mozaika ZAPRASZAMY

do kościoła Świętej Rodziny w Warszawie ul. Rozwadowska 9/11

29 kwietnia 2025 (wtorek)

19.00 Msza święta
20.00 konferencja

Dyżur liturgiczny pełni grupa parafii św. ojca Pio z Grochowa

Świadectwo o Księdzu Andrzeju Buczelu

Ksiądz Andrzej Buczel przez 6 lat był wikarym w parafii Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Zerzniu, gdzie ja jestem parafianką. Ks. Andrzej był kapłanem skromnym, bardzo rozmodlonym, miłym w rozmowie. Gdy chodził po kolędzie po domach udzielał błogosławieństwa całej rodzinie.

Pewnego dnia zachorowałam i czekała mnie poważna operacja, poszłam do księdza zamówić Mszę św. o szczęśliwy jej przebieg. Ksiądz Andrzej serdecznie na mnie spojrzał, uśmiechnął się i powiedział: „Dobrze będę się modlił”. Po zabiegu szybko wróciłam do zdrowia.

W 1987 r. po nabożeństwie majowym wychodziłam z kościoła, obok bramy zatrzymał się samochodem Ksiądz i zaproponował, że mnie podwiezie do domu, bo jedzie w moim kierunku. W czasie jazdy powiedział, że zakłada w naszej parafii grupę Ruchu Rodzin Nazaretańskich i zaprasza mnie na pierwsze spotkanie. Z radością potwierdziłam, że przyjdę. W środę na spotkanie przybyło dużo osób. Niektórzy byli spoza parafii, ale panowała rodzinna atmosfera. Ksiądz Andrzej mówił dużo o Matce Bożej, a ja chętnie słuchałam. Następne spotkania odbywały się w kościele w kaplicy Matki Bożej i zawsze zaczynały się modlitwą. W czasie spotkań słuchaliśmy kaset z nagranymi konferencjami, a później Ksiądz mówił nam o duchowości naszego Ruchu, o świętości każdego człowieka, zachęcał do proszenia o kierownictwo duchowe. Proponował byśmy wybierali na kierownika duchowego Jego lub ks. Proboszcza. Ja wybrałam Księdza Andrzeja jako spowiednika. Nie myślałam o kierownictwie duchowym. Ponieważ uważałam, że nie jestem godna świętości i nie dorastam do świętości. Kiedy na pierwszej spowiedzi Ksiądz zapytał mnie, czy chcę przyjąć kierownictwo duchowe, odpowiedziałam, że nie jestem gotowa. Wtedy Ksiądz z miłością powiedział: „Bóg cię kocha” i odeszłam smutna. Po drugiej spowiedzi Ksiądz ponowił propozycję przyjęcia kierownictwa duchowego. Gdy znów odmówiłam, usłyszałam: „Bóg cię kocha” i odeszłam smutna. Za trzecim razem, a było to 30 listopada 1988 r. Ksiądz ponowił pytanie, a ja bez wahania odpowiedziałam „tak, chcę”. Wszystkie wątpliwości zniknęły, czułam w sercu wielką radość. Ksiądz wyciągnął do mnie rękę, przytulił i powiedział: „ Dałaś mi najpiękniejszy prezent”, tego dnia były Jego imieniny. To była długa spowiedź, po której ja dziękowałam Księdzu, a On mi. Powiedział mi: „Od tej pory jestem twoim kierownikiem duchowym”. Później udzielił mi wiele wskazówek duchowych i zaznaczył, że posłuszeństwo kierownikowi duchowemu jest tak ważne, jak posłuszeństwo księdza swojemu biskupowi. Pamiętam te wydarzenia, jakby to się wydarzyło dzisiaj.

Ksiądz Andrzej stopniowo wpływał na zmiany w moim życiu i moje myślenie. Zachęcał do codziennego, pełnego uczestnictwa we Mszy św. tam, gdzie jestem, ale w niedziele w swojej parafii, bo parafia, to jak rodzina. Nie wybiera się innego kościoła, tak jak nie wybiera się rodziny. Zachęcał do przyjeżdżania na spotkania RRN do kościoła św. Anny w Wilanowie w Warszawie. Proponował lekturę Pisma Świętego i czytanie konferencji św. ojca Maksymiliana Marii Kolbego. Ksiądz na pierwszej rozmowie 26.01.1989 r. uczył mnie, jak mam zaczynać każdą spowiedź, jak się spowiadać. Wskazówki zapisane w kalendarzyku otrzymałam od Niego w prezencie. Druga rozmowa odbyła się 9.06.1989 r., a 13 czerwca miałam spowiedź generalną z całego życia. Ksiądz usiadł na krzesełku i zmęczony usnął. Ja klęczałam i to mnie nie zrażało, bo wiedziałam, że Pan Jezus nie spał. Wyznałam wszystkie swoje grzechy, tak jak się wcześniej przygotowałam. Miałam komu powiedzieć o wszystkich swoich upadkach i co ciążyło mi na sercu. Kiedy przestałam mówić, Ksiądz Andrzej przebudził się uśmiechnął i udzielił rozgrzeszenia. Wyznaczył dzień 21.06.1989 r. na dzień zawierzenia mnie Matce Bożej. Odtąd miałam każdego 21 dnia miesiąca świętować swoje zawierzenie się Maryi. Wiele zmieniło się w mojej rodzinie, bo ja się zmieniłam. Spotkania w Wilanowie i parafialne były dla mnie ważne.

W naszej parafii odbywała się perygrynacja Kopii Obrazu Matki Bożej z Jasnej Góry. Mój dom był pierwszym, który nawiedziła Matka Boża w swoim Obrazie. Na spotkaniu Ksiądz Andrzej mówił o wielkim znaczeniu, jaki jest związany z przyjęciem Obrazu. Zachęcał, aby osoba przyjmująca Obraz do domu powiadomiła o tym Jego i całą grupę. Kiedy Matka Boża w Obrazie przybyła do mojego domu modliłam się całą noc, powierzałam Jej też mojego syna, który nie mógł przyjechać z wojska na przepustkę. Rano przyszli wszyscy zaproszeni przyjaciele z grupy razem z Księdzem. Przybyło też wiele osób z rodziny i sąsiadów. Wszyscy byli zaskoczeni i zbudowani obecnością Księdza. Zaczął On modlitwę różańcową, później śpiewaliśmy pieśni. Po modlitwie wszyscy odprowadziliśmy Obraz Matki Bożej do sąsiadów. Byłam bardzo wzruszona i podziękowałam księdzu i osobom z grupy za obecność i modlitwę. Gdy mnie sąsiedzi pytali o to, dlaczego w moim domu był Ksiądz, zaczęłam opowiadać o spotkaniach Ruchu w naszej parafii, zachęcając ich do przyjścia na nie. Niektórzy z nich zaczęli przychodzić, tak, że nasza grupa powiększyła się. Wiele z tych osób poprosiło Księdza Andrzeja o kierownictwo duchowe.

W 1990 roku Ksiądz Andrzej został przeniesiony do parafii św. Franciszka w Warszawie przy ul. Hynka. Na pożegnalnym spotkaniu powiedział, że nie zostawia nas samych, lecz zabiera nas ze sobą. Co miesiąc jeździłam rano pierwszym autobusem, aby dostać się do spowiedzi, gdyż była zawsze długa kolejka oczekujących. Niekiedy nie udało mi się dostać do spowiedzi. Nie smuciłam się z tego powodu, gdyż za drugim lub trzecim razem mogłam się przystąpić do spowiedzi. Od Księdza Andrzeja biło takie ciepło i miłość, że zjednywał sobie wiele osób. Wszystkich zachęcał do życia obecnością Matki Bożej i widzenia Jezusa w drugim człowieku. Ksiądz miał zwyczaj pisania na karteczkach swoich wskazań duchowych, aby lepiej je można było zapamiętać. Zapisane wskazania pomagały mi się otwierać na duchowość i wprowadzać ją w życie rodzinne. Kiedy zaczęłam wyjeżdżać na rekolekcje wakacyjne w górach zawsze chętnie towarzyszył mi mój mąż, chociaż był po zawałe, oraz córka.

Ze wzruszeniem wspominam to wszystko, czego nauczył mnie Ksiądz Andrzej Buczel i jestem Mu wdzięczna, że pomógł mi zbliżać się do Jezusa poprzez wstawiennictwo Matki Bożej.

Danuta Makus

 

Jak trudności życiowe otwierały mnie na Boga

Kiedy po raz pierwszy zetknęłam się z Ruchem Rodzin Nazaretańskich miałam 34 lata, małe dzieci i poważne kłopoty rodzinne, z którymi nie potrafiłam sobie poradzić. Czułam się gorsza od innych i wydawało mi się, że Bóg nie błogosławi mi tak, jak małżeństwom moich koleżanek i kolegów. Poza tym za swoje trudności czułam się współwinna i uważałam, że słusznie mnie spotykają przeciwności. Duchowo czułam się daleko od Boga, chociaż nie zaniedbywałam przychodzenia na Msze święte niedzielne. Z dawnych czasów oazowych miałam zwyczaj rozważania czytań niedzielnych i czytania psalmów. Szczególnie przemawiały do mnie psalmy tęsknoty za Bogiem. Przygnębienie i smutek na przeplatały się z nadzieją i tęsknotą za Bogiem.

Pewnego dnia przeczytałam w gazecie artykuł o Edycie Stein, która w młodości intensywnie szukała prawdy absolutnej, sensu swojego życia. Pewnego razu Edyta nocując w domu swoich przyjaciół, sięgnęła po książkę z ich biblioteki. Czytała ją przez całą noc. Rano stwierdziła, że wreszcie znalazła prawdę. Była to książka napisana przez św. Teresę z Avila. Chciałam i ja przeczytać tę książkę, aby też się nawrócić i stać się świętą jak Edyta. W tym celu udałam się do jednego z księży pracujących w mojej parafii z prośbą o pożyczenie książki napisanej przez św. Teresę z Avila. Chyba niezbyt precyzyjnie się wyraziłam, bo ksiądz pożyczył mi „Dzieje duszy” św. Teresy z Lisieux i jednocześnie zaprosił na spotkanie grupy RRN. Pamiętam, że podczas dzielenia na tym spotkaniu czytany był tekst, w którym była mowa o tym, jak trudności życiowe mogą przyprowadzić człowieka do Boga.

Spotkania prowadzone przez księdza Tomasza były dla mnie odkryciem życia duchowego, którego ja wcześniej mało znałam. Przez pierwsze pół roku nie odzywałam się, ale chętnie słuchałam, co inni mieli do powiedzenia. Słuchając świadectw miałam okazję do zrewidowania mojego stosunku do Pana Boga i przemyśleń. Modliłam się gorąco, abym i ja mogła się przybliżyć do Niego tak, jak inni uczestnicy spotkań.

Przyjeżdżałam na spotkania diecezjalne w Warszawie. Konferencje były ciekawe i zachęcające do przemiany wewnętrznej. Jednak we mnie samej ta przemiana długo nie następowała. Mimo wszystko pozostawał we mnie duchowo „stary człowiek”. Nie potrafiłam zaufać do końca Bogu, nie byłam wytrwała w modlitwie, a nawet ją lekceważyłam. Trudności życiowe powodowały zniechęcenie i rezygnację. Ale mimo to Bóg nie rezygnował ze mnie, posyłał do mnie osoby, które podnosiły mnie na duchu. Były we mnie jakby dwie osoby, całkowicie różne. Jedna chciała wierzyć Bogu, druga odwracała się od Niego. Teraz widzę, że mój proces powrotu do Boga i leczenia mojej duszy potrzebował czasu i mojej dojrzałości. Bóg mi okazywał cierpliwość, której ja wobec siebie nie miałam.

Ogłoszenie przez papieża Jana Pawła II roku 2004 Rokiem Eucharystii stało się dla mnie impulsem do codziennego uczestniczenia we Mszy świętej. Z pomocą Bożą postanowienie zostało zrealizowane, a nawet pozostałam temu wierna do dziś. Doświadczałam jak na Eucharystii Jezus sam leczył moją duszę i ciało od wszelkich zranień i zagrożeń. Możliwość uczestniczenia we Mszy św., przyjmowanie komunii św. dało mi siłę, aby treści, które tak chętnie słuchałam w czasie konferencji, mogły realizować się w moim życiu. Od tego czasu podjęłam praktykę codziennego rozmyślania nad Słowem Bożym, przyjęłam akt oddania się Matce Bożej, prosiłam Maryję aby sama prowadziła moje życie duchowe, gdyż ja nie jestem do tego zdolna. Prosiłam, aby wstawiała się za mną do swojego Syna, prowadziła moją modlitwę i pozwoliła mi rozumnieć Jego słowa, tak jak Ona sama je rozumie.

Zauważyłam, że Bóg sam pomaga, gdy naprawdę tego chcę. Jeśli naprawdę chcę uczestniczyć we Mszy św., to On ułatwia uczestnictwo w niej. Gdy naprawdę chcę się modlić, to Bóg sam znajduje czas na modlitwę, nawet podpowiada kiedy. Gdy nie korzystałam z tych podpowiedzi, to okazywało się, że modlitwa później była utrudniona. Te podpowiedzi są subtelne i trzeba być wrażliwym, by z nich skorzystać. Czas, który wybiera Bóg dla mnie jest najlepszy.

Złożenie aktu oddania się Maryi zapoczątkowało zmiany we mnie samej i w mojej sytuacji życiowej. Problemy rodzinne powoli ustępowały, a w moim domu zapanował pokój.

Szczególnie ważną modlitwą stał się dla mnie różaniec. Ta modlitwa, wcześniej przeze mnie lekceważona, stała się najciekawszym punktem dnia. Rozważając tajemnice różańcowe w kontekście czytań z Ewangelii z bieżącego dnia, mogę zrozumieć Słowo Boże w nowym znaczeniu, którego bym sama nie wymyśliła. Jestem przekonana, że to Matka Boża pomaga mi zrozumieć słowa Jezusa. Nieraz podstawą do rozważania różańcowego są dla mnie słowa tekstu z Aktu oddania się Maryi.

W wielu sytuacjach życiowych doświadczam Jej interwencji w domu, w pracy, we wspólnocie Ruchu. Pracuję jako pielęgniarka w szpitalu. Proszę Maryję, abym mogła wykonywać swoje obowiązki, tak by to się podobało Jej i Jezusowi. Szczególnie przy zabiegach wiążących się z bólem, by zaoszczędzić go cierpiącemu człowiekowi. Gdy mam trudności z wykonaniem zabiegu proszę Maryję o pomoc, a nieraz też pacjenta, by pomodlił się do Maryi, by się udało. Jeżeli pacjent mi mówi, że nie bolała go injekcja, to w duchu dziękuję Maryi za to,że poprowadziła moją rękę. Gdy obmywam skórę pacjenta z krwi, przypomina mi się ewangeliczna scena wytarcia twarzy Jezusa przez Weronikę i dziękuję Bogu, że mam swój udział w trosce o najbardziej potrzebujących pomocy. W ogóle dziękuję Bogu, że mam taką pracę, gdzie mogę służyć Bogu i człowiekowi.

Chcę podzielić się doświadczeniem szczególnej interwencji Matki Bożej w mojej rodzinie. Moja córka i przyszły zięć mieli zamiar przyjąć sakrament małżeństwa. Cieszyłam się, że mają zamiar założyć rodzinę, ale też martwiłam, jak zorganizuję wesele, kiedy moja pensja ledwie starczała na podstawowe potrzeby pięcioosobowej rodziny. Pytałam się Matki Bożej, co mam robić. Czy wolą Bożą jest, by odbyło się wesele, kiedy nie mam na nie środków. Nie mówiąc o tym, że samo ubranie dla panny młodej, dla wszystkich dzieci jest zbyt dużym kosztem. Modliłam się do Maryi, aby pomogła mi rozwiązać ten problem. W kilka tygodni po zaręczynach młodych w moim szpitalu zmienił się dyrektor, którego jedną z pierwszych decyzji było podniesienie pensji dla pielęgniarek. Powyżka nie była o kilka procent, tylko trzy razy większa niż dotychczas zarabiałam. Byliśmy przyzwyczajeni do skromnego życia, więc w kilka miesięcy udało się odłożyć odpowiednią kwotę na ślub i wesele córki. Dziękując Bogu za ten cud, śmiałam się w duchu, że dzięki interwencji Maryi dla mojej rodziny skorzystały wszystkie pielęgniarki w moim szpitalu.

Dziękuję Bogu za wszystkie cuda, którymi mnie doświadcza, a przede wszystkim za dar Maryi, która kształtuje moją duszę dla Jezusa.
Elżbieta Myśliwiec

Wspomnienie o ks. Andrzeju Buczelu


Ks. Andrzej Buczel był moim pierwszym kierownikiem duchowym. Wraz z moją małżonką śp. Teresą poszliśmy do spowiedzi w pierwszą sobotę miesiąca tj. 2 maja 1987 r. (praktykowaliśmy od jakiegoś czasu nabożeństwo pierwszych sobót miesiąca). Trafiliśmy do ks. Andrzeja Buczela, który już od ponad roku był wikariuszem w parafii Wniebowzięcia NMP w Warszawie – Zerzniu.

Po spowiedzi ks. Andrzej zaprosił nas na mające się odbyć za kilka dni kolejne (chyba trzecie) spotkanie zakładanej przez Niego w parafii grupy Ruchu Rodzin Nazaretańskich. Miny nasze nie wyrażały entuzjazmu ani zachwytu. Odpowiedzieliśmy, że jak czas pozwoli, to przyjdziemy. W domu mówiłem do Teresy, ze jeśli się okaże, że są to zwykłe „kółeczka różańcowe”, to będzie to mój pierwszy i ostatni w nich udział. Ks. Andrzej widocznie zauważył ten brak zapału w nas, więc poprzez naszą córkę Danusię ponowił swoje zaproszenie.

Spotkanie RRN odbywały się w mieszkaniu ks. Andrzeja na plebanii. Na spotkaniu zostaliśmy gorąco powitani przez wszystkich osoby razem z księdzem. W spotkaniu brały udział osoby z pierwszej wspólnoty z różnych parafii i kilka osób z naszej parafii. W czasie spotkania po modlitwie prowadzonej przez księdza, głos zabierały kolejni uczestnicy przedstawiając się i mówiąc swoje świadectwo o działaniu Pana Boga, czy Matki Bożej w ich życiu. My z żoną przedstawiliśmy się tylko, lecz nic więcej nie powiedzieliśmy. Byliśmy jednak przez świadectwa, tych osób zafascynowani RRN i postanowiliśmy przychodzić na spotkania.

Następną spowiedź też odbyliśmy u ks. Andrzeja, który zachęcił nas do szukania i przygotowywania się do przyjęcia kierownictwa duchowego, dlatego polecił nam lekturę „Dzienniczka” św. s. Faustyny Kowalskiej. Na następnej spowiedzi razem z żoną poprosiliśmy o kierownictwo duchowe. Ks. Andrzej wyraził zgodę i od razu udzielił nam wskazówek odnośnie przygotowywania się do Eucharystii, modlitwy i rachunku sumienia z pomocą Matki Bożej.

Następna spowiedź była z całego mojego życia. Po niej wstałem z kolan i ojciec duchowy też podniósł się i powiedział do mnie: „Ty jesteś moim synem, jam cię dziś zrodził”. Odtąd moje życie miało toczyć się w łączności z Matką Bożą i miałem żyć u Jej boku. Od tego czasu zacząłem uczestniczyć w codziennej Eucharystii. Razem z innymi zacząłem uczestniczyć w piątkowych spotkaniach RRN na Wilanowie.

Nasze parafialne spotkania początkowo odbywały się na plebanii w mieszkaniu księdza, ale później przeniesione zostały do kaplicy MB Częstochowskiej przy kościele. Po kilku spotkaniach ksiądz poprosił mnie, abym został animatorem grupy parafialnej w Zerzniu. Zawsze po spotkaniu, obecny na nich ksiądz, podsumowywał wypowiedzi osób mówiących świadectwo. Pamiętam pewne spotkanie, gdy ksiądz spóźnił się i przyszedł, kiedy jako ostatni mówiłem świadectwo. Czułem się nieswojo, gdyż wydawało mi się, że, tak marnie wypadłem w oczach księdza. Tak, mi się to wtedy wydawało. Po mojej wypowiedzi głos zabrał ksiądz Andrzej. Zaczął podsumowanie na podstawie tego, co usłyszał. Ja czułem się, jak nędzarz. A on zaczął od tego mojego „śmietniska”. Z tych moich „wypociń” i wydobywał pozytywne szczegóły, takie, jakich ja nie dostrzegałem. Tak „rozdmuchał” moją wypowiedź, że z tego „śmietniska” zaczęły lecieć „iskry”. Nie dosłownie, ale pokazał mi i innym osobom dobro, które bez Niego byśmy nie zobaczyli. Ksiądz organizował nasze czuwania nocne i adoracje w naszym kościele. Przychodziły na nie inne grupy RRN spoza naszej parafii.

Ksiądz Andrzej był bardzo oddany dla swoich penitentów z RRN ale i dla wszystkich ludzi przychodzących do spowiedzi. Spowiadał w kościele w godzinach otwarcia, a także na plebanii w swoim mieszkaniu. Spał tylko godzinę, a tak całą noc spowiadał. Jako penitent mojego kierownika duchowego mogę powiedzieć, że był on bardzo szczegółowy i dawał mi wiele wskazówek, oprócz pokuty. Czułem się zobowiązany, by spowiadać się z ich wypełnienia, bądź niewypełnienia.

Ojcze Andrzeju, dziękuję Ci, że już na początku mojej drogi powracania do Ojca Przedwiecznego oddałeś mnie Matce Bożej. Ona otwiera moje serce na niepojętą, najczystszą i miłosierną Miłość ze źródła Wody Żywej, którym jest przebite serce Jezusa Chrystusa.

O, Niepokalane Serce Maryi uczyń moje serce nieskalanym, abyś mogą w nim bez przeszkód działać i we mnie służyć Bogu i Go kochać.

Walerian Szaniawski
Grudzień 2014

Trzy punkty mojej obecności we wspólnocie RRN

  1. Ksiądz Andrzej Buczel był wikarym w mojej parafii Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Zerzniu. Ja byłam zatrudniona na plebani posługując przy różnych pracach w kuchni i sprzątaniu, pomagając pani Celince. Po niej przejęła obowiązki pani Stasia Buczel, mama Księdza Andrzeja, będąca również siostrą naszego proboszcza ks. Mariana Mireckiego. Pani Stasia zapytała mnie, czy mogłabym dalej pracować na plebani, a ja się zgodziłam. Dzięki tej pracy mogłam poznać Księdza Andrzeja wcześniej niż powstała nasza parafialna grupa RRN. Pamiętam wizytę Księdza w czasie kolędy w moim domu. Przeczytał Ewangelię o Marii i Marcie pytając, jaki ma związek moje życie z życiem tych ewangelicznych sióstr. Pokazał, jak moje życie było duchowo płytkie. Ja tych słów nie zrozumiałam, za to zrodził się w moim sercu bunt. Pomyślałam: „dobrze księdzu tak mówić, gdy nie musi o nic się martwić i nie ma problemów”. W następnym roku w czasie wizyty duszpasterskiej Ksiądz przeczytał inny fragment z Ewangelii i skomentował go pod kątem mojego życia. I tak, jak za poprzednim razem buntowałam się w sercu. Pamiętam, że ksiądz mówił mi, że Jezus mnie bardzo kocha i sam troszczy się o mnie i moich bliskich. Powiedział mi, że kapłan, który przychodzi z wizytą duszpasterską jest znakiem Chrystusa, który sam przychodzi do mnie. Jeśli kapłana częstuję obiadem, herbatą, ciastem, to tak jakbym częstowała posiłkiem samego Chrystusa. Kapłan jest urzeczywistnieniem obecności Chrystusa. Ksiądz Andrzej nie tyle mówił mi, co mam robić, ile swoim zachowaniem uczył mnie prawdziwej, chrześcijańskiej postawy. Wcześniej nie praktykowałam modlitwy błogosławieństwa przed posiłkiem, ani modlitwy dziękczynnej po posiłku. Ksiądz nauczył mnie tego bez słów.

  2. W październiku 1987 roku ksiądz Andrzej zaproponował mi, abym po Mszy św. wieczornej przyszła na spotkanie grupy RRN. W pierwszej chwili odmówiłam, tłumacząc się, że pracuję i nie będę miała takiej możliwości. Ksiądz nic nie odpowiedział, ale dziś wiem, że ogarnął mnie swoją modlitwą. Dlatego, pomimo wcześniejszej odmowy, przyszłam na to spotkanie bez oporów. Później długo walczyłam ze sobą, aby poprosić Księdza o spowiedź i kierownictwo duchowe. Stało się to w dniu 14 sierpnia 1988 r. W tym samym dniu zostałam zawierzona Matce Bożej. Wtedy dokonało się przekreślenie mojego lęku, pychy i zamknięcia się na Bożą miłość. Po pogrzebie córki mojej koleżanki, którą Ksiądz wcześniej uczył religii, powiedział mi: „ Najgorsze dla niej jest niepojednanie się z Bogiem”. Ksiądz nawiązał do słów Chrystusa: „Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia, ani godziny, kiedy Pan przyjdzie”. Ksiądz Andrzej zawsze mi mówił, że słowa, które mi przekazuje w sakramencie pokuty są słowami samego Chrystusa. A Chrystus oczekuje ode mnie posłuszeństwa, które tak dobitnie zostało przekazane w konferencji Ojca Maksymiliana Kolbego. Posłuszeństwo jest drogą w kierownictwie duchowym. W ten sposób byłam uczona pokory.

  3. Ksiądz Andrzej zachęcił mnie do modlitwy medytacyjnej. Mam jej poświęcić 30 minut rano i tyle samo wieczorem w obecności Chrystusa na krzyżu. Ojciec Andrzej powiedział mi, że : „Chrystys na krzyżu nie jest martwą figurą, ale jest żywy i obecny”. I ja tak wierzę. Moje rozmowy dotyczące spraw trudnych, zapytań nie były zbyt częste. Niekiedy bywało, że nie otrzymywałam odpowiedzi. Trudno mi było, to zaakceptować, tym bardziej, że jak mi się wydawało, inni penitenci zawsze otrzymywali wskazówki. Czułam się odrzucona. Ale to była tylko ułuda mojej pychy. Taką drogą prowadził mnie Chrystus przez swoje Narzędzie. Pamiętam, jak zapytałam Ojca Andrzeja, co mam robić, gdy nie mam możliwości spotkać się z Nim, a mam jakieś trudności. Ksiądz Andrzej mi odpowiedział, że jest to możliwe przez „przekaz duchowy”. Mam przekazywać Jemu w myślach swoje problemy. Kiedy zachorował, polecił mi, abym zaczęła korzystać z kierownictwa duchowego u innego kapłana i tylko co 3 miesiące spowiadała się u Niego. Trudno mi było przyjąć tę decyzję. Nie zdawałam sobie sprawy z powagi Jego choroby. Później miałam coraz mniej wiadomości na Jego temat, aż do chwili, kiedy dowiedziałam się o Jego śmierci. Dziś, kiedy wracam myślą do tamtego czasu, jestem pewna, że Ksiądz Andrzej modlił za mnie przez pośrednictwo Matki Bożej do Chrystusa.

    Ojcze Andrzeju dziękuję Ci, że i teraz modlisz się za mnie.

    Styczeń 2015

    Janka z Zerznia