mozaika ZAPRASZAMY

do kościoła Świętej Rodziny w Warszawie ul. Rozwadowska 9/11

29 kwietnia 2025 (wtorek)

19.00 Msza święta
20.00 konferencja

Dyżur liturgiczny pełni grupa parafii św. ojca Pio z Grochowa

Święty Maksymilian Maria Kolbe (1894 - 1941)


 

urodzony 8 stycznia 1894 – zmarł 14 sierpnia 1941

 

Duchowość Ruchu Rodzin Nazaretańskich czerpie inspiracje z duchowości wielu świętych i błogosławionych Kościoła Katolickiego. Jednym z nich jest święty Maksymilian Maria Kolbe. Wzór życia, jaki nam pozostawił jest przykładem pełnego oddania się Bogu, zawierzenia się Matce Bożej, dążeniem do świętości w codzienności przeżywanej z Bogiem i w braterskiej wspólnocie.

Święty urodził się jako drugi syn w ubogiej, robotniczej rodzinie Juliana i Marianny Kolbe. Rodzice ochrzcili go w dniu urodzenia, nadając imię Rajmund. Rodzina była uboga. Jedyny pokój służył za mieszkanie i warsztat pracy (znajdowały się tam 4 maszyny tkackie). Rodzice pracowali w domu na utrzymanie rodziny, w czym pomagali im dorastający synowie. Chłopcy byli wychowywani w duchu pobożności maryjnej, w małym mieszkanku znajdowała się figura Matki Bożej, przy której rodzina gromadziła się na wspólnej modlitwie. Zwyczajem matki było uczestnictwo w codziennej Mszy Świętej. W domu panował duch patriotyzmu. Dzieci nie chodziły do szkoły podstawowej zaborców, tylko w domu uczyły się pisania, czytania, matematyki. Ojciec czytał im książki patriotyczne. Rajmund zdradzał zdolności do matematyki, dlatego pomagał w prowadzeniu sklepu rodzicom.

Znanym wydarzeniem z jego dzieciństwa, było ofiarowanie mu dwóch koron przez Matkę Bożą. Miał wtedy około 12 lat. Gdy kiedyś okazał nieposłuszeństwo matce, ta z wyrzutem wykrzyknęła: „Mundek, bójże się Boga, co z ciebie wyrośnie?” To pytanie utkwiło mu głęboko w sercu i odtąd często pytał na modlitwie Matkę Najświętszą, co z niego wyrośnie. Pewnego dnia w kościele w Pabianicach ukazała mu się Maryja trzymająca w rękach dwie korony, czerwoną - oznaczającą męczeństwo i białą - oznaczającą czystość, i zapytała, którą z nich wybiera. „Zawołałem: Matuchno niebieska, wybieram obie. Wówczas Matka Boża na mnie mile spojrzała i zniknęła”. O tym wydarzeniu opowiedziała matka świętego braciom franciszkanom w Niepokalanowie po jego męczeńskiej śmierci.

W 1907 roku misje prowadzone w parafialnym kościele przez ojców franciszkanów ze Lwowa rozbudziły w braciach Kolbe pragnienie wstąpienia do zakonu. Rajmund, wraz ze starszym bratem Franciszkiem, udał się do Lwowa, by podjąć naukę w małym seminarium franciszkańskim. W szkole wykazywał się wielkimi zdolnościami, szczególnie w dziedzinie nauk ścisłych. W katedrze lwowskiej, tej samej, w której przed laty przed cudownym obrazem Matki Bożej Łaskawej król Jan Kazimierz ogłosił Maryję Królową Polski, Rajmund postanowił także poświęcić się Maryi. „Z twarzą pochyloną ku ziemi – napisał potem - obiecałem Najświętszej Maryi Pannie, królującej na ołtarzu, że będę walczył dla Niej. Jak? - nie wiedziałem, ale wyobrażałem sobie walkę orężem materialnym”. Obaj bracia zaczęli więc myśleć o rezygnacji z kapłaństwa i poświęceniu się walce o wyzwolenie ojczyzny. Kiedy wyjawili swój zamiar matce, wtedy wyznała, że wraz z ojcem postanowiła poświęcić się na wyłączną służbę Bożą. Decyzja rodziców poruszyła Rajmunda. Zrozumiał, że jego powołaniem jest pozostać w stanie duchownym. W 1910 roku przyjął obłóczyny, wstąpił do nowicjatu i przyjął imię zakonne Maksymilian. Później kontynuował naukę w liceum i studia w Krakowie. W 1914 roku złożył śluby wieczyste, przybierając imię Maria. Jego ulubionymi lekturami stały się: „Dzieje duszy” św. Teresy od Dzieciątka Jezus, „Głębia duszy” św. Gemmy Galgani, „Uwielbienia Maryi” św. Alfonsa Marii Liguoriego, „O ofiarowaniu się Jezusowi” św. Ludwika Marii Grignion de Montforta.

Na studiach wykazywał się wysoką inteligencją i zdolnościami, dlatego przełożeni wysłali go do Rzymu, gdzie ukończył dwa fakultety, uzyskując doktoraty z teologii i filozofii. Dodatkowo pogłębiał swoją wiedzę z fizyki. Pisał prace naukowe z tej dziedziny. W tym czasie wybuchła I wojna światowa i klerycy byli powoływani do służby wojskowej, jednak Maksymilian postanowił pozostać w zakonie i nie włączać się w działania wojenne. W Rzymie doświadczył nagonki antykatolickiej ze strony masonów i ich zwolenników. Masoneria i przeciwnicy Kościoła organizowali demonstracje przeciwko Papieżowi. Był świadkiem gorszących zajść wobec innych, a nawet wobec siebie samego. Wtedy zrodziła się w nim myśl, aby utworzyć Rycerstwo Niepokalanej (Militia Immaculatae - MI), którego celem byłoby zdobycie dusz dla Niepokalanej, nawrócenie i uświęcenie wszystkich pod opieką Niepokalanej oraz walka z innowiercami, heretykami i masonami. Uzyskał zgodę swojego spowiednika i błogosławieństwo przełożonego generalnego zakonu franciszkańskiego, by móc to dzieło zrealizować. Członkowie założonego w roku 1917 Rycerstwa (pierwszymi byli jego współbracia franciszkanie) mieli oddać się na całkowitą i wyłączną służbę Maryi i codziennie powierzać Jej grzeszników. Temu dziełu był wierny do końca życia. W 1919 roku przyjął święcenia kapłańskie. Pierwszą Mszę Świętą odprawił w kościele, gdzie kilkadziesiąt lat wcześniej Matka Boża objawiła się Alfonsowi Ratisbone.

Po powrocie do kraju w 1919 roku założył i rozwijał Rycerstwo Niepokalanej najpierw w Krakowie, gromadząc w nim najpierw współbraci, a potem także coraz więcej ludzi świeckich. Dla chętnych wygłaszał referaty i konferencje o Maryi. Pragnął, aby cała Polska była królestwem Niepokalanej. W tym czasie pojawiły się pierwsze objawy gruźlicy, która znacznie osłabiła jego siły, ale nie ducha. Z tą chorobą zmagał się przez całe życie, jednak nie przeszkodziła mu wypełniać powołanie, do którego zaprosiła go Matka Najświętsza. Aby dotrzeć do jak największej liczby osób zaczął wydawać czasopismo „Rycerz Niepokalanej”. Chciał rozwijać nakład gazety, kupować nowe maszyny drukarskie. Jego pomysły poważnie zaniepokoiły władze zakonne. Uważano, że doprowadzi do zadłużenia zakonu i wysłano go do zakonu w Grodnie. Tam również przystąpił do zakładania Rycerstwa Niepokalanej, zdobył małą maszynę drukarską, aby wydawać „Rycerza Niepokalanej”. Do roku 1927 miesięcznik osiągnął nakład 70 000 egzemplarzy, a liczba członków MI 126 tysięcy osób. W 1927 roku książę Jan Drucki-Lubecki ofiarował ojcu Maksymilianowi 5 mórg ziemi ze swojego majątku w Teresinie. W szczerym polu Maksymilian postawił figurkę Maryi Niepokalanej, oddając Jej nowe dzieło. W krótkim czasie razem z braćmi pobudował kaplicę, budynki mieszkalne i gospodarcze, w których uruchomiono nowoczesne maszyny drukarskie. Zakon franciszkański rozwijał się w nowym miejscu. Z biegiem lat książę ofiarował franciszkanom w sumie 25 hektarów ziemi. Charyzma ojca Maksymiliana, jego miłość do Matki Bożej, wspólnota braci i ojców przyciągała do Niepokalanowa licznych kandydatów. Spośród chętnych do zakonu, ojciec wybierał, co roku około 100 nowych osób, głównym kryterium przyjęcia było pragnienie świętości. Ojciec Kolbe zarażał współbraci swoim oddaniem i miłością do Niepokalanej. Był ojcem i wychowawcą nie tylko w zakonie, ale też dla tysięcy ludzi, czytelników gazet wydawanych przez franciszkanów. Nakład franciszkańskich gazet osiągnął połowę nakładu wszystkich gazet wydawanych w ówczesnej Polsce. Gazety czytano w rodzinach i przekazywano sąsiadom, aby jak najwięcej osób mogło się z ich treściami zapoznać. Artykuły, które pisał sam ojciec Maksymilian i inni ojcowie, pobudzały wiarę w Boga, zachęcały czytelników do oddania się Niepokalanej, i zachęcały do większej pobożności. Święty mawiał: „Gdy Niepokalana przeniknie Ojczyznę i świat, gdy Niepokalana stanie się Królową każdego serca bijącego pod słońcem, wtedy przyjdzie na ziemię raj”.

Pragnienie zdobycia dusz dla Maryi kazało mu ruszyć w świat i w roku 1930 ojciec Kolbe wraz z czterema ojcami wyjechał na misje do Chin. Jednak wskutek sprzeciwu miejscowego biskupa musiał opuścić Chiny i udał się do Nagasaki w Japonii. Wylądował tam bez żadnych środków do życia, bez znajomości języka, bez niczyjego protektoratu jednak z błogosławieństwem Matki Bożej. Po trzech miesiącach miał już dom i oczywiście maszyny drukarskie, na których drukował „Rycerza Niepokalanej” w języku japońskim. Po roku powstał klasztor - japoński Niepokalanów, zwany Ogrodem Maryi. Do klasztoru jako kandydaci na zakonników zgłaszali się miejscowi mężczyźni. W roku 1936 nakład „Rycerza” osiągnął 65 000 egzemplarzy. Miejsce, wybrane przez Maksymiliana na klasztor nie uległo zniszczeniu w czasie wybuchu bomby atomowej w 1945 roku.

W 1936 roku ojciec Maksymilian wrócił do polskiego Niepokalanowa pozostawiając w Nagasaki współbraci, aby dbali o dzieło Maryi po jego wyjeździe. W Polsce Niepokalanów rozrastał się bardzo szybko. Kiedy wybuchła wojna w roku 1939 klasztor liczył już ok. 762 ojców, braci i kandydatów. Nakład Rycerza Niepokalanej doszedł do 750 000 egzemplarzy, Rycerzyk Niepokalanej dla dzieci do 221 000 egzemplarzy, Mały Dziennik osiągnął liczbę 137 000 egzemplarzy, a jego wydanie niedzielne 225 000 egzemplarzy. Klasztor miał własną rozgłośnię Radio Niepokalanów, a także Ochotniczą Straż Pożarną z samochodami strażackimi. Marzeniem ojca Kolbego była telewizja. Miała powstać wytwórnia filmów chrześcijańskich. W planach było też zbudowanie lotniska.

Wybuch II wojny światowej uniemożliwił działalność wydawniczą. Już 19 września 1939 roku mieszkańcy Niepokalanowa zostali aresztowani i wywiezieni do obozu, gdzie cierpieli zwłaszcza z powodu zimna, głodu, insektów, bicia i złego traktowania przez okupantów. Gdy wyjeżdżali z Niepokalanowa do smutnych i przygnębionych braci i ojców Maksymilian mówił, aby się nie martwili, a nawet cieszyli, bo jadą na misje za darmo. W obozie ojciec Kolbe pocieszał więźniów, zachęcał do modlitwy, prosił, aby oddawali się pod opiekę Maryi. Wszyscy uwięzieni zostali ostatecznie zwolnieni w samą uroczystość Niepokalanej 8 grudnia. Ojciec Maksymilian natychmiast powrócił do swojego klasztoru. W Niepokalanowie zorganizował nieustającą adorację Najświętszego Sakramentu. Dla okolicznej ludności stworzono warsztaty pracy. Niedługo potem klasztor przyjął i objął opieką 3 tysiące osób wypędzonych z okolic Poznania, w tym 2 tysiące Żydów.

Dnia 17 lutego 1941 roku esesmani ponownie aresztowali ojca Maksymiliana wraz z kilkoma innymi zakonnikami. Przewieziono go na Pawiak do Warszawy, a później 28 maja tego roku do Oświęcimia. Wypalono mu na przedramieniu numer obozowy 16670, ubrano w pasiak i przydzielono do komanda krwawego Krotta. Ten okrutny człowiek słynął z brutalnego traktowania więźniów. Pewnego dnia tak dotkliwie skatował ojca Maksymiliana, że myślano, że ojciec nie przeżyje. Jednak nie taka śmierć była przewidziana dla wiernego sługi Niepokalanej. W warunkach obozu oświęcimskiego ujawniały się prawdziwe postawy ludzkie. Ekstremalne warunki nie stanowiły przeszkody dla ojca Maksymiliana, aby dalej wypełniać swoje powołanie kapłańskie, zakonne i maryjne. Dawał przykład zaufania Bogu, zachęcał do zawierzenia się Maryi, pociągał innych do modlitwy, pocieszał zrozpaczonych i załamanych na duchu, dzielił się z innymi swoją głodową racją chleba. Zachowało się świadectwo Żyda, którego ojciec Kolbe podniósł na duchu, gdy ten myślał o śmierci samobójczej.

Pod koniec lipca 1941 roku z obozu uciekł jeden z więźniów. Za karę dziesięciu innych miało być skazanych na śmierć głodową. Gdy wybrano na apelu skazańców, jeden z nich - Franciszek Gajowniczek głośno rozpaczał, że już nigdy nie zobaczy swojej żony i dzieci. Wtedy ojciec Maksymilian wystąpił z szeregu i poprosił po niemiecku oficera, by mógł pójść za Franciszka do bloku śmierci. Zaskoczony oprawca zapytał więźnia kim jest. „Jestem kapłanem katolickim" - odpowiedział ojciec Kolbe. Otrzymał zgodę i zastąpił Gajowniczka w szeregu skazanych na śmierć. W bloku śmierci skazańcy znaleźli się pod opieką duchową ojca Maksymiliana. Zamiast przekleństw i okrzyków rozpaczy słychać było ich modlitwy i śpiew. Do tych modlitw dołączali się więźniowie z innych cel w tym bloku. Ojciec Maksymilian zadbał o to, aby jego towarzysze oddali swoje dusze w ręce Maryi i Jezusa. Zaraził ich swoją świętością i miłością do Niepokalanej. Po kolei wszyscy odchodzili w ramionach Maryi prosto do nieba. Po dwóch tygodniach bez kruszyny chleba i bez kropli wody, cierpiący na gruźlicę ojciec Kolbe jeszcze żył. Jego oczy płonęły miłością do Boga, tak, że kat podający mu śmiertelny zastrzyk w ramię kazał mu odwrócić wzrok, bo lękał się jego spojrzenia. Więzień wynoszący martwe ciało ojca Maksymiliana do krematorium przekazał, że jego twarz płonęła jasnością. Odszedł do nieba w przeddzień święta Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny 14 sierpnia 1941 roku. Jego ciało zostało spalone w piecu krematoryjnym jak całopalna ofiara. Ksiądz Stefan kardynał Wyszyński później powiedział o nim, że wygrał wojnę, gdyż pokonał nienawiść.

Ojciec Maksymilian Kolbe został ogłoszony błogosławionym 17 października 1971 roku przez papieża Pawła VI. Dnia 10 października 1982 roku papież Jan Paweł II ogłosił go świętym Kościoła Katolickiego.

">

W uroczystościach w Rzymie uczestniczył uratowany od śmierci Franciszek Gajowniczek. Uwolniony z obozu nie spotkał już swoich synów, bo zginęli w czasie bombardowania. W podeszłym wieku mieszkał w Niepokalanowie pod opieką ojców i braci franciszkanów, zmarł w 1995 roku w wieku lat 94.

Święta Teresa od Dzieciątka Jezus (1873 - 1897)

Święta Teresa od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza ( właściwe nazwisko Maria Franciszka Teresa Martin) urodziła się 2 stycznia 1873 r w Alcon (Francja) jako dziewiąte najmłodsze dziecko Zelii Guerin i Ludwika Martin (beatyfikowani razem 19 paździenika 2008). Jest zwana też Małą Tereską, ze względu na drogę „duchowego dziecięctwa”, którą wybrała jako swoją drogę do świętości. Kiedy przed śmiercią siostry pytały jak mają się do niej zwracać, aby wypraszać jej wstawiennictwa u Boga powiedziałanazywajcie mniemałą Teresą. Wychowywana w atmosferze miłości i ciepła rodzinnego domu stworzonego przez rodziców i starsze siostry (Marie, Pauline, Leonie, Celine) wspomina jako czas kiedy :wszystko na ziemi uśmiechało się do mnie.

Po śmierci żony w roku 1877 Pan Martin za namową swojej rodziny postanawia przeprowadzić się wraz z córkami do Buissonnets koło Lisieux (Normandia) i tam wynajmuje duży dom. Od tego momentu miejsce to staje się świadkiem codziennego życia członków rodziny Martin w tym małej Tereski.Po śmierci Mamusi moje usposobienie zmieniło się całkowicie; odtąd żywa nad miarę, skłonna do wynurzeń, stałam się nieśmiała i łagodna, zbyt przewrażliwiona. Wystarczyło jedno spojrzenie, zalewałam się łzami; by mnie zadowolić, trzeba było zupełnie mną się nie zajmować; nie mogłam znieść towarzystwa ludzi obcych, wesołość odzyskiwałam tylko w gronie rodzinnym. Z upływem lat zauważy, że osiedlenie się w Buissonnets rozpoczyna drugi okres (jej) istnienia, „najboleśniejszy spośród wszystkich : okres ten” obejmuje lata od czterech i pół do czternastego roku życia, kiedy to odzyskałam w pełni swoje dziecięce usposobienie, nabierając jednocześnie powagi.

Gdy Teresa skończyła osiem lat, rozpoczęła naukę w szkole klasztornej sióstr benedyktynek. Rok później jej siostra Paulina, z którą była zżyta, wstąpiła do klasztoru karmelitanek w Lisieux. Także Teresa chciała być członkinią tego zgromadzenia, ale z powodu młodego wieku jej kandydatura została odrzucona. W roku 1883 zostaje cudownie uzdrowiona z ciężkiej choroby za przyczyną Matki Boskiej Zwycięskiej, której figurka stała na biurku w jej pokoju. Po 12 latach Teresa tak wyjaśni swoją chorobę:Pochodziła ona zapewne od szatana, wściekłego z powodu wstąpienia Pauliny do Karmelu; chciał się zemścić na mnie za to, czego w przeszłości miała go pozbawić nasza rodzina. Dodaje :Moja dusza DALEKA była od dojrzałości . W czternastym roku życia, gdy jej kolejna siostra Maria wstąpiła do tego samego zgromadzenia, ponownie starała się wstąpić do Karmelu i znowu nie została przyjęta. Następnie razem z ojcem odbyła pielgrzymkę do Rzymu, gdzie podczas audiencji generalnej poprosiła papieża Leona XIII, aby ten wprowadził do zakonu w piętnastym roku życia. W czasie tej pierwszej i ostatniej swojej podróży po świecie zwiedza wiele ciekawych miejsc i jest pod ich wrażeniem. Jednakwielki świat, świat tytułów i arystokratycznych nazwisk nie olśnił jej wcale.Zrozumiałam, że prawdziwa wielkość leży nie w imieniu, ale w duszy.

Odkrycie siebie jest nie mniej ważne. Nieskrępowana, bardzo swobodna pośród ludzi, wesoła, pełna życia i humoru uświadamia sobie zalety swojej urody i kobiecości, które mogą otworzyć możliwość błyskotliwego małżeństwa.Moje serce łatwo uległoby uczuciu. Teraz możedobrowolnie wybrać więzienie z miłości za kratami Karmelu, pustynię na którą (ją ) Pan Bóg wzywa , by się w niej ukryła.

W dniu 9 kwietnia 1888 wstąpiła do Karmelu w Lisieux, przyjmując imię Teresa od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza. Rok później, 10 styczniarozpoczęła nowicjat. W ceremonii obłóczynuczestniczył jej ojciec. W dniu 8 września 1890 rokuzłożyła śluby zakonne. Nie po to wstąpiłam do Karmelu, by ż razem z mymi siostrami, ale jedynie dlatego, aby odpowiedzieć na wezwanie Jezusa. Rok później odkryłamałą drogędziecięctwa duchowego. Pragnęła, by jej życie stało się aktem doskonałej miłości, a cierpienie możliwością jej pogłębienia i wykazania. Spodobało się Jezusowi, nie ukazując mi się, nie dając mi słyszeć swego głosu, wskazać mi jedyną drogę, która wiedzie w sam Boski żar; drogą jest zaufanie małego dziecka, które bez obawy zasypia w ramionach Ojca.


Nareszcie znalazłam odpoczynekMiłość dała mi klucz do mego powołania . Zrozumiałam, że skoro Kościół jest ciałem złożonym z różnych członków, to nie brak mu najbardziej niezbędnego, najszlachetniejszego ze wszystkich. Zrozumiałam ,że Kościół posiada serce, i że to serce płonie miłością ,że jedynie miłość pobudza członki Kościoła do działania i gdyby zabrakło miłości, apostołowie przestaliby głosić ewangelię, męczennicy nie chcieliby przelewać krwi swojejZrozumiałam, że miłość zamyka w sobie wszystkie powołania, że miłość jest wszystkim, obejmuje wszystkie czasy i wszystkie miejscaJednym słowemjest wieczna! Zatem uniesiona szałem radości, zawołałam: O Jezu miłości mojanareszcie znalazłam moje powołanie, moim powołaniem jest miłość!() Trzeba się zgodzić na to, by zawsze pozostać ubogim i bezsilnym, i na tym polega cała trudność. () Ufność i nic jak tylko ufność powinna nas prowadzić do miłości

Życie w Karmelu nie jest łatwe, razem z 26 zamkniętymi w klauzurze kobietami. Zauważa wiele różnic w temperamentach, pochodzeniu społecznym, sposobie zachowania się w życiu bieżącym. W Karmelu oczywiście nie spotyka się nieprzyjaciół, ale ostatecznie zdarzają się sympatie; czuje się pociąg do jednej siostry, podczas gdy inną okrąża się, aby uniknąć spotkania. W lutym1893została mistrzynią nowicjatu. 29 lipca 1894 roku , po kilku latach walki z chorobą psychiczną, zmarł jej ojciec. Dla niej i jej sióstr to ogromne cierpienie, które przyjmują z pokorą dla Jezusa. Cierpienie w ubóstwie, małości, bez poczucia odwagi. Życie minie szybko. W niebie będzie nam zupełnie obojętne, jeśli zobaczymy, że wszystkie pamiątki z Buissonnets zostały rozproszone tu ówdzie. Nie przejmujmy się ziemią. Teresa nie rozczula się nad swoimi stratami i cierpieniami ofiaruje je za zbawienie dusz. Swoją radość i siłę do znoszenia ciężkich prób odnajduje zawsze w modlitwie i w Ewangelii.Pomocą w modlitwie jest mi jednak przede wszystkim Ewangelia; ona zaspokaja wszystkie potrzeby mojej biednej duszy. Odkrywam w niej coraz to nowe światła, oraz jej sens ukryty i mistyczny… „.


Nocą w Wielki Piątek 1896 roku pojawił się u niej pierwszy krwotok płuc. Zmierzając ku śmierci zawierzyła siebie Jezusowi, przeżywając z Nim swoją drogę cierpienia, nadziei i miłości. Zmarła 30 września 1897 roku. Dokładnie sto lat później została ogłoszona Doktorem Kościoła Powszechnego przez Jana Pawła II. Pius XI beatyfikował w 1923 roku, a już w dwa lata później kanonizował.

Pod koniec 1894 rokumatka Agnieszka od Jezusa (będąca jednocześnie jej rodzoną starszą siostrą Pauliną) poprosiła ją, by spisała wspomnienia z dzieciństwa (rękopisA). W następnym roku Teresa została duchową siostrą kleryka, który przygotowywał się do misji. Pierwszy rękopisA, wraz z jej kolejnymi rękopisamiB(spontaniczny list do Jezusa, wyrażający głęboką miłość Świętej) iC(opisujący życie zakonne Świętej) opublikowane po jej śmierci, stanowią autobiografię.

Źródła: Guy Gaucher, Dzieje życia; Wikipedia

Autor artykułu: Urszula Bania

Wybrane myśli św. Teresy od Dzieciątka Jezus

Jezus przyjdzie nas odnaleźć jakkolwiek daleko będziemy i przemieni nas ogniu miłości”

"Powiem ci, jak powinieneś żeglować po wzburzonym morzu świata: z zawierzeniem i miłością dziecka, które wie, że jest drogie Ojcu i że ten nie umiałby pozostawić go samego, gdy nadchodzi niebezpieczeństwo."

"Mali będą sądzeni z niezwykle wielką łagodnością. A małym można zostać, nawet piastując najwyższe stanowiska i żyjąc bardzo długo. Choćbym umarła, mając 80 lat, choćbym była w Chinach czy gdziekolwiek, czuję to dobrze, umierałabym tak samo mała, jak jestem dzisiaj."

"Tak, wszystko jest dobrze, gdy szuka się tylko woli Jezusa."

"Gdyby Bóg dał nam we władanie wszechświat, z wszystkimi jego skarbami, to i tak nie można by tego porównać z najmniejszym cierpieniem [znoszonym z powodu Jezusa]. Bo co za łaska, kiedy rano nie mamy żadnego zapału, żadnej siły do czynienia dobra! Wtedy trzeba przyłożyć siekierę do pnia. Odtąd, miast zbierać liche źdźbła, wydobywamy same diamenty. Jakaż z tego korzyść pod wieczór! Choć bywa i tak, że na te skarby machamy ręką. Przychodzi trudna chwila, opada nas pokusa, aby wszystko porzucić. Lecz wystarczy uczynić akt miłości, choć możemy jej nie odczuwać, i wszystko się naprawia, i więcej! Jezus zaś się uśmiecha..."

"To, co znieważa Jezusa, co rani Mu serce, to brak ufności!"

Dobrze jest mieć przykrościto czyni człowieka bardziej uważającym i miłosiernym

Pan Bóg dał mi zrozumieć, że prawdziwą jest ta chwała, która będzie trwała wiecznie, oraz, żeby osiągnąć, niekoniecznie trzeba dokonywać dzieł rzucających się w oczy, ale wystarczy ukryć się i praktykować cnotę w taki sposób, by nie wiedziałalewica co czyni prawica.

Doskonała miłość bliźniego polega na tym, by znosić błędy innych, nie dziwić się ich słabościom, budować się nawet najdrobniejszymi aktami cnót, które u nich spostrzegamy.

'Cała moja droga jest drogą ufności i miłości, nie rozumiem dusz, które boja się tak czułego Przyjaciela.',

Jeśli chodzi o zmartwienia rodzinne, to powierzaj je Panu Bogu i nie troszcz się o nie więcej. Wszystko obróci się na dobre tym, których kochasz. Kiedy sama się o to troszczysz, wtedy Pan Bóg przestaje się troskać i pozbawiasz w ten sposób rodzinę tych łask, które by otrzymała, gdybyś ty zdała się na Niego.

Najmniejsze wypadki naszego życia kierowane przez Boga. On budzi nasze pragnienia i On także je spełnia.

Nie lękaj się nadmiernej miłości Matki Najświętszej, nigdy nie będziesz jej kochała dostatecznie.

Pokora nie polega na tym, by myśleć i mówić, że się jest pełnym błędów, ale na tym, by czuć się szczęśliwym, gdy inni tak myślą i mówią.

Świętość nie polega na mówieniu pięknych rzeczy, nie polega również na myśleniu o nich, na ich odczuwaniu; Polega na cierpieniu i to cierpieniu we wszystkim.

Święta Joanna Beretta Molla (1922 - 1962)

 

ŻYCIORYS ŚW.JOANNY BERRETY MOLLA (1922 - 1962)

Pedro! Jeśli będziecie musieli wybierać miedzy mną a dzieckiem, nie wahajcie się: wybierzcie dziecko, żądam, ocalcie je! Czynię wolę Boga, i Bóg roztoczy opiekę nad moimi dziećmi.

Mediolan – kiedy wypowiadała ta słowa, Joanna Beretta Molla miała 39 lat i była matką trójki dzieci – sześcio-, pięcio- i trzyletniego. Uznana lekarz pediatra, miała przed sobą pełną sukcesów karierę zawodową. Była żoną wspaniałego człowieka, zamożnego inżyniera przemysłowego i dyrektora przedsiębiorstwa.

Obdarzona wielką radością życia, spędzała wakacje w bell’Italia i za granicą. Regularnie uczęszczała do znakomitego mediolańskiego teatru Scala. Uwielbiała grać na fortepianie, malować piękne olejne obrazy, ubierała się elegancko i gustownie – jednym słowem osoba, której niczego w życiu nie brakowało.

Co sprawiło, że ta szczęśliwa matka rodziny i wzorowa żona, niedawno kanonizowana przez Jana Pawła II, nie wahała się poświęcić siebie samej – jak zaświadcza wyżej przywołane zdanie – i wyruszyć na spotkanie doskonałości w Boskiej chwale?

Jak kształtowała się ta szlachetna dusza? Jakie zasady przyświecały jej działaniom?


Aborcja: grzech, który zabija więcej ludzi niż wszystkie wojny

Bezkarnie praktykuje się dziś największe ludobójstwo w dziejach historii ludzkości: aborcję, eufemistycznie określaną jako przerwanie ciąży na żądanie, dzięki której legalnie morduje się miliony i miliony stworzeń ludzkich. Prawdziwa i apokaliptyczna rzeź niewiniątek.

Żeby uświadomić sobie wagę tej straszliwej tragedii, wystarczy przeanalizować niektóre statystyki. W Stanach Zjednoczonych rocznie wykonuje się 1,3 miliona aborcji, w Rosji: 2 miliony, we Włoszech: 140.000, w Hiszpanii: 77.000. Za pośrednictwem prasy, dowiadujemy się, iż to samo ma miejsce, proporcjonalnie, we Francji, Niemczech, Portugalii, Chinach, Kubie, Brazylii itd. A zatem jest to światowa plaga, która zabija więcej ludzi niż wszystkie wojny i AIDS.

Temu uderzającemu, najwyższemu pogwałceniu najbardziej fundamentalnego z praw człowieka, jakim jest prawo do życia, przeciwstawić możemy budujące świadectwo życia Joanny Beretty Molli, matki odwagi, jak jest ona określana we Włoszech.


Rodzice 
„prości, sprawiedliwi i bogobojni”

Ta nieustraszona włoska matka urodziła się w Magencie, włoskim mieście w pobliżu Mediolanu, 4 października 1922 roku, w dzień święta Patrona Włoch, świętego Franciszka z Asyżu. Odwiedźmy dom rodzinny Joanny, żeby poznać jej rodziców, państwa Alberta Berettę i Marię De Micheli in Beretta. Ojciec pełnił funkcję kasjera w jednym z mediolańskich przedsiębiorstw, a matka zajmowała się domem i wychowaniem licznego potomstwa, którym obdarzył ją Bóg: dwunastką dzieci, z których piątka zmarła w dzieciństwie.

José, brat Joanny, a w przyszłości misjonarz w Brazylii, tak opisuje wspólnych rodziców: Mamusia była obdarzona dużą inteligencją i wielką siłą woli. Wymagająca w stosunku do samej siebie, ale bardzo łagodna wobec dzieci. Wpajała nam przekonanie, że Bóg Nasz Pan jest zawsze blisko nas ze swoją niezmierzoną dobrocią. Tatuś też był bardzo religijny, wstawał codziennie o 5 rano żeby móc uczestniczyć we mszy. […] Dzień kończyliśmy odmawianiem Świętego Różańca i tatuś poświęcał całą rodzinę Najświętszemu Sercu Jezusowemu i Świętemu Józefowi.

Przyjaciele wiedzieli, że nie była to rodzina skupiona na samej sobie, zamknięta dla innych. Wszyscy byli mile widziani:Powaga i hojność w stosunku do bliźnich były podstawowymi zasadami mamusi i tatusia, zauważa Virgínia, jedna z córek pary.

Sama Joanna, przed swoim ślubem, tak ich określiła: Moi święci rodzice: prości, sprawiedliwi i bogobojni.


W dzieciństwie, cnotliwa, łagodna i stateczna

Przygotowana i ukształtowana przez rodziców prawdziwie katolickich, duchowo prowadzona przez swoją siostrę Amálię, Joanna w wieku pięciu lat, dnia 14 kwietnia 1928 roku, przystąpiła do Pierwszej Komunii Świętej. Od tego momentu, regularnie, dzień w dzień, wraz z matką uczestniczy we Mszy Świętej, a Najświętszy Sakrament staje się jej codziennym pokarmem duchowym.

Do szkoły podstawowej uczęszczała w Bergamo, a po ukończeniu ósmego roku życia otrzymała w katedrze tego miasta sakrament bierzmowania.

Jedna z jej przyjaciółek mówi: Joanna miała usposobienie łagodne, a oblicze promienne, ale była bardzo spokojna, duszę miała czystą, a serce hojne. Roztaczała wokół siebie wielki spokój, miała wiarę, którą zarażała innych – wszystkie osoby, które się z nią widywały, czuły się przywoływane przez Kościół.


Decydujące doświadczenie i dobre postanowienia

W wieku piętnastu lat, uczęszczając do Liceum Klasycznego, przeżywa, zgodnie z zaleceniami Świętego Ignacego de Loyoli, duchowe skupienie. Później powie, że otrzymane dzięki temu doświadczeniu łaski ukierunkowały całe jej życie. Nauczyła się wówczas, jak ważna i fundamentalna jest w życiu systematyczna medytacja i modlitwa.

W swoim dzienniku zapisuje: Jezusie, przyrzekam poddać się wszystkiemu, co dla mnie przeznaczysz. Spraw, abym zawsze potrafiła odczytać Twoją wolę.

  1. Aby służyć Bogu, postanawiam nigdy więcej nie chodzić do kina bez upewnienia się wcześniej czy film, który jest wyświetlany, można obejrzeć bez grzechu, czy jest skromny i czy nie jest skandaliczny albo niemoralny;

  2. Postanawiam, że wolę umrzeć niż popełnić grzech śmiertelny;

  3. Chcę się bać grzechu śmiertelnego tak, jakby to był wąż, i, powtarzam: prędzej sto razy umrzeć niż obrazić Pana;

  4. Błagam Pana, aby pomógł mi nie iść do piekła i uniknąć wszystkiego, co może zaszkodzić mojej duszy;

  5. Odmawiać „Zdrowaś Maryjo” codziennie, tak, aby Pan dał mi świętą śmierć;

  6. Proszę Pana, aby sprawił, że zrozumiem jego wielkie miłosierdzie;

  7. Chcę już zawsze, począwszy od dnia dzisiejszego, na kolanach odmawiać modlitwy, tak rano, w Kościele, jak i wieczorem, w moim pokoju, w nogach mego łóżka.


Religijność maryjna: znak wybranych

Joanna wiedziała, że te dobre postanowienia nie wystarczą. Wszystkie były bardzo szczytne i ważne, ale skąd wziąć siły do ich wypełniania? Dzięki swojej inteligencji i wewnętrznej równowadze wiedziała czym jest ludzka słabość.

W swoim testamencie jej matka wzywała dzieci: Proszę was, byście kochali swojego ojca, byście nie zostawili go samego, żebyście trwali zjednoczeni w rodzinie. I, przede wszystkim, żebyście byli wierni Jezusowi i żebyście oddawali cześć Najświętszej Dziewicy.

Joanna zwróciła się więc do Tej, którą Jezus, z wysokości Krzyża, uczynił naszą Matką: Maryjo! Jesteś, o Pani, moją „dolce Mamma”, ufam Ci i mam pewność, że nigdy mnie nie opuścisz. Wychwalam Cię jako „Madre mia, Fiducia Mia” [Matkę Moją, Ufność Moją] i poświęcam się Tobie całkowicie. Pamiętaj zawsze, że należę do Ciebie, i w każdym momencie mojego życia polecaj mnie Swojemu Synowi, Jezusowi.


Misja lekarska, zdrowie ciała, zdrowie duszy

W 1942 roku, po ukończeniu Liceum Klasycznego, Joanna podjęła studia na Wydziale Medycznym. Posiadała konkretną i wzniosłą wizję tego zawodu: dla niej medycyna bardziej niż profesją, była misją. Poświęciła znaczeniu i głębokiej wartości misji medycznej kilka fragmentów swoich pism.

Nie zapominajmy, że w ciele naszego pacjenta istnieje nieśmiertelna dusza. I my, którzy jesteśmy uprawnieni do słuchania różnych prywatnych zwierzeńuważajmy, aby duszy nie skalać. To byłaby zdrada. Bądźmy uczciwi i bądźmy lekarzami pełnymi wiary. Dane jest nam doświadczać sytuacji, które nie przydarzają się księżom: nasz misja nie kończy się wtedy, gdy lekarstwa już nie przynoszą poprawy, jest jeszcze dusza, która musi być zaprowadzona do Boga. Słowa lekarza są dla tych ludzi ważne.

Doktor Joanna zapewniała swoim chorym nie tylko opiekę medyczną, ale i autentyczne wsparcie duchowe, wielokrotnie pomagając im i prowadząc ich do przyjęcia sakramentu spowiedzi.

Niezliczoną ilość razy dodawała odwagi matkom przed rozwiązaniem, potrafiąc przekazać im radość z przyjęcia dziecka jako Bożego daru. Z tym przekonaniem udało jej się odwieść od decyzji o aborcji wiele młodych kobiet.


Chciała zostać misjonarką w Brazylii

Od dzieciństwa żywiła podziw i uwielbienie dla misji. Jej matka wielokrotnie naprawiała ubrania swoich dzieci, tak by przeznaczyć zaoszczędzone w ten sposób pieniądze na wspieranie misji. W ramach swojej aktywności w Akcji Katolickiejwielokrotnie podkreślała wagę apostolatu.

Nawet jeśli pierwszym jej życiowym wyborem był wybór zawodu lekarza, nie ukrywała podsycanego we wnętrzu pragnienia, aby zostać świecką misjonarką pomocniczą i poświęcić się Bogu w służbie ewangelizacji.

Miała zamiar zrealizować to pragnienie służby jako lekarka misyjna u boku swojego brata, Ojca Alberta Barrety, kapucyńskiego misjonarza w Grajaú, w stanie Maranhão.

Napisała do niego: Jestem w trakcie szukania lekarza, który mnie zastąpi, i proszę Pana, aby sprawił, że go znajdę. Uczę się portugalskiego i, jeśli Bóg zechce, będę bardzo szczęśliwa wyjeżdżając. Módl się, aby wszystko się powiodło.


Odkrycie powołania do małżeństwa

Kilka lat żyła w niepewności co do swojego życiowego powołania. Żeby dobrze wybrać, dużo się modliła, prosiła innych o modlitwy i rady, cierpiała. Próbując odgadnąć drogę, jaką Bóg jej przeznaczył, doświadczyła wielkich wewnętrznych rozterek – niezwiązanych z wiarą, lecz z budowaniem planów na życie.

Wydawało się, że sam Bóg komplikował i utrudniał jej realizację planów, pragnień i marzeń. Czuła się przez Boga wezwana, ale w momencie, w którym zaczynała podążać za tym głosem, wszystko się rozmywało w powietrzu. Nieodgadniony sposób działania tego, który wyznacza ścieżki odmienne od naszych.

W swoich notatkach Joanna wskazywała trzy drogi wiodące do odkrycia swojego powołania:

1. pytać Niebiosa za pomocą modlitwy;

2. pytać przewodnika duchowego

3. pytać samą siebie, ze znajomością swoich skłonności;

To właśnie zrobiła. Zamiast zrezygnować, modliła się jeszcze więcej, tak aby lepiej poznać wolę Pana. Dlatego też wybrała się z pielgrzymką do Lourdes, aby się tam modlić.

Kiedy zrozumiała, że zgodnie z wolą Bożą powinna założyć rodzinę, skierowała się w stronę powołania małżeńskiego ze świadomością, że takiej drogi pragnął dla niej Bóg.

Napisała w swoim dzienniku: Problemu naszego powołania nie powinniśmy rozwiązywać mając zaledwie 15 lat, lepiej jest prowadzić nasze życie w stronę, w którą kieruje nas Pan, ponieważ nasze szczęście, tak doczesne, jak wieczne, zależy od dobrego wypełnienia naszego powołania.


Nieprzypadkowe spotkanie, pobłogosławione przez Boga

Z okazji święta Niepokalanego Poczęcia, 8 grudnia 1954 roku, zorganizowano w mieście Mesero uroczystości pod przewodnictwem Ojca Lino Garavaglii, obecnego biskupa diecezji Ceseny i Sarsiny (Włochy).

Tak Piotr (Pedro), przyszły pan młody, jak i Joanna, zaproszeni byli na Mszę oraz obiad. I tak oto Piotr Molla napisał do Joanny następnego dnia:

Wspominam Cię, kiedy z tym Twoim szerokim i miłym uśmiechem, pozdrawiałaś Ojca Lino i jego krewnych; wspominam Cię, kiedy pobożnie czyniłaś Znak Krzyża przed śniadaniem; wspominam Cię, kiedy byłaś zatopiona w modlitwie podczas adoracji Najświętszego Sakramentu.

W czerwcu 1954 roku, u stóp Matko Bożej z Lourdes, Joanna odkryła i przyjęła swoje powołanie, a podczas tych obchodów święta Dziewicy Niepokalanej Piotr zrozumiał, jaki był Boży plan. Nazajutrz zapisał w swoim dzienniku: Czuję błogi spokój, który napełnia mnie pewnością, że wczoraj przydarzyło mi się wspaniałe spotkanie. Niepokalane Poczęcie pobłogosławiło mnie.

Podczas narzeczeństwa, Piotr zanotował: Im lepiej poznaję Joannę, tym większa jest moja pewność, że lepszego spotkania Bóg nie mógł mi podarować.

Joanna odpowiedziała: Pragnę uczynić Cię szczęśliwym i być dobrą żoną, której pragniesz: wyrozumiałą i gotową do poświęceń, których będzie od nas wymagało życie. Myślę o tym, aby poświęcić się całkowicie rodzinie, którą założymy, tak aby była ona prawdziwie chrześcijańska. Prawdą jest, że będziemy musieli stawić czoła cierpieniu i poświęceniom, ale jeśli będziemy pragnąć zawsze dobra drugiej osoby, z Bożą pomocą zwyciężymy wszystkie trudności.


Wzorowa matka, oddana żona

Joanna i Piotr przyjęli sakrament małżeństwa 25 września 1955 roku. Duchowo przygotowali się do tego wydarzenia uczestnicząc przez trzy dni w Mszy i przyjmując Komunię Świętą.

Wzajemna miłość, oparta na wierze a nie na uczuciowości, dała młodym małżonkom siłę do pokornego znoszenia życiowych trudów. Joanna nie zrezygnowała z wykonywania zawodu lekarza, wypełniając jednocześnie przykładnie obowiązki gospodyni domowej – objawiła się jako doskonała kucharka. Nadal zajmowała się swoimi pacjentami, udzielając im darmowej pomocy medycznej w przedszkolu i szkole podstawowej.

Głęboko odczuwała miłość do macierzyństwa. Z pomocą i błogosławieństwem Bożym zrobimy wszystko, aby nasza rodzina była małym Wieczernikiem, w którym Jezus sprawuje pieczę nad naszymi uczuciami, pragnieniami i działaniami.

Przyjęła nieuniknione, związane z życiem rodzinnym poświęcenia nie tracąc ani na chwilę swojego dobrotliwego uśmiechu, cierpliwości i hojności. Wszyscy, którzy ją znali, zaświadczają, że wytrwałość, świadomość swoich obowiązków oraz harmonia były jej cechami podstawowymi, które przejawiały się z najwyższym natężeniem w środowisku domowym, zawodowym i parafialnym, z wielkim umiarkowaniem i prostotą.

Dla niej, podstawowym celem małżeństwa było stworzenie licznej i świętej rodziny. W liście do swojej siostry pisała: Proś Pana, aby jak najszybciej zesłał mi dzieci dobre i święte.

Czternaście miesięcy po ślubie, 19 listopada 1956 roku, przychodzi na świat pierwszy syn, Pierluigi. Później rodzą się, 11 listopada 1957, Maria Zita i, 15 czerwca 1959, Laura. W czasie niecałych czterech lat małżeństwa Joanna wydaje na świat trójkę dzieci, wszystkie po ciążach z poważnymi komplikacjami.

Dla Joanny kobieta była przede wszystkim katolicką matką, przeżywała ona swoje macierzyństwo jako poświęcenie: być matką to składać z siebie „ofiarę”, to dwie rzeczywistości, których nie sposób rozdzielić. Jednakże, trzeba to podkreślić, wszystko to przeżywała z radością, nawet jeśli cena, którą musiała płacić, była bardzo wysoka.

W tym właśnie znaczeniu pisała w wieku osiemnastu lat w swoim dzienniku: Każde powołanie jest powołaniem do macierzyństwa, duchowego i moralnego, a przygotować się do niego oznacza być gotowym do dawania życia, i jeślibyśmy musieli wypełnieniu tego powołania poświęcić nasze życie i umrzeć, byłby to najpiękniejszy dzień naszego życia.


Bohaterska miłość matczyna z miłości do Boga

Po trzech bolesnych ciążach, na początku czwartej konieczna okazała się operacja spowodowana włókniakiem macicy (rodzaj guza macicy). Absolutnie wierna swoim zasadom moralnym i religijnym, zdecydowała, bez wahania, że lekarz powinien przede wszystkim zająć się nie operacją, która miała ocalić jej życie, ale ratowaniem życia dziecka.

Jej mąż napisał wówczas: Z nieporównywalną siłą woli i niezmiennym uporem pełniła swoją misję matki aż do ostatnich dni swojej aktywności. Modliła się albo medytowała. Uśmiech i błogość otaczały piękno, żywe usposobienie i zdrowie trójki jej „skarbów”, zawsze chronionych z wewnętrznym niepokojem. Bała się, że jej dziecko narodzi się w cierpieniu. Modliła się, aby tak nie było. Raz po raz prosiła mnie o wybaczenie z powodu obaw, jakie z jej powodu żywiłem. Mówiła mi, że nigdy wcześniej nie odczuwała tek silnej potrzeby czułości i wyrozumiałości. Kiedy zbliżał się termin porodu, stwierdziła otwarcie, tonem zdecydowanym i jednocześnie spokojnym, głęboko patrząc mi w oczy – nigdy nie zapomnę tego spojrzenia – „Jeśli będziecie musieli wybierać miedzy mną a dzieckiem, nie wahajcie się: wybierzcie dziecko, żądam, ocalcie je! Czynię wolę Boga, i Bóg roztoczy opiekę nad moimi dziećmi”.

Zabrano ją do szpitala w Wielki Piątek, 20 kwietnia 1962 roku. W Wielką Sobotę Joanna i cała jej rodzina obdarzona została nieopisaną radością boskiego cudu: córka, którą nosiła w swoim łonie, urodziła się piękna i silna.

Błogosławiony owoc tego bohaterskiego gestu miłości do Boga otrzymał na Świętym Chrzcie imię Joanna Emanuela.


Po przykładnym życiu święta śmierć

W tym czasie Piotr nie opuścił swojej żony ani na minutę. Lekarze próbowali ocalić ją za wszelką cenę: antybiotyki, osocze, sondy… wszystko na darmo.

Jej ostatnim wyznaniem, skierowanym do męża, były słowa: Piotrze! Już jestem uleczona. Byłam po drugiej stronie, i gdybyś tylko wiedział, co zobaczyłam… Pewnego dnia Ci opowiem. Ale, jako że byliśmy bardzo szczęśliwi, było nam tak dobrze z naszymi wspaniałymi dziećmi, pełnymi zdrowia i wdzięku, ze wszystkimi błogosławieństwami Niebios, przysłali mnie tu z powrotem na ziemię, żebym jeszcze trochę pocierpiała, ponieważ nie godzi się stawać przed Bogiem uprzednio nie wycierpiawszy zbyt wiele.

Całkowicie świadoma, Joanna prosi o i przyjmuje Namaszczenie Chorych i Komunię Świętą po raz ostatni. W tym momencie przybyła z Indii jej siostra Virgínia, pełniąca w tym kraju posługę misjonarską. Joanna, zobaczywszy na jej piersi Krzyż, poprosiła o możliwość ucałowania go, mówiąc: Jezu, kocham Ciebie.

To był dzień 28 kwietnia 1962 roku – właściwym byłoby umieścić w jej ustach słowa Świętej Tereski od Dzieciątka Jezus: Ja nie umieram, ale rozpoczynam życie.


Źródło: Catolicismo, nr 642, czerwiec 2004

Dodaj do ulubionych

Dodaj do

Święty Giuseppe Moscati (1880 - 1927)

 

Moscati

Święty Giuseppe Moscati (1880 - 1927)

Błogosławieni jesteśmy, my lekarze, jeśli pamiętamy, że obok ciał mamy przed sobą dusze nieśmiertelne, wobec których mamy ewangeliczny nakaz, by kochać je jak siebie samego... Macie w swoim posłannictwie zawierzonym Opatrzności, pamiętać, że wasi chorzy mają przede wszystkim duszę, do której musicie umieć zbliżyć się i którą musicie przybliżyć do Boga.

 

Święty Giuseppe Moscati urodził się 25 lipca 1880 roku we włoskiej miejscowości Benewenta. Jego ojciec Francesco był prawnikiem, a matka Rosa de Luce dei Marchesi di Roseto pochodziła z rodziny arystokratycznej. Państwo Moscati mieli dziewięcioro dzieci, a Giuseppe był ich siódmym dzieckiem. Niedługo po jego narodzeniu cała rodzina przeniosła się do Neapolu. W tym mieście Giuseppe uczył się i pracował, i tu objawiła się jego świętość.

W 1893 roku rodzinę spotkało przykre doświadczenie, starszy syn Albert, artylerzysta podczas defilady spadł z konia i doznał urazu głowy. Po tym wypadku wymagał opieki rodziny (zmarł 1904 roku). Giuseppe pielęgnując swojego brata, odkrył, że jego powołaniem jest być lekarzem. Gdy matka powątpiewała, czy ta decyzja jest słuszna, odpowiedział: jestem gotowy położyć się do tego samego łóżka, co chory.”

Już od czasów studenckich dał się poznać jako człowiek głębokiej wiary. Chętnie stawał w obronie Boga i Kościoła. Moscati żył w czasie szybkiego rozwoju medycyny, jako nauki. Poznano etiologię i mechanizmy przebiegu wielu chorób. Rozpoczął się rozwój m.in. diagnostyki rentgenowskiej, serologii, szczepień przeciwko chorobom zakaźnym. Wielu zafascynowanych postępem wiedzy odrzucało wiarę. Były to czasy, gdy w środowisku medycznym były osoby wręcz wrogo nastawione do Kościoła i do wierzących. Niektórzy lekarze należeli do loży masońskiej. Jeden ze świadków w procesie beatyfikacyjnym powiedział: „Moscati był poniżany i szykanowany przez tych, którzy źle widząc jego szczerość, proste i odważne wyznanie wiary chrześcijańskiej nazywali go maniakiem, histerykiem, człowiekiem egzaltowanym i fanatykiem”.

Jednak większość kolegów, lekarzy, odnosiła się do niego z szacunkiem, doceniając jego postawę moralną i zawodową. Tak mówił jeden ze świadków w czasie procesu beatyfikacyjnego, odpowiadając na pytanie, czy Moscati był maniakiem religijnym: „Nie. Był zrównoważony, uważny, pełen szacunku”. Jego koledzy mówili, że można z nim było porozmawiać o filozofii, sztuce, literaturze, muzyce, teologii, urbanistyce. Dzięki niemu zaczynali się zastanawiać nad swoją chrześcijańską tożsamością. Pewien „niewierzący” lekarz powiedział o nim: „Był jednym z tych najdroższych stworzeń, które kochało życie w stałej rozmowie z Chrystusem, umacniając smutnych i zwyciężając śmierć”. Inny lekarz powiedział: „Był najdoskonalszym wcieleniem miłosierdzia, które kiedykolwiek znałem”.

Giuseppe ukończył studia medyczne w 1903 roku mając 23 lata. Podjął pracę jako lekarz w neapolitańskim Szpitalu Zjednoczenia, gdzie w wieku 31 lat został zastępcą ordynatora, a gdy miał 39 lat dostał nominację na ordynatora Sali dla Nieuleczalnie Chorych. Jego zdolności organizacyjne, ujawniły się 8 kwietnia 1906 roku, gdy sprawnie pokierował ewakuacją chorych ze szpitala podczas erupcji Wezuwiusza. Po wyjściu ostatniej osoby budynek się zawalił.

Oprócz pracy w szpitalu prowadził prace naukowe. Po wybuchu epidemii cholery w 1911 roku młodemu lekarzowi powierzono zbadanie przyczyn i sposobów zwalczania tej choroby. Interesował się postępami w medycynie i wprowadzał je do swojej praktyki. Pierwszy w Neapolu zastosował insulinę w leczeniu cukrzycy. W 1911 roku otrzymał tytuł docenta z chemii fizjologicznej i prowadził w szpitalu zajęcia dydaktyczne dla studentów medycyny. W 1922 roku został mu nadany tytuł docenta nauk ogólnoklinicznych przez ministerialną komisję oświaty. Na Międzynarodowym Kongresie Fizjologii w Edynburgu reprezentował państwo włoskie. Napisał 27 prac naukowych, m.in.:”Urogeneza wątrobowa”, „Drogi limfatyczne z jelit do płuc”, „O tak zwanym antagonizmie pomiędzy nadnerczami i trzustką”.

Kierował Instytutem Anatomii, który za jego czasów podniósł się z upadku. Wykładał semiotykę (dział medycyny - zajmujący się objawami chorób i ich znaczeniem w rozpoznawaniu poszczególnych jednostek chorobowych). Na zajęciach w prosektorium, w obcności studentów, rozpoczynał pracę cichą modlitwą przy krzyżu, nad którym widniał napis : „O śmierci, będę twoją śmiercią”. Nieraz dodawał krótkie myśli: „tutaj kończy się pycha ludzka... jakże pouczająca jest śmierć”. Wśród studentów cieszył się szacunkiem i poważaniem, gdyż zależało mu, aby przekazać przyszłym lekarzom jak najbardziej rzetelną wiedzę, a także, by uczyć ich właściwej postawy wobec chorego. „Pomyślałem, że byłby to dług sumienia uczyć młodych, strzegąc zazdrośnie owoców własnego doświadczenia... Przy chorym wszyscy jesteśmy równi, ponieważ chory jest otwartą księgą natury”. W 1923 roku tak zwrócił się do swoich młodszych kolegów: „Pamiętajcie, że powinniście zajmować się nie tylko ciałami, ale również chorymi duszami, które się do was zgłaszają. Jakże wiele bólu w sposób łatwy możecie uśmierzyć poprzez radę odnoszącą się do duszy, zamiast zimnej recepty”.

Moscatiego cechowała wielka wrażliwość religijna i potrzeba bycia blisko Jezusa. Codziennie rano, przed pracą uczestniczył we Mszy świętej. Często można go było spotkać na adoracji w kościele Gesu Nouvo przed figurą Chrystusa złożonego do grobu. Przy bezsilnym martwym Jezusie uczył się leczyć nieuleczalnie chorych. Jego religijność nie była oddzielona od życia zawodowego i osobistego. Wręcz przeciwnie, w życiu codziennym ujawnił się z całą siłą, miłością i oddaniem jego wybór Boga i zaangażowanie religijne.

                                                                                                 Moscati

          Figura Chrystusa złożonego do grobu w kościele Gesu Nouvo

Bóg dawał mu znaki, gdzie najlepiej wypełni Jego wolę. W czasie I Wojny Światowej zgłosił się na ochotnika do wojska, aby walczyć. Jednak komisja wojskowa skierowała go do pracy w szpitalu wojskowym, gdyż uznano, że bardziej się przyda jako lekarz niż jako żołnierz. W tym czasie leczył 3000 żołnierzy. Pragnął wstąpić do zakonu jezuitów i służyć Bogu jako duchowny. W zakonie rozeznano, że jego powołaniem jest życie i praca świeckiego lekarza.

Dla Moscatiego służenie Bogu było sprawą priorytetową, Jemu poddał swoje życie. Sprawy duchowe były na pierwszym miejscu i wcale się z tym nie krył. Wierzył, że tylko Boski Lekarz może właściwie pokierować jego życiem i pracą zawodową. Patrząc, jak był zaangażowany całym sercem w wielką ilość prac, można stwierdzić, że mogło być to możliwe tylko z Bożą pomocą. „Żeby coś napisać, muszę to robić w nocy”. Jako badacz prowadził prace naukowe, pogłębiał wiedzę, dokonywał doświadczeń, był obecny w szpitalu, odwiedzał chorych, przygotowywał wykłady, nauczał, sprawdzał prace studentom. We wszystkim tym przejawiał postawę chrześcijańską i nie uchylał się od niesienia pomocy. Mówiono o jego codziennym trudzie pracy bez wypoczynku, bez umiaru. Gdy go pytano, jak to wytrzymuje, odpowiadał: „Kto przyjmuje komunię świętą każdego ranka, ma ze sobą ładunek energii, która nie ulega wyczerpaniu”.

Moscati patrzył na człowieka chorego całościowo. Był doskonałym diagnostą, potrafił celnie rozpoznać chorobę dręczącą chorego i zastosować odpowiednią kurację. Wśród lekarzy i chorych cieszył się zaufaniem. Był zapraszany na konsultacje nie tylko do szpitali w Neapolu, ale także do renomowanych ośrodków medycznych we Włoszech i za granicą.

Giuseppe był zaangażowany nie tylko w pracę w szpitalu i na uczelni, wzywany był też do chorych do ich domów. Traktował z szacunkiem zarówno bogatych, jak i ubogich. Udawał się nieraz do ubogich dzielnic, które słynęły ze złej reputacji. Nigdy nie odmawiał; gdy go pytano czy się nie boi, odpowiadał: „Nie powinno się bać, gdy się idzie czynić dobro”. Zwracał też uwagę na sytuację materialną chorego i jego rodziny. Prezentował miłosierną postawę wobec wszystkich potrzeb swoich chorych. Często się zdarzało, że nie brał opłaty za wizytę od chorego, będącego w trudnej sytuacji materialnej, a nawet do recepty dołączał pieniądze na wykupienie lekarstw i jedzenie, szczególnie, gdy choroba wynikała z niedożywienia. Nieraz płacił za pobyt chorego w szpitalu.

Motywem jego pracy była chęć pomocy choremu, a nie chęć zarobku. Gdy jeden z kolegów, lekarz stwierdził, że jego brak przywiązania do pieniędzy jest dla niego kłopotliwy, Moscati odpowiedział: Wybacz, jeśli jakaś matka płacze z powodu swego dziecka, jak ty możesz przychodzić do mnie, by mówić mi o pieniądzach”.

Po zakończeniu leczenia, przychodził przez pewien czas do domu pewnego chłopca, aby sprawdzić, jak przebiega rekonwalenscencja. Po ostatniej wizycie rodzice chłopca podali mu w kopercie 1000 lirowy banknot. Gdy doktor zobaczył jaka to kwota, wrócił krzycząc: „Albo jesteście głupcami, albo macie mnie za złodzieja”. Zawstydzeni rodzice myśleli, że sławny profesor chce więcej pieniędzy. Wtedy Moscati spokojnie wyjaśnił, że wystarczy 200 lirów i resztę pieniędzy oddał.

Zachował się list, w którym napisał do żony swojego pacjenta: „Szanowna Pani, zwracam część honorarium, ponieważ wydaje mi się, że dała Pani za dużo. Oczwiście od innych, którzy byliby rekinami wziąłbym więcej, ale od ludzi pracy, nie. Mam nadzieję, że Bóg da radość wyzdrowienia Pani mężowi. Proszę uważać, aby nie oddalał się od Boga i przyjmował komunię świętą”.

Józef nie ożenił się, całkowicie poświęcił się powołaniu lekarskiemu. Domem zajmowała się jego siostra, której przekazywał swoje uposażenie, prosząc, aby dom prowadziła na odpowiednim poziomie, a pozostałe pieniądze przeznaczała na pomoc potrzebującym. Codziennie przynosił siostrze nowe adresy chorych, których należało wesprzeć materialnie lub służyć pomocą.

Wielkim priorytetem była dla niego sytuacja duchowa chorego. Moscati uważał, że posłannictwem lekarzy jest współpraca z Bożym Miłosierdziem. Często pytał pacjentów, czy są w stanie łaski uświęcającej, czy uczęszczają do sakramentów, czy żyją w zgodzie ze swoim sumieniem. Siostra w oddziale musiała przed obchodem, najpierw rozeznać sytuację duchową pacjentów i przedstawić ją profesorowi, by mógł zgłębić problem i doprowadzić chorego do pragnienia zdrowia w sensie całościowym. Często powtarzał chorym:niech się pan wyspowiada... powierzcie się Bogu... pomyślcie o duszy nieśmiertelnej... Bóg jest Panem duszy i ciała”; zalecał chorym, aby nie oddalali się od Boga. Moscati dawał te rady przede wszystkim tym, których życie i dusza były w niebezpieczeństwie, a miał w tym wyjątkowe wyczucie. Posiadał charyzmat rozeznania stanu duchowego swoich podopieczych. Uważał, że pewnych osób nie może wyleczyć, jeśli się najpierw nie wyspowiadają, gdyż choroba jest wołaniem Boga o nawrócenie pacjenta. Chorzy wiedzieli, że by być leczonym u Moscatiego trzeba było przyjmować sakramenty.

Do Moscatiego zwrócił się z prośbą o konsultację słynny tenor Enrico Caruso, Był już wcześniej badany w najlepszych klinikach amerykańskich i włoskich. Moscati postawił właściwą diagnozę i chociaż było już za późno na leczenie, towarzyszył artyście do końca. Wypomiał mu, że konsultował się u wszystkich lekarzy, lecz nie u Jezusa Chrystusa. Artysta odrzekł: „Profesorze, niech pan robi, co trzeba”. Więc doktor uczynił, co powinien zrobić każdy chrześcijanin, zatroszczył się o jego zbawienie, przygotował do przyjęcia sakramentów i zajmował się nim do końca.

Pewien starszy człowiek, kompozytor piosenek, wymagał kontroli stanu zdrowia, a Moscati nie mógł do niego codziennie przychodzić z powodu wielu obowiązków. Więc doktor w kawiarni, obok której przechodził idąc do pracy, płacił za kawę i biszkopt dla chorego. Jeśli któregoś dnia muzyka nie było w kawiarni na posiłku, to znaczyło, że Moscati powinien pilnie udać się do niego z wizytą.

W swoim dzienniczku napisał: Chorzy są obrazem Jezusa Chrystusa. Wielu nieszczęśliwych przestępców i grzeszników trafia do szpitali z woli Miłosiernego Boga, który pragnie ich ocalenia. Powołaniem sióstr, lekarzy, pielęgniarzy i całego personelu szpitala jest współpraca z tym nieskończonym Miłosierdziem, pomagając, wybaczając, poświęcając się. Jakże my lekarze, jesteśmy szczęśliwi, jeżeli zdajemy sobie sprawę, że poza ciałem mamy do czynienia z duszą nieśmiertelną, którą Ewangelia nakazuje nam miłować jak siebie samego”.

Był wszystkim dla wszystkich, aby ukochać Tego, który był Wszystkim. Pozwalał by zużywano jego życie, żeby mieć prawo mówić o życiu wiecznym. Prosił chorych, by zamiast pieniędzy robili mu prezent w postaci zbliżenia się do Eucharystii i powrotu do utraconej wiary. Jego zdolności medyczne były wielkie. Wiara wbogacała jego umiejętności diagnostyczne, pozwalała odgadywać choroby, odczytywać ze znaków niewidzialnych, co zadziwiało kolegów lekarzy. Z drugiej strony przenikliwie diagnozował choroby duszy. „Pan daje mi jasne przeczucie i niejednokrotnie widzę też deformację duszy”.

Kiedyś opowiedział swojej siostrze o wizycie młodej, nieznajomej kobiety z dzieckiem. W pewnej chwili powiedział do niej, że nie była jeszcze u pierwszej komunii świętej, i że żyje w grzechu z księdzem, który porzucił swoje powołanie. Ku jego zdziwieniu kobieta płacząc potwierdziła jego słowa. Nie wiedział, skąd przyszły mu na myśl te słowa, nie znał wcześniej tej kobiety. Bóg dał mu poznać tajemnicę tej kobiety, aby uratować jej duszę.

W lutym 1927 roku, w Neapolu odbywał się kongres medyczny, na który byli zaproszeni wybitni lekarze. Jednym z nich był profesor Leonardo Bianchi, kierownik Katedry Psychiatrii i Neurochirurgii, były minister i wiceprzewodniczący Izby Deputowanych, autor „Mechaniki mózgu”, mason, znany z wystąpień przeciwko Jezusowi Chrystusowi. Ten 78-letni profesor przemawiał w auli pełnej docentów i wybitnych lekarzy wielu specjalności. W pewnej chwili osunął się na ziemię. Wszyscy ruszyli, by udzielić mu pomocy. Tak wspominał to wydarzenie Moscati: „Nie chciałem jechać na tę konferencję, nie chciałem oddalać się od swojego uniwersytetu. Jednak jakaś nadludzka siła, której nie byłem w stanie się oprzeć, popchnęła mnie tam. Stało się to, co mówi Ewangelia, zaproszeni o jedenastej i o pierwszej godzinie dnia otrzymają tę samą zapłatę. Jeszcze do tej pory czuję na sobie to spojrzenie umierającego, które szuka mnie między wielu przybyłymi uczonymi. Leonardo Bianchi był dobrze zorientowany w moich uczuciach religijnych. Znał mnie od czasów studenckich. Podbiegłem blisko niego, podpowiedziałem mu słowa żalu i wyznania wiary, podczas gdy on ściskał mi dłoń, ponieważ nie mógł mówić”. Można się domyśleć, jaka była reakcja masonerii zebranej w auli, gdy zobaczyli wchodzącego księdza z sakramentami, zawołanego przez doktora Józefa. Niezwykły był widok, gdy „stary” mason umierający na rękach najbardziej świętego z lekarzy, wypowiada w sposób jasny akty żalu i wiary. Taki był Moscati.

                                                                 Gabinet lekarski Moscatiego

Gabinet lekarski w domu św. Giuseppe Moscatiego

Dwa miesiące później 12 kwietnia 1927 roku Giuseppe Moscati niespodziewanie zmarł w Wielki Wtorek. W dniu rozpoczętym jak zwykle Mszą świętą poranną, po dniu pracy w szpitalu i zakończonym przyjęciem pacjentów w domu. Umarł na swoim stanowisku pracy, na fotelu w gabinecie, bez pomocy medycznej, sam na sam z Jezusem, który przyjął umierającego swojego wiernego brata.

Kiedyś jego kierownik duchowy zapytał go niespodziewanie, o czym myśli. Moscati odpowiedział: „O Bogu, ojcze, o niebie”.

Pogrzeb w Wielki Czwartek zgromadził wielu ludzi, którzy chcieli pożegnać swojego Lekarza, Profesora i Kolegę. „Opłakujemy Go, ponieważ świat stracił Świętego, Neapol – przykład wszelkiej cnoty, a biedni - wszystko”. Pochowany został na cmentarzu w Poggio Reale. Giuseppe Moscati zmarł w opini świętości. Do jego grobu pielgrzymowało wiele osób, modląc się w swoich intencjach, także o zdrowie. Wielu zostało wysłuchanych. Po 3 latach ciało Doktora zostało przeniesione do kościoła Gesu Nuovo. Do dziś przybywają tu pielgrzymi, aby się pomodlić przy jego grobie.

Świadectwo życia Giuseppe Moscatiego było tak znaczące, że nie można było o nim zapomnieć. Choć byli i tacy, którzy chcieli pomiejszyć jego dorobek naukowy, wkład intelektualny, zdolności lekarskie i dydaktyczne. Przykład jego życia pokazuje, że świętość jest dostępna i możliwa dla każdego: dla ludzi prostych i wykształconych. Świętość możliwa jest nie tylko za murami klasztorów, ale także wśród świeckich pracujących w swoich zakładach pracy, mających rodziny, otoczonych gronem znajomych i przyjaciół, a nawet wrogów.

Kościół uznając heroiczność jego cnót dnia 16 listopada 1975 roku ogłosił Józefa Moscatiego błogosławionym. Już 12 lat później został kanonizowany przez Jana Pawła II dnia 25 października 1987 roku. Papież wtedy powiedział: „Mężczyzna, którego dzisiaj ogłosimy świętym Kościoła Powszechnego, przedstawia się nam jako konkretne spełnienie ideału chrześcijanina świeckiego. Giseppe Moscati – lekarz, ordynator oddziału szpitalnego, wybitny naukowiec, docent uniwersytetu w dziedzinie fizjologii człowieka i chemii fizjologicznej... Moscati tworzy przykład nie tylko do podziwiania, ale do naśladowania, przede wszystkim przez pracowników służby zdrowia. Przedstawia się on także jako przykład dla tego, który nie podziela jego wiary.”

Cudem, który został uznany przez Kościół, za przyczyną Józefa Moscatiego było uzdrowienie chorego na białaczkę mieloblastyczną młodego robotnika. Jego matce przyśnił się lekarz w białym fartuchu. Gdy odwiedziła później kościół Gesu Nuovo rozpoznała na fotografii błogosławionego wtedy Józefa Moscatiego, lekarza , którego „zobaczyła” wcześniej we śnie. Zaczęła się gorąco modlić o zdrowie dla syna. Wkrótce młody człowiek wyzdrowiał całkowicie z choroby i wrócił do pracy.

Moscati uczył swoich młodszych kolegów: „Nie nauka, ale miłosierdzie przemieniło świat... Cieszę się, że zachowujecie coś ze mnie z powodu daru duchowego, który umacnia mnie... Jesteście we mnie obecni. Całuję was w Chrystusie”.

Święto liturgiczne świętego Giuseppe Moscatiego przypada 16 listopada.