mozaika ZAPRASZAMY

do kościoła Świętej Rodziny w Warszawie ul. Rozwadowska 9/11

29 kwietnia 2025 (wtorek)

19.00 Msza święta
20.00 konferencja

Dyżur liturgiczny pełni grupa parafii św. ojca Pio z Grochowa

Miłość, cierpliwa jest. Konf I. - rekolekcje zimowe 2022

Konferencja na rekolekcje zimowe 2022

ks. Andrzej Mazański

Mantegna e Bellini a Venezia | Artribune

 

Czas jest wielkim i bezcennym darem, jest miejscem odnajdywania Boga i uświęcania się. Czas jest krótki, wymaga zaangażowania i gorliwości serca. Każda chwila jest ewangelicznym talentem, ponieważ jest obecnością, która do czegoś wzywa. Możesz ten talent zmarnować, jeśli pośpiech i napięcie z nim związane zaczną wyniszczać ciebie i twoje działanie. Pośpiech to nie jest ilość wykonywanych zajęć, ale chore usposobienie serca, które na skutek trosk świata utraciło pokój i równowagę. Pośpiech jest zaraźliwy. Osoba zatruta pośpiechem wytwarza atmosferę niepokoju i lęku, i w konsekwencji braku poczucia bezpieczeństwa. Pośpiech wypycha z życia modlitwę, zabiera wewnętrzny pokój. Odbiera nieraz możliwość snu i odpoczynku. Będąc ogarniętym napięciem wynikającym z pośpiechu łatwo poranić innych, okazując drugiemu człowiekowi zniecierpliwienie czy irytację.

Miłość usuwa pośpiech. Miłość jest cierpliwa. Papież Franciszek w święto Ofiarowania Pańskiego wskazał na cierpliwość Symeona: „Symeon całe swoje życie czekał i wykazywał cierpliwość serca. Na modlitwie nauczył się, że Bóg nie przychodzi w wydarzeniach nadzwyczajnych, ale wypełnia swoje dzieło w pozornej monotonii naszych dni, w męczącym rytmie zajęć, w drobnych rzeczach, które wypełniamy wytrwale i pokornie starając się wypełnić Jego wolę. W swoim długim życiu doznał nieraz zranień i rozczarowań, a jednak nie stracił nadziei, cierpliwie strzegł obietnicy.” Cierpliwość Symeona jest odzwierciedleniem cierpliwości Boga. Bóg ciągle na nas czeka.

„Bóg niestrudzenie nas oczekuje. Kiedy się oddalamy wychodzi, aby nas szukać. Gdy upadamy na ziemię podnosi nas. Kiedy zagubiwszy się powracamy do Niego, oczekuje nas z otwartymi ramionami. Jego miłość (...) zawsze wlewa w nas odwagę, aby zaczynać od nowa. Uczy nas odporności i odwagi rozpoczynania na nowo.”

„Cierpliwość nie jest oznaką słabości:
jest to hart ducha, który czyni nas zdolnymi do „dźwigania ciężaru” problemów osobistych i wspólnotowych,
każe nam przyjmować odmienność drugiego człowieka,
sprawia, że trwamy w dobru nawet, gdy wszystko wydaje się bezużyteczne,
każe nam iść naprzód nawet wówczas, gdy dopada nas znudzenie i duchowa depresja.”

„Miłość Chrystusa przynagla nas (...) aby ci, co żyją, już nie żyli dla siebie, ale dla Tego, który za nich umarł i zmartwychwstał.” 2 Kor 5, 24.25

Przemówienie Papieża Franciszka do Kurii Rzymskiej

PRZEMÓWIENIE PAPIEŻA FRANCISZKA

DO KURII RZYMSKIEJ
Z OKAZJI ŚWIĄT BOŻEGO NARODZENIA

Czwartek, 23 grudnia 2021 r.

 

____________________________________

Drodzy bracia i siostry, dzień dobry!

Podobnie jak co roku, mamy okazję spotkać się na kilka dni przed świętami Bożego Narodzenia. Jest to sposób na wyrażenie otwarcie naszego braterstwa poprzez wymianę świątecznych życzeń, ale jest to także czas refleksji i weryfikacji dla każdego z nas, aby światło Słowa, które stało się ciałem, ukazało nam coraz lepiej, kim jesteśmy i jaka jest nasza misja.

Wszyscy wiemy: tajemnica Bożego Narodzenia jest tajemnicą Boga, który przychodzi na świat drogą pokory. Stało się ciałem: ta wielka synkatabasis. Można odnieść wrażenie, że czas obecny zapomniał o pokorze, albo też – jak się zdaje – zdegradował ją do formy moralizatorstwa, pozbawiając wstrząsającej mocy, jaką jest obdarzona.

Ale gdybyśmy mieli wyrazić całą tajemnicę Bożego Narodzenia jednym słowem, to sądzę, że najbardziej może nam pomóc słowo pokora. Ewangelie mówią nam o miejscu ubogim, skromnym, nieodpowiednim dla kobiety mającej urodzić. Jednak Król królów przychodzi na świat nie przyciągając uwagi, lecz rozbudzając tajemniczą fascynację w sercach tych, którzy odczuwają poruszającą obecność nowości, która ma zmienić historię. Dlatego myślę, i chcę powiedzieć, że pokora była jego bramą wejściową i zaprasza nas, nas wszystkich, abyśmy przez nią przeszli. Przychodzi mi na myśl ten fragment Ćwiczeń: nie można iść naprzód bez pokory i nie można iść naprzód w pokorze bez upokorzeń. I św. Ignacy mówi nam, by prosić o upokorzenia.

Niełatwo zrozumieć, czym jest pokora. Jest ona wynikiem przemiany, której dokonuje w nas sam Duch Święty poprzez historię, jaką przeżywamy, jak to miało miejsce na przykład w przypadku Naamana Syryjczyka (por. 2 Krl 5). W czasach proroka Elizeusza, osoba ta cieszyła się wielką sławą. Był dzielnym generałem armii aramejskiej, który wielokrotnie wykazał się męstwem i odwagą. Ale oprócz sławy, siły, poważania, zaszczytów i chwały, człowiek ten musiał żyć ze strasznym dramatem: był trędowaty. Jego zbroja, ta sama zbroja, która przynosiła mu sławę, okrywa w istocie kruche, zranione, chore człowieczeństwo. Często znajdujemy tę sprzeczność w naszym własnym życiu: czasami wielkie dary są zbroją, która przykrywa wielką słabość.

Naaman rozumie fundamentalną prawdę: nie można spędzić życia, chowając się za zbroją, spełnianą rolą, społecznym uznaniem – ostatecznie to szkodzi. Przychodzi taki czas w życiu każdego człowieka, kiedy ma on pragnienie, aby już nie żyć za osłoną chwały tego świata, lecz w pełni szczerego życia, bez potrzeby noszenia zbroi czy masek. To pragnienie pobudza dzielnego generała Naamana do wyruszenia na poszukiwanie kogoś, kto może mu pomóc, a czyni to dzięki sugestii niewolnicy, żydowskiej branki wojennej, która opowiada o Bogu zdolnym do leczenia takich sprzeczności.

Zaopatrzywszy się w srebro i złoto, Naaman wyrusza w swoją podróż i w ten sposób dociera do proroka Elizeusza. Prorok Elizeusz poprosił Naamana, jako jedyny warunek jego uzdrowienia, o prosty akt rozebrania się i obmycia siedem razy w rzece Jordan. Bez sławy, bez honoru, złota czy srebra! Łaska, która zbawia jest darmowa, nie można jej sprowadzić do ceny rzeczy tego świata.

Naaman opiera się tej prośbie, wydaje się nazbyt banalna, zbyt prosta, zbyt przystępna. Wydaje się, że siła prostoty nie miała miejsca w jego wyobraźni. Ale słowa jego sług sprawiają, że zmienia zdanie: „Gdyby prorok kazał ci spełnić coś trudnego, czy byś nie wykonał? O ileż więc bardziej, jeśli ci powiedział: Obmyj się, a będziesz czysty?” (2 Krl 5, 13). Naaman poddaje się i w geście pokory „zstępuje”, zdejmuje swoją zbroję i zanurza się w wodach Jordanu, „a ciało jego na powrót stało się jak ciało małego dziecka i został oczyszczony” (2 Krl 5, 14). Jest to wspaniała lekcja! Pokora obnażenia swojego człowieczeństwa, zgodnie ze słowem Pana, przynosi Naamanowi uzdrowienie.

Historia Naamana przypomina nam, że Boże Narodzenie to czas, w którym każdy z nas musi mieć odwagę, aby zdjąć swoją zbroję, zrzucić z siebie szaty pełnionej roli, uznania społecznego, blasku chwały tego świata i podjąć jego pokorę. Możemy to uczynić, wychodząc od przykładu mocniejszego, bardziej przekonującego, bardziej autorytatywnego: od Syna Bożego, który nie uchyla się od pokory „zstąpienia” w dzieje, stając się człowiekiem, stając się dzieckiem, kruchym, owiniętym w pieluszki i położonym w żłobie (por. Łk 2, 16). Zdjąwszy nasze szaty, nasze prerogatywy, role i tytuły, wszyscy jesteśmy trędowatymi, my wszyscy, potrzebującymi uzdrowienia. Święta Bożego Narodzenia są żywą pamięcią tej świadomości i pomagają nam głębiej ją zrozumieć.

Drodzy bracia i siostry, jeśli zapomnimy o naszym człowieczeństwie, żyjemy tylko zaszczytami naszych zbroi, ale Jezus przypomina nam prawdę niewygodną i niepokojącą: „Jaką korzyść stanowi zyskać cały świat, jeśli potem zatracisz samego siebie?” (por. Mk 8, 36).

Jest to niebezpieczna pokusa – a wspominałem o niej przy innych okazjach – duchowej światowości, która w przeciwieństwie do wszystkich innych pokus jest trudna do zdemaskowania, ponieważ jest przykryta tym wszystkim, co nas zazwyczaj uspokaja: naszą rolą, liturgią, doktryną, religijnością. Pisałem w Evangelii gaudium: „W tym kontekście umacnia się próżna chwała tych, którzy zadowalają się posiadaniem jakiejś władzy i wolą być raczej generałami pokonanych wojsk niż zwykłymi żołnierzami nadal walczącego oddziału. Ileż razy marzymy o planach apostolskich ekspansjonistycznych, drobiazgowych i dobrze nakreślonych, typowych dla przegranych generałów! W ten sposób przekreślamy naszą historię Kościoła, która jest chwalebna jako historia ofiar, nadziei, codziennej walki, życia spędzonego na służbie, wytrwałości w żmudnej pracy, ponieważ każda praca jest «potem naszego czoła». Tymczasem zabawiamy się chełpliwie, rozmawiając o tym, «co się powinno robić» – grzech «powinno się robić» – jako mistrzowie duchowi i eksperci duszpasterstwa, którzy dają instrukcje, pozostając na zewnątrz. Pobudzamy naszą wyobraźnię bez granic i tracimy kontakt z trudną rzeczywistością naszego wiernego ludu” (n. 96).

Pokora jest zdolnością przeżywania naszego człowieczeństwa bez rozpaczy, z realizmem, radością i nadzieją; to człowieczeństwo umiłowane i błogosławione przez Pana. Pokora to zrozumienie, że nie wolno nam wstydzić się naszej kruchości. Jezus uczy nas patrzeć na naszą nędzę z taką samą miłością i czułością, z jaką patrzy się na małe, kruche dziecko, które potrzebuje wszystkiego. Bez pokory będziemy szukali pocieszeń i być może je znajdziemy, ale na pewno nie znajdziemy tego, co nas zbawia, co może nas uzdrowić. Pocieszenia są najbardziej przewrotnym owocem światowości duchowej, która ujawnia brak wiary, nadziei i miłości, i staje się niezdolnością do rozeznawania prawdy o rzeczach. Gdyby Naaman kontynuował jedynie gromadzenie medali, aby założyć na swoją zbroję, to w końcu zostałby pożarty przez trąd: pozornie żywy, owszem, ale zamknięty i odizolowany w swojej chorobie. Odważnie poszukuje on tego, co może go ocalić, a nie tego, co go doraźnie zadowala.

Wszyscy wiemy, że przeciwieństwem pokory jest pycha. Werset z Księgi proroka Malachiasza, który mnie bardzo poruszył, pomaga nam zrozumieć przez kontrast różnicę między drogą pokory a drogą pychy: „a wszyscy pyszni i wszyscy czyniący nieprawość będą słomą, więc spali ich ten nadchodzący dzień, mówi Pan Zastępów, tak że nie pozostawi po nich ani korzenia, ani gałązki” (3, 19).

Prorok używa sugestywnego obrazu, który dobrze opisuje pychę: pycha – mówi – jest jak słoma. Potem, kiedy nadchodzi ogień, słoma staje się popiołem, pali się, znika. I mówi nam również, że ci, którzy żyją polegając na pysze, pozbawiają się tego, co najważniejsze: korzeni i gałęzi. Korzenie mówią o naszej żywotnej więzi z przeszłością, z której czerpiemy soki, aby żyć w teraźniejszości. Gałęzie są teraźniejszością, która nie umiera, ale staje się jutrem, staje się przyszłością. Być w teraźniejszości, która nie ma już korzeni i gałęzi, to przeżywać koniec. Tak więc pyszny, zamknięty w swoim własnym małym świecie, nie ma już przeszłości ani przyszłości, nie ma już korzeni ani kiełków i żyje gorzkim smakiem jałowego smutku, który opanowuje serce jak „najtęższy z eliksirów złego ducha” [1]. Pokorny żyje nieustannie kierując się dwoma czasownikami: pamiętać – korzenie – i rodzić, owocem korzeni i gałęzi, i w ten sposób żyje radosną otwartością owocowania.

Pamiętać oznacza etymologicznie „przywracać sercu”, ri-cordare. Życiodajna pamięć o Tradycji, o naszych korzeniach, nie jest kultem przeszłości, ale wewnętrznym gestem, poprzez który nieustannie przywołujemy do serca to, co nas poprzedziło, co przewinęło się przez naszą historię, co nas przywiodło aż do tego miejsca. Pamiętać nie znaczy powtarzać, lecz cenić, ożywiać i z wdzięcznością pozwolić, by moc Ducha Świętego rozpalała nasze serca, tak jak pierwszych uczniów (por. Łk 24, 32).

Jednak, żeby pamiętanie nie stało się więzieniem przeszłości, potrzebujemy jeszcze jednego czasownika: rodzić. Człowiek pokorny – pokorny mężczyzna, pokorna kobieta – troszczy się także o przyszłość, a nie tylko o przeszłość, bo umie patrzeć w przyszłość, umie patrzeć na gałązki, z pamięcią pełną wdzięczności. Osoba pokorna rodzi, zaprasza i popycha ku temu, co nieznane. Pyszny natomiast powtarza, sztywnieje – sztywność jest dewiacją, jest to dewiacja aktualna – i zamyka się w swojej powtarzalności, czuje się pewnie w tym, co zna, a boi się nowego, bo nie może nad nim zapanować, czuje się przez nie wytrącony z równowagi..., bo stracił pamięć.

Człowiek pokorny akceptuje podważanie jego zdania, otwiera się na nowości, a czyni to, ponieważ czuje się silny tym, co go poprzedza, swoimi korzeniami, przynależnością. Jego teraźniejszość jest opanowana przez przeszłość, która otwiera go na przyszłość z nadzieją. W przeciwieństwie do pysznych wie, że ani jego zasługi, ani jego „dobre nawyki” nie są początkiem i fundamentem jego istnienia; dlatego jest zdolny do zaufania; pyszny tego nie ma.

Wszyscy jesteśmy wezwani do pokory, ponieważ jesteśmy wezwani do pamiętania i do rodzenia, jesteśmy wezwani do ponownego odkrycia właściwej relacji z korzeniami i z gałęziami. Bez nich jesteśmy chorzy i skazani na zniknięcie.

Jezus, który przychodzi na świat drogą pokory, otwiera przed nami drogę, wskazuje nam drogę, ukazuje cel.

Drodzy bracia i siostry, jeśli prawdą jest, że bez pokory nie możemy spotkać Boga i nie możemy doświadczyć zbawienia, to prawdą jest również, że bez pokory nie możemy spotkać naszego bliźniego, brata i siostry, żyjących obok nas.

W dniu 17 października rozpoczęliśmy proces synodalny, w który będziemy zaangażowani przez następne dwa lata. Również w tym przypadku, jedynie pokora może nas właściwie usposobić, abyśmy mogli się spotkać i wysłuchać, prowadzić dialog i rozeznawać, aby modlić się razem, jak wskazywał Kardynał Dziekan. Jeśli każdy pozostaje zamknięty we własnych przekonaniach, we własnych doświadczeniach, w skorupie własnych uczuć i myśli, trudno uczynić miejsce dla tego doświadczenia Ducha, które – jak mówi Apostoł – wiąże się z przekonaniem, że wszyscy jesteśmy dziećmi „jednego Boga i Ojca wszystkich, który [jest i działa] ponad wszystkimi, przez wszystkich i we wszystkich” (Ef 4, 6).

„Wszyscy” nie jest słowem wieloznacznym! Klerykalizm, który jako pokusa – dewiacja – wdziera się codziennie między nas, zawsze każe nam myśleć o Bogu, który przemawia tylko do niektórych, podczas gdy inni muszą jedynie słuchać i wypełniać polecenia. Synod chce być doświadczeniem poczucia, że wszyscy jesteśmy członkami większego ludu: Świętego wiernego Ludu Bożego, a zatem uczniami, którzy słuchają i właśnie dzięki temu słuchaniu mogą zrozumieć wolę Bożą, która zawsze objawia się w sposób nieprzewidywalny. Błędem byłoby jednak myśleć, że Synod jest wydarzeniem zarezerwowanym dla Kościoła jako bytu abstrakcyjnego, dalekiego od nas. Synodalność jest stylem, do którego musimy się nawrócić przede wszystkim my, tu obecni,  doświadczający służby Kościołowi powszechnemu poprzez pracę w Kurii Rzymskiej.

Kuria – nie zapominajmy o tym – jest nie tylko narzędziem logistycznym i biurokratycznym dla potrzeb Kościoła powszechnego, ale pierwszym organem powołanym do dawania świadectwa, i dlatego zyskuje coraz większy autorytet i skuteczność, gdy osobiście podejmuje wyzwania nawrócenia synodalnego, do którego jest powołana także i ona. Organizacja, którą musimy wdrożyć, nie ma charakteru korporacyjnego, lecz ewangeliczny.

Dlatego, jeśli Słowo Boże przypomina całemu światu o wartości ubóstwa, to my, członkowie Kurii, musimy jako pierwsi zaangażować się w nawrócenie na umiarkowanie. Jeśli Ewangelia głosi sprawiedliwość, musimy być pierwszymi, którzy starają się żyć w sposób przejrzysty, bez protekcji i kumoterstwa. Jeśli Kościół podąża drogą synodalności, musimy być pierwszymi, którzy przestawią się na inny styl pracy, współpracy, komunii. A jest to możliwe jedynie na drodze pokory. Bez pokory nie możemy tego zrobić.

Podczas otwarcia zgromadzenia synodalnego użyłem trzech kluczowych słów: uczestnictwo, komunia i misja. I rodzą się z pokornego serca: bez pokory nie można zrealizować ani uczestnictwa, ani komunii, ani misji. Te słowa to trzy wymogi, które chciałbym wskazać jako styl pokory, do którego należy dążyć tutaj w Kurii. Trzy sposoby na to, by droga pokory stała się drogą konkretną, wprowadzaną w życie.

Po pierwsze, uczestnictwo. Powinno ono wyrażać się poprzez styl współodpowiedzialności. Oczywiście, w różnorodności ról i posług, obowiązki są różne, ale ważne byłoby, aby każdy czuł, że jest uczestnikiem, współodpowiedzialnym w pracy, a nie tylko przeżywał depersonalizujące doświadczenie realizacji programu ustanowionego przez kogoś innego. Zawsze jestem poruszony, gdy spotykam się z kreatywnością w Kurii – bardzo mi się podoba -, a nierzadko przejawia się ona przede wszystkim tam, gdzie pozostawia się i znajduje przestrzeń dla wszystkich, nawet tych, którzy hierarchicznie wydają się zajmować miejsce poboczne. Dziękuję za te wzorce i zachęcam do pracy, abyśmy byli w stanie wytworzyć konkretną dynamikę, w której wszyscy będą odczuwali, że aktywnie uczestniczą w misji, którą powinni wypełniać. Władza staje się służbą, gdy jest dzielona, gdy angażuje i pomaga w rozwoju.

Drugim słowem jest komunia. Nie wyraża się ona przez większości czy mniejszości, ale rodzi się w sposób istotny z relacji z Chrystusem. Nigdy nie będziemy mieli stylu ewangelicznego w naszych środowiskach, jeśli nie postawimy Chrystusa w centrum, a nie tę, czy inną partię, tę, czy inną opinię: Chrystus w centrum. Wielu z nas pracuje razem, ale to, co umacnia komunię, to także możliwość wspólnej modlitwy, wspólnego słuchania Słowa, budowania relacji, które wykraczają poza zwykłą pracę, i umacniania więzi dobra, więzi dobra między nami, poprzez pomaganie sobie nawzajem. Bez tego grozi nam, że będziemy po prostu ludźmi obcymi, pracującymi razem, konkurentami starającymi się zająć lepsze stanowisko lub, co gorsza, tam gdzie powstają relacje, wydadzą się one zmierzać bardziej w kierunku zmowy w celu osiągnięcia korzyści osobistych, zapominając o wspólnej sprawie, która nas łączy. Zmowa tworzy podziały, tworzy frakcje, tworzy wrogów. Współpraca wymaga wielkości, jaką jest akceptacja własnych ograniczeń i otwartość na pracę zespołową, nawet z tymi, którzy nie myślą tak jak my. W zmowie jesteśmy razem, aby osiągnąć rezultat zewnętrzny. We współpracy pozostajemy razem, ponieważ leży nam na sercu dobro drugiego człowieka, a zatem całego Ludu Bożego, któremu mamy służyć: nie zapominajmy o konkretnym obliczu osób, nie zapominajmy o naszych korzeniach, o konkretnym obliczu tych, którzy byli naszymi pierwszymi nauczycielami w wierze. Paweł mówił do Tymoteusza: „Pamiętaj o twojej mamie, pamiętaj o babci”.

Perspektywa komunii pociąga za sobą jednocześnie uznanie różnorodności, która w nas istnieje jako dar Ducha Świętego. Ilekroć zbaczamy z tej drogi i przeżywamy komunię i uniformizm jako synonimy, osłabiamy i uciszamy życiodajną moc Ducha Świętego obecnego pośród nas. Postawa służby wymaga od nas, powiedziałbym, że wręcz domaga się od nas, wielkoduszności i hojności, aby uznać i przeżywać z radością wielorakie bogactwo Ludu Bożego, a bez pokory nie jest to możliwe. Lubię odczytywać na nowo początek Lumen gentium, te numery 8, 12…: święty, wierny lud Boży. Powracanie do tych prawd, to tlen dla duszy.

Trzecim słowem jest misja. Jest ona tym, co ratuje nas przed zamknięciem się w sobie. Ten, kto jest zamknięty w sobie,  „spogląda z wysoka i z daleka, odrzuca proroctwo braci, dyskwalifikuje stawiającego mu pytania, podkreśla nieustannie błędy innych i jest obsesyjny na punkcie wyglądu. Skierował swe serce ku zamkniętemu horyzontowi swojej immanencji oraz swoich interesów i w rezultacie nie wyciąga nauki ze swoich grzechów ani nie jest prawdziwie otwarty na przebaczenie. To są dwa znaki osoby „zamkniętej”: nie uczy się na swoich grzechach i nie jest otwarta na przebaczenie. Jest to straszliwa korupcja pod pozorem dobra. Należy jej unikać, kierując Kościół na drogę wyjścia poza siebie, misji skoncentrowanej na Jezusie Chrystusie i zaangażowania na rzecz ubogich” (Evangelii gaudium, 97). Tylko serce otwarte na misję sprawia, że wszystko, co robimy ad intra i ad extra, jest zawsze naznaczone odnawiającą mocą powołania Pana. A misja zawsze wiąże się z umiłowaniem ubogich, to znaczy „wybrakowanych”: tych, którym „brakuje” czegoś nie tylko w sensie materialnym, ale także duchowym, uczuciowym i moralnym. Ci, którzy łakną chleba i ci, którzy łakną sensu, są tak samo ubodzy. Kościół jest zaproszony, by wyjść naprzeciw wszystkim biedom i jest wezwany do głoszenia Ewangelii wszystkim, ponieważ wszyscy, w taki czy inny sposób, jesteśmy ubodzy, czegoś nam brakuje. Ale Kościół wychodzi na spotkanie z nimi także dlatego, że nam ich brakuje: brakuje nam ich głosu, ich obecności, ich pytań i dyskusji. Osoba o sercu misjonarza czuje, że brakuje jej brata i z postawą żebraka idzie mu na spotkanie. Misja czyni nas delikatnymi – to ładne: misja czyni nas delikatnymi -, pomaga nam pamiętać o naszym statusie uczniów i pozwala nam wciąż na nowo odkrywać radość płynącą z Ewangelii.

Uczestnictwo, misja i komunia są cechami charakterystycznymi Kościoła pokornego, który słucha Ducha i umieszcza swoje centrum poza sobą. Henri de Lubac powiedział: „Kościół, podobnie jak jego Pan, traktowany jest przez świat jak sługa. I w «postaci sługi» istnieje tu na ziemi [...] Kościół nie jest akademią uczonych, kołem ludzi przebywających na wyżynnych uduchowienia, czy zgromadzeniem geniuszy. Wręcz przeciwnie – garną się do niego wszelkiego rodzaju chromi, ułomni, ubodzy oraz mnóstwo  ludzi przeciętnych [...]. Natomiast człowiek naturalny, nie «nawrócony» jeszcze w tajnikach swego wnętrza, może z trudem – jeśli w ogóle może – rozpoznać w podobnym fakcie spełnienie zbawczej Kenozy, i godny uwielbienia ślad «Bożej pokory»” (Medytacje o Kościele, Kraków 1997, s. 248).

Na zakończenie chciałbym życzyć wam, a przede wszystkim sobie samemu, abyśmy pozwolili się ewangelizować pokorą, pokorą Bożego Narodzenia, pokorą szopki, ubóstwem i prostotą, w jakiej Syn Boży przyszedł na świat. Nawet Magowie, którzy, jak można sądzić, pochodzili z bardziej zamożnych środowisk niż Maryja i Józef, czy pasterze betlejemscy, oddają pokłon, gdy znajdują się przed Dzieciątkiem (por. Mt 2, 11). Upadli na twarz. To nie jest tylko gest adoracji, jest to gest pokory. Magowie stają na wysokości Boga, padając na gołej ziemi. I ta kenoza, to zstąpienie, ta synkatabasis jest tym samym, którego Jezus dokona w ostatni wieczór swojego ziemskiego życia, kiedy  „wstał od wieczerzy i złożył szaty. A wziąwszy prześcieradło, nim się przepasał. Potem nalał wody do misy. I zaczął obmywać uczniom nogi i ocierać prześcieradłem, którym był przepasany” (J 13, 4-5). Konsternacja spowodowana tym gestem wywołuje reakcję Piotra, ale w końcu sam Jezus daje uczniom właściwy klucz do zrozumienia: „Wy Mnie nazywacie «Nauczycielem» i «Panem», i dobrze mówicie, bo nim jestem. Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wy powinniście sobie nawzajem umywać nogi. Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem” (J 13, 13-15).

Drodzy bracia i siostry, pamiętając o naszym trądzie, unikając logiki światowości, która pozbawia nas korzeni i gałęzi, pozwólmy się ewangelizować pokorze Dzieciątka Jezus. Jedynie służąc i jedynie myśląc o naszej pracy jako o służbie, możemy być naprawdę użyteczni dla wszystkich. Jesteśmy tutaj – ja jako pierwszy – aby nauczyć się klęczeć i wielbić Pana w Jego pokorze, a nie innych panów w ich pustym przepychu. Jesteśmy jak pasterze, jesteśmy jak Magowie, jesteśmy jak Jezus. Oto lekcja Bożego Narodzenia: pokora jest wspaniałym stanem wiary, życia duchowego, świętości. Niech Pan obdarzy nas tym darem, poczynając od pierwotnego przejawu Ducha w nas: pragnienia. Możemy przynajmniej zacząć pragnąć tego, czego nie mamy. I prosić Pana o łaskę pragnienia, o to, żeby stać się mężczyznami i kobietami wielkich pragnień. A pragnienie jest już Duchem działającym w każdym z nas.

Życzę wam wszystkim dobrych Świąt Bożego Narodzenia! I proszę, abyście się za mnie modlili. Dziękuję!

Na pamiątkę tych Świąt chciałbym zostawić jakąś książkę... Ale żeby ją przeczytać, a nie zostawiać w bibliotece, dla naszych tych, którzy otrzymają spadek! Przede wszystkim jedną wielkiego teologa, nieznanego, bo zbyt skromnego, podsekretarza Kongregacji Nauki Wiary, prałata Armando Matteo, która traktuje o zjawiskach społecznych i o tym, jak one prowokują duszpasterstwo. Nosi tytuł Nawrócić Piotrusia Pana. O losie wiary w tym społeczeństwie wiecznej młodości [Convertire Peter Pan. Sul destino della fede in questa società dell’eterna giovinezza]. To prowokacyjne, jest dobre. Druga, to książka o drugorzędnych lub zapomnianych postaciach Biblii, autorstwa ks. Luigiego Marii Epicoco: Kamień odrzucony [La pietra scartata], z podtytułem: Kiedy zapomniani są zbawieni [Quando i dimenticati si salvano]. To ładne. Do medytacji, do modlitwy. Gdy to czytałem, przyszła mi na myśl historia Naamana Syryjczyka, o której mówiłem. A trzecia jest autorstwa Nuncjusza Apostolskiego, Fortunatusa Nwachukwu, którego dobrze znacie. Podjął refleksję nad plotkarstwem i podoba mi się to, co ukazał: że plotkowanie powoduje „roztopienie się” tożsamości. Zostawiam wam te trzy książki i mam nadzieję, że pomogą nam wszystkim iść naprzód. Dziękuję! Dziękuję za waszą pracę i waszą współpracę. Dziękuję.

I prosimy Matkę pokory, aby nauczyła nas być pokornymi: "Zdrowaś Maryjo..."

[Błogosławieństwo]


[1] G. Bernanos, „ Pamiętnik wiejskiego proboszcza”, tłum. Wacław Rogowicz, Warszawa 1961, s. 112.

Miłość, która działa przez pokorę. Konf. 18.01.2022

Konferencja ks. Andrzeja Mazańskiego

Zacisze, 18 stycznia 2022

08 | marzo | 2015 | MISAL DIARIO

Naaman w wodach rzeki Jordan

W czasie świąt Bożego Narodzenia przeżywaliśmy prawdę, że miłość Boża działa przez pokorę. Papież Franciszek w czasie pasterki powiedział: „Ewangelia kładzie nacisk na kontrast. Ukazuje pierwszego cesarza w jego wielkości. Ale zaraz potem przenosi nas do Betlejem, gdzie nie ma nic wielkiego; tylko ubogie dziecię owinięte w pieluszki, a wokół niego pasterze. Tam jest Bóg w małości. Oto przesłanie: Bóg nie szuka wielkości, lecz uniża się w małość. Małość jest drogą, którą obrał, aby do nas dotrzeć, by dotknąć naszych serc, aby nas zbawić i sprowadzić ku temu, co się liczy”.

Miłość działa przez pokorę – tak postanowił Bóg dając nam Swojego Syna. Św. Paweł w Liście do Filipian w drugim rozdziale tak powie: „On istniejąc w postaci Bożej nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie”. Siłą miłości zawsze pozostaje pokora i małość. Obrazem tej Bożej idei jest stajenka betlejemska oraz tajemnica przyjścia Jezusa na świat w tak skromnych warunkach, wręcz uwłaczających ludzkiej godności. Standardy obecnego życia nieustannie rosną. Stajemy się coraz bardziej wygodni i upodobniamy się w swoim byciu do dworu Cezara Augusta. Gustujemy i wręcz zabiegamy o coraz wyższy standard bytowania. Nawet remonty, które przeprowadzamy mają często nam zapewniać większą wygodę życia dopasowując nas do współczesnych nurtów życia ponad stan. Czy nasze życie przypomina styl betlejemskiej stajenki? Czy nie szukamy wielkości, a tak łatwo gardzimy wejściem w postawę uniżenia i małości? Czy gdzieś po drodze zagubiliśmy ducha skromności i pokory? Może zbyt duży jest ten kontrast między naszym domem wewnętrznym, który stał się dworem i targowiskiem przyziemnych pragnień a stajenką. To już powinno wyzwalać w nas skruchę i uniżenie. Biedak zawołał i Pan go wysłuchał – czytamy w psalmie 34.

Papież w przemówieniu do pracowników Kurii Rzymskiej tak zaznaczył: „Tajemnica Bożego Narodzenia jest tajemnicą Boga, który przychodzi na świat drogą pokory. Można odnieść wrażenie, że czas obecny zapomniał o pokorze, albo też zdegradował ją do formy moralizatorstwa, pozbawiając wstrząsającej mocy, jaką jest obdarzona. Ale gdybyśmy mieli wyrazić całą tajemnicę Bożego Narodzenia jednym słowem, to sądzę, że najbardziej może nam pomóc słowo pokora”.

Utracić pokorę w życiu duchowym – to utracić tę siłę, która toruje drogę dla Miłości, ponieważ Miłość działa przez pokorę. Miłość z samej natury sprzeciwia się pysze. Najprawdopodobniej nie przemówiła by z taką mocą, gdyby Pan Jezus narodził by się na dworze ziemskiego króla. Stajenka pachnie siankiem ubóstwa, skromności i prostoty. Tam nie ma miejsca dla przepychu i wyniosłości. Jest nowonarodzone Dziecię, Maryja i Józef. Stajenka milczy otulona ciszą i kontemplacją. Nie ma zbędnych słów i fałszywej gadaniny. A Bóg przemawia w Tajemnicy Pokory i Małości Swojego Syna.

Do królestwa miłości wchodzi się przez bramę pokory i małości. Atmosfera stajenki przypomina w sobie coś z z atmosfery adoracji i kontemplacji w ciszy Najświętszego Sakramentu. Adoracja i kontemplacja są najlepszą odpowiedzią człowieka na spotkanie z tajemnicą. Adwent był czasem oczekiwania, teraz jest czas adoracji i kontemplacji Wcielonego Słowa. Stajenka wraz z Jezusem, Maryją i Józefem milczy. Zachęca do wchodzenia przez odrzwia pokory. Do stajenki można wejść i wejść w postawę adoracji i kontemplacji. Skromność wystroju betlejemskiego sprzyja skupieniu i koncentracji na modlitwie wokół Jezusa. Pycha i wyniosłość zawsze jakoś zasłaniają Boga. Człowiek po grzechu pierworodnym ulega tendencji do nieświadomego wykorzystania Boga dla reklamy samego siebie. Czy przez pychę i skupienie na sobie nie zasłaniamy Boga? Czy nie wykorzystujemy Boga do promowania samych siebie? Ubóstwo stajenki pozwala doświadczyć zachwytu nad objawiającą się miłością. Natomiast pokora doprowadza do zachwytu, adoracji i kontemplacji.

Papież Franciszek powie: Pokora była Jego bramą wejściową i zaprasza nas, abyśmy przez nią przeszli. Nie można iść naprzód bez pokory i nie można iść na przód w pokorze bez upokorzeń. Św. Ignacy mówi nam, by prosić o upokorzenia. Gdy słyszymy to duchowe wezwanie św. Ignacego, żeby prosić o upokorzenia, to wszystko w nas się wzdraga i buntuje. Często śpiewamy w naszych grupach: Tak mnie skrusz, tak mnie złam, tak mnie wypal Panie. Byś został tylko Ty, jedynie Ty. Pewnie jeszcze nie jesteśmy na to gotowi. Zbyt przywiązani do sukcesów, albo przynajmniej do „świętego spokoju”. Lansuje się dzisiaj ludzi o wysokich aspiracjach, którzy potrafią promować samych siebie i wspinać się po szczeblach kariery. Cenią sobie sukces, który ich napędza i daje poczucie własnej wartości. Gotowi są poświęcić wiele na rzecz budowania wielkości i swojego pijaru. Czy ta świeckość życia nie wkrada się również do naszego życia? Czy nie przyjmujemy logiki świata deprecjonując logikę Ewangelii?

Nie można iść naprzód bez pokory i nie można iść naprzód w pokorze bez upokorzeń – jak zaznacza Papież. Droga pokory w życiu i misji Jezusa jest wyborem i planem Odwiecznego Boga. U nas jest raczej zgoła inaczej. Nie jest to to nasz wybór, lecz jest czymś jakby wymuszonym przez wydarzenia, które zaczynamy przyjmować jako łaskę upokorzeń. Skoro nie jesteśmy zdolni prosić o upokorzenia, to przynajmniej próbujmy je z wiarą i w komunii z Maryją przyjmować, gdy będziemy ich doświadczać. Przecież słusznie nam się należą ze względu na naszą pychę i grzeszność.

Miłość działa przez pokorę, W przeciwnym razie będzie tylko budowaniem siebie i swojego prestiżu. Ile osób mogliśmy poranić niby rzekomą miłością. Ogrom miłości objawionej w stajni betlejemskiej nie przytłacza pyszną wielkością i przepychem – jest po prostu uboga. Każdy się może do niej zbliżyć bez obawy: pasterze i magowie oraz zachwycić się. W stajence miłość świeci jak światło wśród ciemności. Mówi się w duchowości, że czasem w życiu duchowym wszystko się upraszcza. Modlitwa z gadulstwa i zarzucania Boga prośbami przeradza się w milczącą kontemplacją. Życie staje się znacznie prostsze i mniej jest narzekania i buntu. Człowiek staje się bardziej uległy Duchowi Świętemu. Jego życie staje się przejrzyste, a świadomość własnej grzeszności zachęca do permanentnej ufności i wdzięczności za Bożą Dobroć. Tak prosto żyła Maryja. Jej pokora i uniżenie pozwalały, aby miłość Boża wypełniały Ją po brzegi – Pełna Łaski.

My natomiast – jak mawiał św. Ludwik Maria Grignon de Montfort – nie mając w sobie pokory, lecz wszechobecną pychę i obłudę – tym większa jest nasza wiedza – zwracajmy się do Niej o pomoc. Widząc w sobie zakamuflowanych pyszałków wpatrzonych w swoje odbicie, wyniośle zadowolonych z siebie – wołajmy o ratunek.

Papież Franciszek zachęca do modlitwy: Panie, obym nie był pyszałkiem, obym nie był samowystarczalnym, obym nie myślał, że jestem w centrum wszechświata. Uczyń mnie pokornym, daj mi łaskę pokory i abym z tą pokorą umiał Ciebie znaleźć. To jedyna droga. Bez pokory nigdy nie znajdziemy Boga. Znajdziemy tylko siebie, ponieważ osoba pozbawiona pokory nie ma przed sobą perspektywy. Ma przed sobą lustro i patrzy na siebie. Prośmy Boga o rozbicie lustra i spojrzenia poza nie na perspektywy, gdzie jest On obecny. Ale to musi uczynić On. Dać nam łaskę i radość pokory, aby przejść tę drogę.

Tak trudno zrozumieć i pojąć czym naprawdę jest pokora. Papież mówi, że jest ona wynikiem przemiany, którą dokonuje sam Duch Święty. Papież ukazuje postać Naamana Syryjczyka. W czasach proroka Elizeusza, osoba ta cieszyła się wielką sławą. Był dzielnym generałem armii aramejskiej i wykazywał się wielokrotnie męstwem i odwagą. Ale oprócz sławy, siły, poważania, zaszczytów i chwały człowiek ten musiał żyć ze strasznym dramatem: był trędowaty. Jego zbroja, ta sama zbroja, która przynosiła mu sławę, okrywa w istocie kruche, zranione, chore człowieczeństwo. Często znajdujemy tę sprzeczność w naszym własnym życiu: czasami wielkie dary są zbroją, która przykrywa wielką słabość. Naaman rozumie fundamentalną prawdę: nie można spędzić życia chowając się za zbroją, spełnianą rolą, społecznym uznaniem – ostatecznie to szkodzi. Przychodzi taki czas w życiu każdego człowieka, kiedy ma pragnienie, aby nie żyć już za zasłoną chwały tego świata, lecz w pełni szczerego życia, bez potrzeby noszenia zbroi czy masek. To pragnienie pobudza dzielnego generała Naamana do wyruszenia na poszukiwanie kogoś, kto mu może pomóc, a czyni to dzięki sugestii niewolnicy, żydowskiej branki wojennej, która opowiada o Bogu zdolnym do leczenia takich sprzeczności. Zaopatrzony w srebro i złoto Naaman wyrusza w podróż i w ten sposób dociera do proroka Elizeusza. Prorok poprosił Naamana o prosty akt rozebrania się i obmycia się siedem razy w rzece Jordan. Bez sławy, bez honoru, złota i srebra! Łaska, która zbawia jest darmowa, nie można jej sprowadzić do ceny rzeczy tego świata. Naaman opiera się tej prośbie, wydaje się zbyt banalna, zbyt prosta, zbyt przystępna. Wydaje się, że siła prostoty nie miała miejsca w jego wyobraźni. Ale słowa jego sług sprawiają, że zmienia zdanie. Naaman poddaje się i w geście pokory „zstępuje”, zdejmuje swoją zbroję i zanurza się w wodach Jordanu, „a ciało jego na powrót stało się, jak ciało małego dziecka i został oczyszczony” (2 Krl 5, 14) Jest to wspaniała lekcja! Pokora obnażenia swojego człowieczeństwa, zgodnie ze słowem Pana przynosi Naamanowi uzdrowienie.

Miłość działa przez pokorę.

Gdy Bóg wyraża ci swoją miłość „pocałunkiem” upokorzenia. Konf. 11.01.2022

Konferencja ks. Adama Kurowskiego

Zacisze, 11 stycznia 2022

Róża widziała więcej - Przewodnik Katolicki

Błogosławiona s. Róża Czacka

Załóżmy teoretycznie, że w przyszłości zachorujemy na raka? Czy możemy jakoś przygotować się na chorobę? Czy wiemy na pewno jak zachowamy się w tej sytuacji? A jeśli się okaże, że nie zachorujemy, to jaki mają sens nasze przewidywania i przygotowania? Po co by było na ten temat myśleć, angażować naszą wyobraźnię, emocję, rozum i przygotowywać się na chorobę. Nie miałoby to żadnego uzasadnienia.

Podobnie jest z upokorzeniami. Możemy przewidzieć, a nawet być pewni, że pewne wydarzenia mogą zaistnieć w naszym życiu, ale nie wiemy, kiedy ani jakie one będą. Są dwa rodzaje upokorzeń. Pierwszy to te, które sami na siebie sprowadzamy, np.: powiemy lub zrobimy coś, co nas skompromituje. Drugi rodzaj upokorzeń spowodowany jest przez innych. Ktoś o nas źle powie, źle nas potraktuje. Mówimy wtedy „ktoś mnie upokorzył”. W gruncie rzeczy jednak to jest to samo – po prostu niewłaściwie zareagowaliśmy na jakąś sytuację. Jeśli nawet nasze przygotowanie na trudną sytuację sprawi, że nie odpowiemy na nią w niewłaściwy sposób głośno, pominiemy coś milczeniem i nie damy się sprowokować, ale w środku... burza.

Każde upokorzenie, bez względu na to przez kogo lub co jest spowodowane jest bezcenne. Wierzymy w dogmat o Bożej Opatrzności, ale czy pamiętamy o nim w każdej sytuacji? Nasz błąd to nie wina złych okoliczności, czy złych ludzi. We wszystkim jest obecny Bóg. Nic się nie stało przypadkiem, ani przez pomyłkę. Wszystko ogarnięte jest obecnością i mądrością Bożą. Wszystko jest przez Boga świadomie dopuszczone i potrzebne, aby nas ratować przed życiem na własną rękę. Przed życiem bez Niego. Bez Boga jesteśmy zdolni jedynie do zła i ta zdolność jest stała. Dlatego Kościół nikogo za życia nie ogłasza świętym, ponieważ do końca, do ostatniej chwili każdy człowiek może ulec błędowi, niewierze, wpaść w zwątpienie i rezygnację.

Wydarzenia upokarzające możemy nazwać „pocałunkiem” Boga. On daje nam w życiu trudne wydarzenia nie po to by nas sprawdzić, ale byśmy zobaczyli siebie w prawdzie i realnie zapraszali Go do swojego wnętrza i bez lęku uznawali, że sami nie jesteśmy w stanie się uniżyć.

Wiemy, że Bóg istnieje, ale i zły duch też o tym wie, a nawet lepiej od nas. Chodzi o to, byśmy nie tylko wiedzieli, ale żyli prawdziwie obecnością Bożą. Bóg chce być obecny w nas. „Pocałunek” upokorzenia jest nieatrakcyjny dla naszej samodzielności, ale potrzebny, byśmy się przekonywali, że Bóg przychodzi do nas skutecznie. Kiedy przeżywamy upokorzenie, jako sposób w jaki Bóg okazuje nam swoją bliskość, to wtedy sama trudna sytuacja nie będzie już „straszna”.

Bł. Elżbieta Róża Czacka stwierdziła nie przypadkiem, że utrata wzroku była dla niej największym darem. Gdyby nie doświadczyła tej straty, to jak sama powiedziała: nie wie, co by się stało z jej życiem. Powiedziała te słowa po latach bycia niewidomą, choć pogodzenie z tym nie było łatwe od razu. Potrzebowała na to czasu, pomocy duchowej, a przede wszystkim światła łaski Bożej do odkrycia bezcenności tego trudnego daru pomagającego jej w pokorze.

My też z pewnymi doświadczeniami możemy się nie zgadzać, buntować się, być niezadowoleni. Na szczęście Pan Bóg jest cierpliwy i konsekwentny i będzie pokazywał nam, że jest obecny zawsze przy nas. Nie chodzi o to by się nam nic czy coś nie udawało, ale byśmy odkrywali na ile naprawdę zależy nam na Panu Bogu. Z drugiej strony nie musimy naciskać, aby dawał nam upokorzenia. Bóg sam będzie wiedział kiedy i jak ma nas przeprowadzać przez świat duchowej formacji. Przygotowaniem na to jest nasza szczera modlitwa.