król klęcząc przed obrazem Matki Bożej Łaskawej w katedrze lwowskiej oddał Rzeczpospolitą szczególnej opiece Maryi, nazywając Ją Królową Polski.

Uroczystej koronacji jasnogórskiego obrazu dokonał biskup chełmski Krzysztof Jan Szembek 8 września 1717 roku. Dzień ten był potężną manifestacją wiary i czci, które cały naród okazał Najświętszej Pannie Maryi jako Królowej Polski, odtąd związanej już nieodłącznie z dziejami tej ziemi. Do Częstochowy przybyło wówczas około 200 tysięcy pielgrzymów, co na owe czasy było liczbą ogromną.

Świadek życia i śmierci św. Stanisława Kostki

Juliusz (Gulio) Mancinelli urodził się 13 października 1537 roku w miejscowości Macerata, dwieście kilometrów na północny wschód od Rzymu. Był cenionym mistrzem nowicjatu rzymskich jezuitów. Kiedy Juliusz miał 31 lat do zakonu przybył Polak Stanisław Kostka, który chciał zostać jezuitą. Pomiędzy mistrzem nowicjatu, a kandydatem zawiązała się przyjaźń. Osiemnastoletni Stanisław choć krótko przebywał w zakonie dał świadectwo swojej wiary i niezwykłego przywiązania do Boga i Matki Bożej. Ojciec Mancinelli, świadek życia młodego Polaka, podobnie jak inni rzymscy jezuici pozostawał pod wielkim wrażeniem jego śmierci.

1 sierpnia 1568 roku św. Piotr Kanizjusz głosił w Rzymie konferencję dla jezuickich nowicjuszy. Niemiecki prowincjał mówił o nagłej śmierci. Nauczał, że każdy miesiąc należy spędzić tak, jakby był ostatnim w życiu. Słuchający tych słów młody, ale już słynny z wielkiej pobożności, Stanisław Kostka odezwał się:

Dla wszystkich ta nauka męża świętego jest przestrogą i zachętą, ale dla mnie jest ona wyraźnym głosem Bożym. Umrę bowiem jeszcze w tym miesiącu.

Stanisław przepowiedział tym samym swoją śmierć. Dwa tygodnie później, w wigilię święta Wniebowzięcia Matki Bożej o północy, umierał. Przed śmiercią mówił o ufności w miłosierdzie Boże. W pewnym momencie jego twarz rozjaśniła się tajemniczym blaskiem. Kiedy współbracia zaczęli się dopytywać, czego sobie życzy, ten odpowiedział, że przyszła po niego Matka Boża. Współbracia dopiero wtedy zorientowali się, że już umarł, gdy nie zareagował na podsunięty mu obrazek Maryi.

Zobaczyć polską ziemię!

Ojciec Juliusz Mancinelli słynął z pobożnego życia – miał opinię proroka i cudotwórcy. Zakładał wiele dzieł miłosierdzia, a wszędzie, gdzie się pojawiał jako misjonarz – w Dalmacji, Bośni, Konstantynopolu czy w Afryce – notowano ogromną ilość nawróceń.

https://tadeuszczernik.files.wordpress.com/2012/02/apc-2012-02-12-18-22-001-3d.jpg?w=290&h=226

W latach 1585-1586 przebywał w Polsce – w Kamieńcu Podolskim i Jarosławiu. Miał wtedy ok. 39 lat. Słynący bowiem z żarliwej czci dla Najświętszego Sakramentu oraz Najświętszej Maryi Panny włoski jezuita miał pewną duchową „słabość”, za którą my, Polacy, powinniśmy modlić się o jego beatyfikację i kanonizację! Odznaczał się on bowiem ogromnym nabożeństwem do naszych świętych, zwłaszcza do dwóch świętych Stanisławów: Biskupa i Męczennika, a także wspomnianego już św. Stanisława Kostki. Gorąco modlił się za Polskę.

Powróciwszy do Neapolu, marzył, aby móc znów ujrzeć polską ziemię i oddać jej hołd jako Matce Świętych, aby nawiedzić grób świętego biskupa i męczennika Stanisława, patrona św. Stanisława Kostki.

Chciał też podziękować w katedrze krakowskiej za liczne łaski, jakie mu wyświadczyła Maryja i prosić Ją o dalszą pomoc. Nie sądził jednak, by mogło się to stać – był już wszak w podeszłym wieku – niemniej często zanosił modły do Boga, prosząc, by mu jeszcze umożliwił taką wyprawę. I Pan go wysłuchał. Po dwudziestu pięciu latach ojciec Juliusz powrócił na nasze ziemie. Pieszo! A jakie okoliczności skłoniły go do tej podróży!

Jemu tę łaskę zawdzięczasz…

14 sierpnia 1608 roku niemal siedemdziesięciojednoletni zakonnik modlił się w swoim klasztorze przy jezuickim kościele Gesu Nuovo w Neapolu. Wspomniał, iż w uroczystość Wniebowzięcia minie czterdziesta rocznica śmierci polskiego współbrata, którego kochał i starał się naśladować. Wśród wielu cnót świętego małego Polaka – jak go nazywano – jaśniała niezwykłym blaskiem jego miłość i cześć dla Królowej Nieba, a tę właśnie cnotę ojciec Juliusz szczególnie sobie upodobał i starał się ją praktykować. Usilnie szerzył kult Królowej Wniebowziętej, zwłaszcza po cudownym uzdrowieniu z choro­by.

Objawienie, które otrzymał Juliusz Mancinelli

Objawienie Matki Bożej ze św. Stanisławem Kostką jakie otrzymał Julian Mancinelli

Zatopiony w modlitwie zakonnik ujrzał nagle okrytą purpurowym płaszczem Dziewicę z Dzieciątkiem na ręku wyłaniającą się z obłoku. U Jej stóp klęczał piękny młodzieniec w aureoli. Poznał go natychmiast – to był przecież jego ukochany współbrat, narodzony dla Nieba czterdzieści lat wcześniej.

Wniebowzięta! O Królowo Wniebowzięta módl się za nami! – wyszeptał wzruszony zakonnik i upadł na kolana.
Tymczasem Matka Boża zapytała:

Dlaczego nie nazywasz Mnie Królową Polski?

Ja to królestwo bardzo umiłowałam i wielkie rzeczy dla niego zamierzam, ponieważ osobliwą miłością do Mnie płoną jego synowie.

Usłyszawszy te słowa Najświętszej Dziewicy, Juliusz wykrzyknął:

Królowo Polski Wniebowzięta módl się za Polskę!

Matka Boża spojrzała z wielką miłością na klęczącego u Jej stóp Stanisława Kostkę, a następnie na starego zakonnika i rzekła:

Juliuszu, jemu tę łaskę zawdzięczasz!

Po skończonej wizji stary jezuita zwrócił się do swych współbraci następującymi słowy:

Matka Boża wielkie rzeczy dla Polaków zamierza, po czym dodał:

Królowo Polski, módl się za nami.

Niebawem, po zbadaniu sprawy i za pozwoleniem przełożonych ojciec Mancinelli poinformował o całym zdarzeniu swego polskiego przyjaciela, również jezuitę, Mikołaja Łęczyckiego. Poprosił go, by tę dobrą nowinę oznajmił królowi Zygmuntowi III Wazie. Stąd poznał ją ks. Piotr Skarga i cały zakon jezuitów, którzy wkrótce rozpowszechnili radosną wieść, że sama Bogarodzica kazała się nazywać Królową Polski.

Jestem Matką tego narodu

W roku 1610 ojciec Juliusz wiedziony wewnętrznym poruszeniem udał się w pieszą pielgrzymkę do Polski, chcąc nawiedzić grób św. Stanisława. Długą drogę z Neapolu do Krakowa podjął w wieku siedemdziesięciu trzech lat (wyczyn imponujący, zważywczy, że jest to 1770,4 km, jadąc współczesną autostradą A1).

Pierwsze swe kroki w Krakowie skierował do katedry wawelskiej (niektóre źródła podają, że został powitany przez króla i jego dworzan). Konający niemal ze zmęczenia udał się do Konfesji św. Stanisława, przed którą, ujrzawszy trumnę naszego głównego patrona, padł krzyżem i modlił się za Królestwo Polskie, a potem odprawił tam Mszę Świętą w dziękczynieniu za świętość Stanisława Kostki.

Nagle podczas sprawowania Najświętszej Ofiary za pomyślność naszej ojczyzny włoski jezuita wpadł w ekstazę i ujrzał Maryję w królewskim majestacie. I znów usłyszał Jej głos:

Ja jestem Królową Polski. Jestem Matką tego narodu, który jest Mi bardzo drogi, więc wstawiaj się do Mnie za nim i o pomyślność tej ziemi błagaj nieustannie, a Ja ci zawsze będę, jakom jest teraz, miłościwą.

ujrzysz mnie za rok w chwale Niebios

Siedem lat po powrocie z Polski, w dniu Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny (15 sierpień 1617), ojciec Juliusz Mancinelli patrzył z okna swej celi klasztornej na piękną Zatokę Neapolitańską. Modlił się, pragnąc ciągle oddawać jeszcze większą cześć Maryi.

I oto znowu z gorejącego obłoku, który pojawił się na niebie, wyłoniła się piękna postać Matki Bożej z Dzieciątkiem Jezus na rękach. U Jej stóp – tak jak poprzednio – klęczał młodzieniec w aureoli… Maryja zwróciła się do sędziwego jezuity:

Juliuszu, synu mój! Za cześć, jaką masz do Mnie Wniebowziętej, ujrzysz Mnie za rok w chwale niebios. Tu jednak, na ziemi, nazywaj Mnie zawsze Królową Polski.

Stary jezuita zdołał tylko wyszeptać:

Królowo Polski, módl się za nami.

Widzenie zakończyło się, ale w duszy zakonnika długo jeszcze panowała niebiańska radość.

Miesiąc potem kurier z Neapolu przywiózł ojcu Mikołajowi Łęczyckiemu do Wilna list od ojca Juliusza Mancinellego, w którym pisał: Ja rychło odejdę, ale ufam, że przez ręce Wielebności sprawię, iż po moim zgonie w sercach i na ustach polskich mych współbraci żyć będzie w chwale Królowa Polski Wniebowzięta.

Stało się wedle słów Królowej. Dokładnie rok po ostatnim objawieniu i pięćdziesiąt lat po śmierci św. Stanisława Kostki, w uroczystość Wniebowzięcia Maryja, 15 sierpnia 1618 wzięła do Nieba swego wiernego sługę.

Niemal natychmiast za sprawą Polaków rozpoczął się proces beatyfikacyjny ojca Juliusza. Do Polski dotarła relikwia – część głowy, oraz portret włoskiego jezuity.

Nie wszyscy jednak byli zadowoleni z takiego obrotu sprawy i z czasem zebrane dokumenty „utknęły” gdzieś między Neapolem a Rzymem. Sprawa się odwlekła, a późniejsza kasata zakonu jezuitów w roku 1773 wstrzymała proces beatyfikacyjny. Taka sytuacja trwa do dnia dzisiejszego.

Polskie echa objawień

Objawienia ojca Juliusza Mancinellego wywołały w Polsce potężny odzew. Niedługo po jego śmierci, paulini z Jasnej Góry zaczęli nazywać Maryję Królową Polski.

W uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny 15 sierpnia 1628 r. Kraków uczcił swą Królową poprzez umieszczenie na wieży Kościoła Mariackiego pozłacanej korony (obecna korona pochodzi z roku 1666, zamontowano ją tam w dziesiątą rocznicę Ślubów Lwowskich). Podwawelski gród dał tym samym zewnętrzny wyraz wierze w królowanie Matki Bożej nad polskim narodem. Krakowianie uczcili też chwalebną śmierć ojca Juliusza.

Niedługo, bo w 1642 roku paulini z Jasnej Góry zaczęli nazywać Maryję Królową Polski. W roku 1642 ojciec Dionizy Łobżyński stwierdził, że Maryja jest Królową Polski, Patronką bitnego narodu, Patronką naszą, Królową Jasnogórską, Królową niebieską, Panią naszą dziedziczną.

Matka Boska Łaskawa

Matka Boża Łaskawa - obraz z katedry lwowskiej, przed którym król Jan Kazimierz oddał Rzeczpospolitą Maryi

Na podstawie objawień danych włoskiemu jezuicie, 1 kwietnia 1656 roku, król Jan Kazimierz ogłosił w katedrze lwowskiej Najświętszą Maryję Pannę Królową Narodu i Państwa Polskiego. Monarcha, za panowania którego Rzeczpospolita zmagała się z Moskwą i Szwecją, nie wspominając nawet o wewnętrznej rebelii Chmielnickiego, napisał list do Ojca Świętego Aleksandra VII z błaganiem o pomoc. Papież odpowiedział, odwołując się do objawień ojca Mancinellego: Dlaczego zwracasz się o pomoc do mnie, a nie zwracasz się do tej, która sama chciała być Waszą królową? Maryja Was wyratuje, toć to Polski Pani. Jej się poświęćcie, Jej oficjalnie ofiarujcie, Ją Królową ogłoście, przecież sama tego chciała.

List ten uzmysłowił polskiemu królowi, że jedyna nadzieja w Maryi – Królowej Polski. Jan Kazimierz postanowił, że gdy jakikolwiek skrawek Rzeczypospolitej wolny będzie od wrogów, uda się tam, by dokonać ślubów z ogłoszeniem publicznym, że Matka Boża jest Królową Polski.

Kiedy w marcu 1656 roku Szwedzi wycofali się ze Lwowa, król w tamtejszej katedrze przed obrazem Matki Bożej Łaskawej złożył obiecane śluby i koronował wizerunek Matki Bożej, ogłaszając Ją oficjalnie Królową Polski.Śluby Jana Kazimierza, Jan Matejko

Śluby Jana Kazimierza w katedrze lwowskiej i nadanie Maryi tytułu Królowej Polski

Dnia 8 września 1717 roku biskup chełmski Krzysztof Jan Szembek dokonał uroczystej koronacji jasnogórskiego obrazu. Dzień ten był potężną manifestacją wiary i czci, które cały naród okazał Najświętszej Pannie Maryi jako Królowej Polski, odtąd związanej już nieodłącznie z dziejami tej ziemi. Do Częstochowy przybyło wówczas około 200 tysięcy pielgrzymów, co na owe czasy było liczbą ogromną.

http://dziurawiec.netgaleria.pl/files/AD087%20(Small).jpg

Matka Miłosierdzia obraz z Ostrej Bramy

W polskich kościołach zawisły wizerunki Matki Bożej z z Orłem Białym na piersiach – jest ich co najmniej kilkanaście. Na podstawie objawień ojca Mancinellego powstał też obraz Matki Bożej Ostrobramskiej, na którym Maryja ma dwie korony – jako Królowa Świata i Królowa Polski.
Prawie wszyscy królowie polscy przybywali wraz z rycerstwem i dworami do stóp Królowej Polski, prosząc o opiekę nad narodem. Szczególnie wzruszające jest ślubowanie króla Michała Korybuta Wiśniowieckiego, złożone -wraz z wotum w postaci serca ze złota ozdobionego drogocennym diamentem - na Jasnej Górze 7 grudnia 1669 roku. Brzmiało ono: „Oświadczam, że królestwem tym (...) tak będę rządził, że i tron mój Tobie samej oddam i będę Cię uważał za swoją Panią i Najwyższą Królową, a nieustannie Twej opiece będę polecał lud ten przez Ciebie mi powierzony (...). Wspieraj mnie i to Królestwo - już nie moje, lecz Twoje, we wszystkich utrapieniach...” (cyt. za: Z. Bania, S. Kobielus Jasna Góra, Warszawa 1983).
W okresie niewoli Jasna Góra stała się duchową stolicą narodu, a Królowa Polski - nadzieją Polaków. Naród modli się do Niej słowami Zygmunta Krasińskiego: Królowo Polski, Królowo aniołów Ty, coś na świecić przebolała tyle. Gdy Syn Twój zstąpił do ziemskich padołów. Skróć umęczonej Polsce Twej mąk chwile. (Z głębokości... Antologia polskiej modlitwy poetyckiej, Warszawa 1966, s. 461).
Matka Boża w objawieniach gietrzwałdzkich (1877) mówi o zmartwychwstaniu Polski, a do wizjonerki Wandy Malczewskiej zwraca się w roku 1873: „Polskę kocham, bo to moje królestwo. Nie zapomnę o was, a mój Syn nie da wam zginąć” (cyt. za: S. Szafraniec Królowa narodu polskiego, „Homo Dei” 26[1957], nr 6, 892).
Po odzyskaniu niepodległości Episkopat Polski dnia 27 lipca 1920 roku, kiedy wojska sowieckie stały u bram Polski, w swym akcie ponawia wybór Maryi na Królową Polski: „Najświętsza Panno Maryjo, oto my, biskupi polscy [...] obieramy Cię na nowo naszą Królową i Panią i pod Twoją przemożną uciekamy się obronę”. (Akta dotyczące uroczystości - Akta Jasnej Góry, nr 2103, s. 151.) Na prośbę episkopatu Polski Pius XI ustanawia w październiku 1923 roku dzień 3 maja Świętem Królowej Korony Polskiej.
Po strasznych przeżyciach okupacji hitlerowskiej umęczony naród polski poświęca się w 1946 roku Niepokalanemu Sercu Maryi. W dziesięć lat później, w 1956 roku, w trzechsetną rocznicę ślubów Jana Kazimierza, z inicjatywy kardynała Stefana Wyszyńskiego, Prymasa Polski, który był jeszcze uwięziony w Komańczy, Episkopat Polski dokonał ponownego zawierzenia naszego kraju i narodu Maryi. W dniu 26 sierpnia 1956 roku liczne reprezentacje społeczeństwa pod przewodnictwem Episkopatu powierzają swe losy Królowej Polski, odnawiając dawne śluby: „Królowo świata i Polski Królowo, odnawiamy dziś śluby przodków i Ciebie za Patronkę naszą i za Królową narodu polskiego uznajemy. Zarówno samych siebie, jak i wszystkie ziemie polskie i wszystek lud polecamy Twojej szczególnej opiece i obronie” (z tekstu Ślubowań Jasnogórskich).

Matka Boża wielokrotnie przejawiała troskę o Naród Polski. Szczególnie w chwilach trudnych i niebezpiecznych. Dlatego szczerze zwracano się do Niej o pomoc w sprawach osobistych i w sprawach mających wymiar szerszy, w tym także państwowych. Przykładem może być gorąca modlitwa w 1920 roku z prośbą o ratunek przed nawałą bolszewicką. Modlitwa została wysłuchana. Maryja zadziałała. Ta interwencja jest nazywana Cudem nad Wisłą. Uciekający, przerażeni Rosjanie świadczyli, że widzieli na niebie Panią. Polskie dowództwo przypisało sobie zwycięstwo, a o interwencji Maryi nie mówiono, starając się ukryć ten fakt przed opinią publiczną.

Nie zawsze wola Królowej Polski była respektowana. Kiedy Polacy odwracali się od Boga i łamali Jego przykazania, Maryja nie stoi obojętnie z boku, ale upomina i prosi. W czasie okupacji niemieckiej od 3 maja 1943 roku w waszawskich Siekierkach, ukazuje się dziewczynce Władysławie Fronczak. Mówi jej, że Polacy nie są wierni Bogu i obrażają Go swoimi grzechami. Przestrzega przed gniewem Bożym i Jego karą, prosi o modlitwę i o nawrócenia. Takie orędzie przekazuje Władzi na rok przed rozpoczęciem Powstania Warszawskiego 31 lipca 1943: „Módlcie się, bo idzie na was wielka kara, ciężki krzyż. Nie mogę powstrzymać gniewu Syna mojego, bo się lud nie nawraca”. Kilka dni później 3 sierpnia 1943 powiedziała: „Módlcie się o powstrzymanie gniewu Syna mojego. Módlcie się, a otrzymacie łaski”. Przesłanie z Siekierek nie zostało usłyszane, a nawet zlekceważono je. Dowódcy Powstania nie zawierzyli swojego zrywu zbrojnego ani Bogu, ani Maryi. Bez pomocy Bożej powstańcy ponieśli klęskę.

Plan Maryi

Jaki jest cel tej szczególnej opieki Maryi nad Narodem Polskim? Celem jest pociągnięcie wszystkich Polaków do wierności Bogu, do większej miłości do Jezusa Chrystusa, do chrześciańskich relacji międzyludzkich w rodzinie, w społecznościach i w państwie. Maryja chce być Królową narodu, który poprowadzi do radykalizmu wiary, do miłości Boga i bliźniego. Potrzebuje tych, którzy odpowiedzą Jej na to wezwanie, którzy zechcą włączyć się w realizację Jej planów aktywnie. Dlatego poszukuje wciąż osób i wspólnot ludzi gotowe odpowiedzieć Jej „tak”. Maryja walczy o stworzenie miejsca na ziemi dla swojego Syna, miejsca, gdzie doznałby chwały, gdzie byłyby zachowywane Jego przykazania, gdzie szczerze byłby kochany Bóg. Czy to są zbyt wielkie wymagania?

To nie jest przypadek, że Ruch Rodzin Nazaretańskich jako ruch maryjny powstał w Polsce. Czujemy, że to było zaplanowane przez Matkę Bożą. Ona poszukuje ludzi zawierzających Jej swoje życie, którzy pragną pozostawać w Jej obecności i być przez Nią wychowywani. Ona chce kształtować w nich wrażliwe sumienia, ofiarną miłość, gorącą wiarę, pokorę i dobroć. Chce ich prowadzić do Jezusa, prawdziwego Boga i Pana. Ludzie uformowani przez Nią, pociągają swoją postawą innych do Boga, do świętości. Osoby związane z Ruchem pragną się przyczynić do zrealizowania wielkich planów Maryi, Królowej Polski. Tu nie chodzi tylko o deklaracje, ale o zmianę swojego życia, o ukształtowanie w sobie nowego człowieka.

Dlaczego mielibyśmy Jej tego odmówić?

Tekst przygotowała: Elżbieta Myśliwiec

Przypisy:

Bogusław Bajor: Maryja, Królowa Polski, pch24

E. Pohorecki: Maryja, Królowa Polski, Biuro prasowe Jasnej Góry

Orędzia z Siekierek 1943 -1949, Sanktuarium Matki Bożej Wychowawczyni Młodzieży w Warszawie

Święci Zelia i Ludwik Martin, rodzice św. Tereski z Lisieux

http://www.dkzg.pl/wp-content/uploads/2015/10/ZELIA-I-LUDWIK-MARTIN3.jpg

Świeci Zelia i Ludwik Martin to rodzice Św. Tereski od Dzieciątka Jezus oraz czterech swoich córek, które całkowicie poświęciły swoje życie Panu Bogu. Patrząc nie tylko na ich małżeństwo, ale również i na całe życie odnosimy wrażenie szczególnego wybrania i umiłowania ich ze strony Stwórcy. Dla nas żyjących jeszcze na ziemi są oni ludźmi, którzy pięknie odpowiedzieli na Tę wielką nieogarnioną Miłość Boga. Prowadzili życie proste, skromne, pełne modlitwy i codziennych obowiązków. Życie, które całkowicie było podporządkowane wypełnianiu Woli Bożej w całkowitym zaufaniu Jedynemu Stwórcy. Małżeństwo traktowali jako swoje powołanie do świętości. Bóg zawsze był na pierwszym miejscu. I ta podstawowa wartość rodziny zaznacza się na każdej stronie ich historii, nadając małżeństwu tę sakramentalną Chrystusową godność, tak zatartą w naszych czasach. Ludwik i Zelia Martin kochali się głęboko i prawdziwie z każdego punktu widzenia, co daje się zrozumieć za sprawą listu Zelii do męża z 31 sierpnia 1873 roku, kiedy to przebywała daleko od domu u swego brata Izydora: „podążam za tobą duchem przez cały dzień; mówię sobie: - W tym momencie wykonuje następującą rzecz. - Nie mogę się doczekać bycia blisko ciebie, mój drogi Ludwiku; kocham cię całym moim sercem i czuję podwajanie się mego afektu z powodu braku twej obecności, który odczuwam; niemożliwym byłoby dla mnie życie daleko od ciebie. Miłość ta nie jest jednak egoistycznym celem samym w sobie. Celem każdego z małżonków razem i z osobna jest staranie, aby w ich rodzinie Bóg zawsze zajmował pierwszoplanowe miejsce.

Ludwik Joseph Aloys Stanislas Martin (18231858) urodził się w Bordeaux 22 sierpnia 1823 roku jako prawowity syn Pierr’a-Francois Martin, kapitana wojsk francuskich, i Marie Anne Fanny Boureau. Ojciec Ludwika chrześcijanin głębokiej wiary, był człowiekiem z charakterem zdecydowanym w swych przekonaniach. Jego duch wiary ujawniał się w sposobie uczestniczenia we mszy, podczas której widywano go modlącego się długo na kolanach po konsekracji. Kapelanowi wojskowemu, który mu powiedział, jak bardzo dziwiono się jego zachowaniu, odpowiedział: „Powiedzcie, że jest tak, ponieważ wierzę!Pani Martin podzielała uczucia męża. Pewnego dnia synowa Zelia powie o niej, informując brata o śmierci kapitanaMoja teściowa przez dwa i pół miesiąca spędzała całe noce, pielęgnując go i nie zgodziła się na niczyją pomoc to ona go pochowała i dogląda go umarłego w dzień i w nocy. Wreszcie ma wyjątkową odwagę i wiele innych cnót. Stary kapitan został dotknięty porażeniem mózgowym i zmarł 26 czerwca 1865 roku po kilkutygodniowej agonii. W jednym z listów do brata Izydora Guerin Zelia złożyła piękny hołd zmarłemu: Mój teść zmarł o pierwszej po południu. W ubiegły czwartek otrzymał wszystkie sakramenty. Zmarł jak święty; jakie życie taki koniec. Nigdy nie uwierzyłabym, że będzie to miało na mnie taki wpływ. Przykład ojca, walecznego oficera mógłby obudzić zamiłowanie syna do kariery wojskowej. Jednak po ukończeniu nauki u Braci Szkół Chrześcijańskich w Alençon gdzie rodzina się przeprowadziła w 1830 roku, Ludwik nie wstąpił do armii. Aby zdobyć zawód zegarmistrza udaje się na praktykę do Bretanii, do Rennes, a następnie po kilku latach do Strasburga. W tym czasie Ludwik rozpoczyna swoje poszukiwania powołania: chce całkowicie ofiarować się Bogu. Po ukończeniu dwudziestu lat udał się do Alp Szwajcarskich, na Przełęcz Świętego Bernarda być może z zamiarem poznania wyjątkowego życia zakonników. Dwa lata później w 1845 roku, powrócił tam, aby wstąpić do zakonu, jednak nie został przyjęty z powodu braku znajomości łaciny. Próbował poświęcić się studiom nad łaciną jednak, po licznych usiłowaniach, zrezygnował. Celina pozostawiła zapisek w swych wspomnieniach:Zawsze wierzyliśmy w rodzinie i jestem tego pewna, że to nie kanonicy z Przełęczy Świętego Bernarda odmówili przyjęcia go, lecz to mój ojciec, widząc jak trudzą go te studia, zrezygnował ze swych dążeń. Praktyka odbyta w Rennes i Strasburgu uczyniła go gotowym do podjęcia pracy jako zegarmistrza. Jednak aby dopełnić swoich uprawnień udaje się jeszcze na trzy lata do Paryża. Po powrocie otwiera swój zakład w Alençon oraz nabywa dom. Jednak decyduje się nie pracować w niedzielę, aby w ten sposób przestrzegać całkowicie boskiego przykazania. Jest człowiekiem, który uwielbia ciszę, w której całkowicie może kontemplować Boga. Ma licznych przyjaciół i znajomych, z którymi lubi łowić ryby i grać w bilard. Jednak stroni od życia światowego co więcej kiedy jego towarzystwo postanawia urządzić przedstawienie spirytystyczne okazuje stanowczo swoją dezaprobatę i chroni się w modlitwie. Kiedy przedstawiono mu projekt małżeństwa z młodą damą z wyższych sfer odmawia. Nie wie jeszcze o planach Pana Boga, który przygotował mu spotkanie miłości, która całkowicie odmieni jego życie i nie tylko.

Zelia Guerin (1831-1858) – Ojciec Zeli, Izydor Guerin był wojskowym. Jego krewnym był Marin Guillaume Guerin, kapłan, który w czasie rewolucji francuskiej cierpiał uwięzienie i deportację z powodu wierności Kościołowi. Izydor w wieku 38 lat poślubił o szesnaście lat młodszą Luise-Jeanne Macé. Ich małżeństwo wydało na świat troje dzieci: w 1829 roku Marię Luizę przyszłą siostrę wizytkę( siostra Maria Dozytea), 23 grudnia 1831 roku Zelię i w 1841 roku Izydora, przyszłego aptekarza z Lisieux. Życie nie oszczędzało małżonków. Byli surowi, autorytarni, wymagający. Silna wola państwa Guerin potwierdzała się jednak szczęśliwie w dążeniu do uczciwości moralnej i wierności religijnej, co miało ogromny wpływ na edukację dzieci. Pani Guerin była osobą o silnym duchu, niezwykłej energii i szorstkim obyciu. Atmosfera rygoru, przymusu i skrupulatności otaczały domowników ze wszystkich stron, tłamsząc jednocześnie serdeczność i gotując wiele cierpień. Nic dziwnego, że po latach Zelia będzie tak wspominać swoje lata spędzone w domu rodzinnym: ”Moje dzieciństwo i młodość były smutne jak żałobny całun”. Jako rekompensatę Zelia znalazła swoją bratnią duszę w swojej siostrze Marii Luizie, odnalazła jakby swoją drugą matkę. Również przebywając w klasztorze, Maria Luiza pozostanie jej wielką przyjaciółką, powiernicą oraz doradczynią duchową. Obie siostry pobierały lekcje nauki haftu i robienia koronek. Jednak Marię Luizę bardziej pociągała literatura. Jednak Pani Guerin wolała aby jej córki potrafiły posługiwać się igłą i tę stronę je popychała. Zeli, podobnie jak Marii Luizie, jarzmo to zostało narzucone od dziecka: praca, oto nasze prawo, praca, oto nasz obowiązek, to przez nią pokazujemy wierność woli Bożej. W tamtym czasie Alençon to zagłębie produkcji koronczarskiej. Ogromna popularność tego fachu spowodowała, że powstawały tam pierwsze manufaktury produkcji koronek, których sławę znano w całym świecie. Dlatego również Zelia Guerin podejmuje decyzję o otwarciu fabryki koronek, która będzie bardzo dobrze prosperowała do końca jej życia i dawała utrzymacie tak licznej rodzinie. Odkrycie zamiłowania do tego zawodu jak później będzie wspominać zawdzięcza nowennie do Niepokalanej. Podczas, której w ciszy swego serca usłyszała : „rozpocznij pracę nad Point dAlençon (rodzaj jednej z najdroższych koronek tamtego okresu)” . Począwszy od 1853 roku, Zelia stała się znaną fabrykantką Point dAlençon, a w 1858 roku Maison Pigache, nad którą której pracowała i otrzymała srebrny medal właśnie za produkcję tego typu koronki. W tym samym roku Eliza i Zelia Guerin podejmą wiążące decyzję dotyczące ich osobistych powołań. Zelia pragnęła wstąpić do Córek Miłosierdzia Św. Wincentego de Paulo. Znała je dzięki ich działalności charytatywnej w Alençon. Jednak dostała odpowiedź negatywną od przełożonej tego zgromadzenia. Nie wiadomo z jakiej przyczyny, ponieważ brakuje jakichkolwiek dokumentów z tego okresu. Biografowie rodziny Martin domniemają, że ponadnaturalna intuicja przełożonej ukazała prawdziwe plany Boga wobec młodej kandydatki. Zelia była rozczarowana jednak pogodzona z wolą Bożą. Zelia zrealizuje ją, ale w małżeństwie, budując silną, dużą rodzinę, w której odnajdzie swe szczęście.

Razem. Pani Martin, matka Ludwika z całego serca pragnie go ożenić i całe swoje wysiłki kieruje na znalezienie odpowiedniej kandydatki. Chodzi na kursy do Szkoły Koronki, gdzie tam poznaje poważną i bardzo wierzącą pannę Zelię Martin. Przedstawia swojemu synowi ową kandydatkę zachęcając do poznania. Do pierwszego spotkania dochodzi na moście Św. Leonarda. Zelia spotyka młodego mężczyznę, którego szlachetna fizjonomia, umiarkowany chód, pełne godności zachowanie uczyniły na niej wrażenie. W tym samym momencie usłyszała wewnętrzny głos: „To właśnie tego mężczyznę przygotowałem dla ciebie. Nawiązały się pierwsze kontakty pomiędzy rodzinami młodych, którzy nie zwlekali z pokochaniem się i zawarciem związku małżeńskiego. Od początku oddali swą miłość opiece Boga. Ślub odbył się o północy z 12 na 13 lipca 1858 roku w kościele Notre-Dame w Alençon. Jednak młodzi małżonkowie postanawiają żyć w czystości przez prawie dziewięć miesięcy. Młoda Zelia nie wiedziała za dużo o tajemnicach życia. Dlatego odkrycie fizyczności męża było dla niej emocjonalnym szokiem. Ludwik Martin uspokoił ją proponując życie jak brat z siostrą. Jednak ten stan nie był naznaczony egoizmem. W tym czasie małżonkowie Martin opiekują się dzieckiem krewnych osieroconym przez matkę. Później kiedy już opadły emocje, a pragnienie posiadania dzieci i poświęcenia ich Bogu zaczęło w Zeli przeważać, wystarczyła rada przewodnika duchowego, aby małżonkowie mogli w pełni przeżywać swój związek. Tak Zelia komentuje to w jednym ze swoich listów: ”Lecz gdy pojawiły się pierwsze dzieciątka, zmieniły się nasze poglądy: zaczęliśmy żyć tylko dla nich, to one stały się naszym szczęściem największym, o jakim mogliśmy marzyć. Krótko mówiąc, wszystko udawało się z łatwością, a świat już nam nie ciążył”. Czystość – jeden z wielkich znaków obecnych w rodzinie Martin, silnie wskazuje na uzupełnienie się powołań w Kościele. Czystość nie traci swej przewagi, lecz dojrzewa i dopełnia się w sakramencie małżeństwa.

Przyszły również doświadczenia i ciężkie próby. Otóż pierwsze czworo dzieci Pan Bóg w dość krótkim czasie zabiera do siebie. W bolesnych okolicznościach 22 lutego 1870 roku umiera mała Elena, małżonkowie dają przykład przyjęcia danego im krzyża: Godzę się z wolą Bożą, nawet jeśli tak ciężko jest tracić tak drogą córeczkę. Taka sama reakcja będzie po śmierci dwóch chłopców i pierwszej małej Teresy. Daje temu dowód Zelia w liście do swojej szwagierki Pani Guerin, która właśnie straciła dziecko: Kiedy zamknęłam oczy moich drogich maleństw i pochowałam je, odczułam ogromny ból, z którym jednak się pogodziłam. Nie żałowałam kłopotów i zmartwień ,które miałam z ich powodu. Wielu mówiło mi:Byłoby lepiej gdyby nigdy się nie narodzili. Nie mogłam tego znieść. Wcale nie uważałam, żeby troski i zmartwienia można było porównać z wiecznym szczęściem moich dzieci. Poza tym nie straciłam ich na zawsze , życie jest krótkie i pełne utrapień, spotkam ich tam w górze. Później jak czas pokaże Pan Bóg nagrodził wielkie zaufanie tego małżeństwa do Niego dając pięć córek, z którymi również nie było łatwo. Leonia trzecia córka sprawia wiele kłopotów wychowawczych rodzicom. Jest osobą trudną i porywczą. Dwukrotnie zostaje usunięta z pensji sióstr wizytek z powodu braku umiejętności samokontrolowania się w obecności innych. Zelia doskonałe zrozumiała swoją rolę jako matki w tej trudnej sytuacji- rolą rodziców jest kształtowanie dzieci sprawiających kłopoty i będzie próbować cierpliwością, perswazją i łagodnością zbliżyć małą do siebie. Bardzo pomaga jej w tym siostra Maria Dozytea (siostra rodzona Zeli – wizytka), która obdarza Zelię radami wychowawczymi, kiedy ta odkryje zgubny wpływ opiekunki Luizy na małą Leonię. To właśnie macierzyńska miłość sprawi, że Zelia odzyska zaufanie do córki i uwierzy w perspektywę szybkiej poprawy. Tak będzie opisywała tę sytuację w liście do swojej córki Pauliny: "Kiedy zmarła Twoja ciocia, poprosiłam ją, aby zwróciła mi serce tego biednego stworzenia i w niedzielę rano zostałam wysłuchana. Teraz Leonia jest moja, nie chce mnie zostawić nawet na chwilkę, ściska do utraty tchu, bez powtarzania spełnia każde moje polecenie, cały dzień pracuje u mego boku. Służąca straciła cały swój autorytet i z pewnością go nie odzyska zważywszy w jaki sposób potoczyły się sprawy..Gdy Zelia wyznawała wielkie pragnienie posiadania wielu dzieci „aby ofiarować je Niebu definiowała w krótkich słowach swoją role kobiety szczęśliwej: matki i wychowawczyni.

O mężu mówiła : „nasze uczucia były zawsze jednakowe. Można zrozumieć w jakiej harmonii i wspólnocie poglądów małżonkowie wychowywali swe dzieci. Zelia z radością przyjmowała kolejne macierzyństwa: jakże słodkim zajęciem jest opieka nad własnymi dziećmi” (list z 14 kwietnia 1868 r.). W ten sposób dzieci czuły, że są kochane, upragnione, a ich rodzice żyją tylko dla nich. Atmosfera w domu jest przepełniona duchem modlitwy. Małżonkowie codziennie uczestniczą we Mszy Św. o godz. 5.30. Uczą swe dzieci zaczynać dzień od porannej modlitwy. Jednak to piękne rodzinne życie zostaje przerwane ciężką chorobą nowotworową Zeli. Ta niespełna 45 letnia kobieta ma nadzieję i głęboko wierzy w swoje uzdrowienie za pośrednictwem Matki Bożej. Kiedy jednak to nie następuje całkowicie powierza siebie i całą swoją rodzinę opiece Pana Boga - Nie zostałam uleczona, może innym razem. Oczekujemy z cierpliwością godziny Bożej. 28 sierpnia 1877 r o wpół do pierwszej w nocy Zelia Martin opuszcza ten świat dla prawdziwej Ojczyzny, której tak często wzywała. Śmierć żony była dla Ludwika największą tragedią życia. Wspomina o tym Celina w swoich pamiętnikach z 1952 roku: "Muszę powiedzieć, przed swoją chorobą nigdy nie płakał, jedynie podczas Ostatniego namaszczenia naszej matki. Po śmierci żony Ludwik stara się już tylko ożywiać rodzinę i dopełnić wychowania córek. Przygnębiony jej utratą, znajduje siły w głębokiej wierze i w miłości do córek. Jego życie naznaczone licznymi żałobami, wchodzi w okres, w którym Pan będzie prosił go o wszystko: najpierw konieczność opuszczenia Alençon, następnie wyjazd córek do klasztoru, co zaakceptuje z godną podziwu wspaniałomyślnością, ale co przysporzy mu coraz dotkliwszych cierpień, na koniec wreszcie utrata możliwości komunikowania się z otoczeniem i choroba, która doprowadzi go do całkowitej niemocy. Etapy te, przeżyte z wiarą i głębokim zaufaniem w dobroć Pana, pozwolą Ludwikowi na przyjęcie łaski, jaką Bóg mu przeznaczył. Przeprowadzka do Buissonnets, uroczego domu, który wuj Izydor znalazł w Lisieux dla rodziny Martin, zbiega się z początkiem choroby psychicznej Ludwika, początkowo przejawiającej się odsunięciem od świata.

Życie rodziny pozbawione było luksusu. Według siostry Marii od Wcielenia: „Jedzenie było proste. Rano: zupa, w niedzielę czekolada; pozostałe posiłki składały się z prostych potraw: ragu, gotowana wołowina. Rezygnowano z wyszukanych dań". Ludwik Martin był uważany wśród sąsiadów za człowieka uprzejmego, czcigodnego i wzbudzał podziw. Jednak życie w Buissonnets nie było smutne. Tata Martin dbał o to, aby dom pełen był serdeczności i radości. Ożywiał atmosferę poprzez różne zabawy, tak lubiane przez Św. Teresę: śpiewy, poematy, partie warcabów, pieczone jabłka i kasztany. Organizował piesze wycieczki, podtrzymując w ten sposób zdrowy zwyczaj niedzielnych spacerów. 1 maja 1887 roku Ludwik Martin zostaje dotknięty pierwszym atakiem paraliżu. Jest to początek jego długiej i upokarzającej golgoty trwającej do 1894 roku. To bolesne męczeństwo związane jest z postępującą encefalopatią naczyniową oraz miażdżycą tętnic mózgowych. Choroba ta utrudnia kontakty chorego z bliskimi i przyczynia się do ogromnych cierpień moralnych jego samego i otoczenia. Przebywa również w zakładzie leczniczym ”Dobrego Zbawiciela” w Caen. Jednak pomimo ciężkiej choroby nigdy na nic się nie skarży. Boli go jedynie oddalenie od córek. ”Czuję się tu dobrze i przebywam tu z woli Boga. Potrzebowałem tej próby. Wierzę, ma ona osłabić moją pychę. Poza tym szerzę wokół mnie wiarę. Wielu potrzebuje nawrócenia”. Lekarzowi zaś powiedział: byłem przyzwyczajony do rozkazywania, teraz muszę okazywać posłuszeństwo. To trudne. Wiem jednak, dlaczego dobry Bóg zesłał na mnie próbę; nigdy nie doznałem upokorzeń, potrzebowałem ich. W ostatnich chwilach życie będzie towarzyszyć ojcu Celina. Będzie to miało miejsce w posiadłości rodzinnej Gurinów Musse – 29 lipca 1894. Przy łóżku chorego czuwają Celina i ciotka. Na łożu śmierci pan Martin przypominał świętego Józefa. Jego zwłoki ze szkaplerzem Naszej pani z Góry Karmel zostały umieszczone w dębowej trumnie i przewiezione do Lisieux, gdzie odbył się pogrzeb. Najpiękniejsze słowa o swoim ojcu napisała Teresa, jego królewna w liście do Leonii z 20 sierpnia 1894 roku: Śmierć ojca nie robi na mnie wrażenia śmierci, lecz prawdziwego życia. Po sześciu latach rozłąki czuję, jest blisko, patrzy na mnie i chroniDroga siostro, czyż nie jesteśmy sobie bliższe teraz, gdy patrzymy w niebiosa, odnajdując w nich ojca i matkę, którzy ofiarowali nas Jezusowi? Wkrótce ich marzenia spełnią się i dzieci, które dał im dobry Bóg, połączą się z Nim na zawsze.

Wyżej opisana historia małżeństwa Martin – świętego małżeństwa – jest przykładem życia pełnego wiary i ponadnaturalnego ducha. Wstąpili oni w związek małżeński, aby wypełnić wolę Bożą. Nie unikali prób, cierpień i wyrzeczeń. Wzmocnieni sakramentami i nieustającą modlitwą wypełniali wolę Bożą z miłości do Pana Boga. Właśnie ta miłość i wypływająca z niej harmonia miały ogromny wpływ na córki. Pomimo, że prowadzili życie spokojne i nie dokonywali czynów wywołujących wrażenie budzili podziw i uwielbienie tych, którzy mieli okazję ich poznać. Ich życie przypadło po rewolucji francuskiej gdzie Kościół francuski wkracza w nowy, trudny etap historii.

Pełne wiary wychowanie córek sprawiło, że wszystkie poświęciły się Bogu w życiu zakonnym, cztery w Karmelu w Lisieux, jedna zaś u wizytek w Caen. Teresa, najmłodsza z sióstr Martin, nie tylko została wyniesiona na ołtarze, ale również ogłoszona Doktorem Kościoła. Na przykładzie tej świętej rodziny Martin widzimy, że świętość dotyczy każdego z nas. I można ją osiągnąć w każdych warunkach, gdziekolwiek się znajdujemy. Jednak aby to osiągnąć trzeba modlić się o łaskę światła Ducha Świętego. Im bardziej się modlimy tym On jest bliżej nas i wspomaga. Ale trzeba też prosić o pomoc tych, którzy już tę świętość osiągnęli i cieszą się radością oglądania Boga, dla którego poświęcili swoje zwyczajne może po ludzku szare życie. I ta ofiara została przyjęta. Bo nie mogło być inaczej. I my również patrząc się na tę parę świętych małżonków mamy pewność, że jeżeli całkowicie zaufamy Panu Bogu oraz zawierzymy Mu swoje życie, swoje rodziny, swoje problemy On nigdy nas nie opuści i doprowadzi do świętości. Uczestnictwo w codziennej Eucharystii, przystępowanie do sakramentu pokuty czy korzystanie z kierownictwa duchowego, lektura Pisma Świętego będzie nas prowadzić do przyjaźni i głębokiej relacji z Panem Bogiem. To będzie nas motywowało do podjęcia różnych zadań apostolskich nie tylko w najbliższej rodzinie, ale wszędzie gdzie będziemy (np. we wspólnocie, w pracy, w parafii). Jak żyć uczy nas również Matka Boża, Jej przykład miłości i wierności Panu Bogu pokazuje jak podporządkować swoje życie Jezusowi i osiągnąć to co najważniejsze ZBAWIENIE.

Artykuł przygotowała: Urszula Bania

Lieratura:

Powołani razem do świętości” – Rodzice św. Teresy od Dzieciątka Jezus– wyd. Flos Carmeli, 2015

Najświętsza Maryja Panna z Guadelupe

12 grudnia
Najświętsza Maryja Panna z Guadalupe

Najświętsza Maryja Panna z GuadalupeJak głosi przekaz, 12 grudnia 1531 roku Matka Boża ukazała się Indianinowi, św. Juanowi Diego. Mówiła w jego ojczystym języku nahuatl. Ubrana była we wspaniały strój: w różową tunikę i błękitny płaszcz, opasana czarną wstęgą, co dla Azteków oznaczało, że była brzemienna. Zwróciła się ona do Juana Diego: "Drogi synku, kocham cię. Jestem Maryja, zawsze Dziewica, Matka Prawdziwego Boga, który daje i zachowuje życie. On jest Stwórcą wszechrzeczy, jest wszechobecny. Jest Panem nieba i ziemi. Chcę mieć świątynię w miejscu, w którym okażę współczucie twemu ludowi i wszystkim ludziom, którzy szczerze proszą mnie o pomoc w swojej pracy i w swoich smutkach. Tutaj zobaczę ich łzy. Ale uspokoję ich i pocieszę. Idź teraz i powiedz biskupowi o wszystkim, co tu widziałeś i słyszałeś".
Początkowo biskup Meksyku Juan de Zumárraga nie dał wiary Indianinowi. Ten poprosił więc Maryję o jakiś znak, którym mógłby przekonać biskupa. W czasie kolejnego spotkania Maryja kazała Indianinowi wejść na szczyt wzgórza. Chociaż w Meksyku w grudniu kwiaty nie kwitną, rosły tam przepiękne róże. Madonna poleciła Juanowi nazbierać całe ich naręcze i schować je do tilmy (był to rodzaj indiańskiego płaszcza, opuszczony z przodu jak peleryna, a z tyłu podwiązany na kształt worka). Juan szybko spełnił to polecenie, a Maryja sama starannie poukładała zebrane kwiaty. Juan natychmiast udał się do biskupa i w jego obecności rozwiązał rogi swojego płaszcza. Na podłogę wysypały się kastylijskie róże, a biskup i wszyscy obecni uklękli w zachwycie. Na rozwiniętym płaszczu zobaczyli przepiękny wizerunek Maryi z zamyśloną twarzą o ciemnej karnacji, ubraną w czerwoną szatę, spiętą pod szyją małą spinką w kształcie krzyża. Jej głowę przykrywał błękitny płaszcz ze złotą lamówką i gwiazdami, spod którego widać było starannie zaczesane włosy z przedziałkiem pośrodku. Maryja miała złożone ręce, a pod stopami półksiężyc oraz głowę serafina. Za Jej postacią widoczna była owalna tarcza promieni.
Właśnie ów płaszcz Juana Diego, wiszący do dziś w sanktuarium wybudowanym w miejscu objawień, jest słynnym wizerunkiem Matki Bożej z Guadalupe. Na obrazie nie ma znanych barwników ani śladów pędzla. Na materiale nie znać upływu czasu, kolory nie wypłowiały, nie ma na nim śladów po przypadkowym oblaniu żrącym kwasem. Oczy Matki Bożej posiadają nadzwyczajną głębię. W źrenicy Madonny dostrzeżono niezwykle precyzyjny obraz dwunastu postaci.
Płaszcz z wizerunkiem Maryi w dniu 24 grudnia 1531 r. w uroczystej procesji biskup przeniósł ze swojej rezydencji do kaplicy wybudowanej w pobliżu wzgórza Tepeyac, spełniając tym samym życzenie Maryi. Obecnie jest to największe sanktuarium maryjne świata, gdzie przybywa co roku około 12 milionów pielgrzymów.
Matka Boża z Guadalupe - Opiekunka nienarodzonych Największym cudem Maryi była pokojowa chrystianizacja meksykańskich Indian. Czas Jej objawień był bardzo trudnym okresem ewangelizacji tych terenów. Do czasu inwazji konkwistadorów Aztekowie oddawali cześć Słońcu i różnym bóstwom, pośród nich Quetzalcoatlowi w postaci pierzastego węża. Wierzyli, że trzeba ich karmić krwią i sercami ludzkich ofiar. Według relacji Maryja miała poprosić Juana Diego w jego ojczystym języku nahuatl, aby nazwać Jej wizerunek "święta Maryja z Guadalupe". Przypuszcza się, że "Guadalupe" jest przekręconym przez Hiszpanów słowem "Coatlallope", które w náhuatl znaczy "Ta, która depcze głowę węża".
Gdy rozeszła się wieść o objawieniach, o niezwykłym obrazie i o tym, że Matka Boża zdeptała głowę węża, Indianie zrozumieli, że pokonała Ona straszliwego boga Quetzalcoatla. Pokorna młoda Niewiasta przynosi w swoim łonie Boga, który stał się człowiekiem, Zbawicielem całego świata. Pod wpływem objawień oraz wymowy obrazu Aztekowie masowo zaczęli przyjmować chrześcijaństwo. W ciągu zaledwie sześciu lat po objawieniach aż osiem milionów Indian przyjęło chrzest. Dało to początek ewangelizacji całej Ameryki Łacińskiej.
3 maja 1953 roku kardynał Miranda y Gomez, ówczesny prymas Meksyku, na prośbę polskiego Episkopatu oddał Polskę w opiekę Matki Bożej z Guadalupe. Do dziś kopia obrazu z meksykańskiego sanktuarium znalazła się w ponad stu kościołach w Polsce. Polacy czczą Madonnę z Guadalupe jako Patronkę życia poczętego, ponieważ przedstawiona jest na obrazie w stanie błogosławionym.

Opracowano na podstawie materiałów "Godziny Różańcowej" z 16.12.2001